Nadzieja
							Niedawno jeszcze żyty 
 Szarawy każdy dzień.
 Uwiądem był pokryty, 
 Jak beznadziei cień.
Niedawno jeszcze żyty 
 Szarawy każdy dzień.
 Uwiądem był pokryty, 
 Jak beznadziei cień.
Nocnymi barwami
 Senna mara wraca.
 Niemymi zgłoskami
 Do nikąd zawraca.
Pogrążam się myślami, 
 Gdy nocna przyjdzie pora. 
 I swym spokojem mami, 
 Jak tafla nocnego jeziora.
Między zwidami 
 i snów plątaniną 
 Trudno wyrazić
 Uczucia, co giną.
Bądź mą oazą wśród piasków pustyni.
 W palącym słońcu bądź mym cieniem.
 Bądź źródłem moim, co poranek czyni.
 Ukój jak woda me pragnienie.
W ciemnościach sensu
 I w strzępkach wiary
 Prawdy bezsensu
 Obrys zgrzybiały.
Szukam w ciemności Ciebie, 
 Choć jesteś bardzo blisko.
 Jak ptak szybujący po niebie
 Wysoko lub całkiem nisko.
Twe ciało w półmroku ukryte
 Okrywam oddechu falami.
 Snem nasze ciała spowite.
 Odcięci od świata sami.
W sferze nicością zamkniętej, 
 Oknem do pustki będącej, 
 Dźwięczy ton ciszy zaklętej,
 Splatając niebytu końce.
Nad głową nocny księżyc wisi
 Drzewa na zewnątrz ciszą ugięte. 
 W głowie cierpko-słodkawe myśli 
 Myśli zbłąkane, trudno pojęte.