Paul Bagrianski (Boston), KONIUCHY (1944)
Niektórzy nieżydowscy uczestnicy tego Forum mają wrażenie, że przemilcza się tutaj niezbyt chwalebne historie dotyczące Żydów, koncentrując się tylko na negatywnym postępowaniu Polaków w czasie okupacji i zaraz po wojnie. Na tym Forum nie ma tematów tabu, pod warunkiem rzeczowego i obiektywnego podejścia do tematu.
Poniżej wstrząsający opis żydowskiego uczestnika ekspedycji karnej sowieckiej partyzantki na wieś Koniuchy.
........
Kiedy w kwietniu 1944 r.
powiedziano naszym partyzantom, że idziemy dać nauczkę wiosce o nazwie
Koniuchy, nie byłem zaskoczony. Znałem to słowo, ale nigdy nie słyszałem o wsi
o nazwie Koniuchy. Nasz żydowski oddział, składający się z 25 ludzi, był
dowodzony przez Jakuba Prenera. Pozostałe oddziały o mieszanej narodowości,
liczyły 125 partyzantów. Pełna jednostka 150 mężczyzn, dobrze uzbrojona,
reprezentowała dla nas imponującą siłę. Oprócz naszego 25-osobowego żydowskiego
oddziału mieliśmy tam Rosjan, Litwinów, Polaków, Ukraińców i innych,
dowodzonych przez rosyjskiego oficera, który nie rozumiał ani nie mówił żadnym
innym językiem. W założeniu wszyscy mieli rozumieć rosyjski, ale w praktyce
było to dalekie od prawdy. Wielu Litwinów i młodszych Żydów nie znało
rosyjskiego. Nawet Jakuba Prenera zrozumienie języka rosyjskiego było dalekie
od dobrego.
Przed rozpoczęciem, dowodzący oficer powiedział
nam krótko po rosyjsku o naszej misji. W promieniu około 20 kilometrów wielu
wieśniaków postanowiło trzymać w nocy krowy i świnie we wsi Koniuchy. Koniuchy
były dobrze uzbrojone przez nazistów i żołnierzy z Armii Krajowej. Partyzanci,
którzy udawali się po pożywienie do okolicznych wiosek, wracali z niczym.
Bardzo często, aby chronić wioskę, niemieckie oddziały pozostawały w Koniuchach
na noc. Dlatego, powiedział nam dowodzący oficer, damy Koniuchom nauczkę. Kiedy
zapytaliśmy się, jaki rodzaj nauczki miał on na myśli, dowódca powiedział, że
dowiemy się o tym w odpowiednim czasie.
Maszerowaliśmy od południa do późnego wieczora i
zatrzymaliśmy się w wiosce, żeby odpocząć i zjeść. Zostałem wyznaczony przez
naszego dowódcę na tłumacza i posłańca. Mimo długiego forsownego marszu nie
byłem zmęczony i nie mogłem zasnąć. Niedobrze było nie móc spać, ponieważ
wiedziałem, że następnej nocy będziemy mieli akcję i muszę być wypoczęty,
czujny i gotowy na każde polecenie. Potem czekała nas trzecia noc marszu z
powrotem do naszej bazy, trzecia noc bez snu. To wszystko z retrospekcji; bo
wtedy nie myślałem o "jutrze" i nie przejmowałem się tym, czy spałem, czy nie.
Spędziłem godzinę lub dwie w punkcie dowodzenia, gdzie studiowaliśmy mapę z
innymi oficerami, i właśnie tam zrozumiałem, że naszym celem jest zniszczenie
całej wioski, razem z wszystkimi mieszkańcami. Zapytałem, dlaczego takie
okrutne i nieludzkie podejście? Odpowiedź brzmiała, że tak właśnie zdecydowało
najwyższe dowództwo. Nie możemy pozwolić tak mocno uzbrojonej wiosce zakłócać
naszych działań partyzanckich. Ta lekcja nauczy inne wioski, żeby się
zastanowiły dwa razy, zanim się spróbują z pomocą nazistów uzbroić się i
ponownie nam przeciwstawić.
Następnego ranka zaczęliśmy maszerować ponownie
do około 2 po południu, a potem zatrzymaliśmy się na „odświeżenie” i odpoczynek
na 2 godziny. Była to mała ładna wioska, otoczona wysokimi i starymi sosnami, w
środku wielkiego lasu. Pola znajdowały się po jednej stronie lasu, a pośród
nich płynął mały strumyk. Chłopi zaoferowali nam bardzo prosty posiłek złożony
z jajek, białego sera, czarnego chleba i zsiadłego mleka. Niektórzy chłopi byli
ciekawi dokąd idziemy. Powiedzieliśmy im, tak jak nam przykazano powiedzieć, że
mamy spotkać i dołączyć się do innej, dużej jednostki partyzanckiej.
Około godziny czwartej ruszyliśmy ponownie i dotarliśmy do celu około 11 wieczorem. Każdej grupie wyznaczono określone zadanie i odcinek. O północy wszyscy byli na swoich stanowiskach, oczekują na polecenie rozpoczęcia ataku na wieś Koniuchy. Niektóre grupy miały za zadanie podpalenie chat, podczas gdy inne miały zamknąć drogi ucieczki. Dokładnie o północy wieś zaczęła płonąć i po kilku minutach zaczęła eksplodować zgromadzona tam amunicja. Krowy, świnie i konie, które znajdowały się w stajniach, zaczęły wydawać okropne odgłosy. Kilku koniom udało się wybiec i uciekały jak szalone z płonącej wioski. Eksplozje od palących się tysięcy niemieckich naboi, które były składowane w każdej chacie, okropne kwiczenie płonących zwierząt i strzelanina do uciekających wieśniaków robiły taki hałas, że nie można było słychać ludzkiego krzyku ani płaczu. Przez pierwszą godzinę stałem z dowódcą i kilkoma jego pomocnikami na wzgórzu, obserwując to okropne piekło. W międzyczasie otrzymałem rozkaz, aby skontaktować się z moją grupą i przekazać rozkaz zajęcia nowej pozycji. Kiedy dotarłem do mojego oddziału, zobaczyłem jednego z naszych ludzi trzymającego głowę kobiety w średnim wieku na dużym kamieniu i uderzającego w jej głowę innym kamieniem. Każdemu uderzeniu towarzyszyły zdania typu: to za moją zamordowaną matkę, to za mojego zabitego ojca, to za mojego nieżyjącego brata itd. To był młody człowiek w wieku około 22 lat, z którym byłem razem w podziemiu. Był zawsze przyjaznym i spokojnym człowiekiem. Nigdy bym się nie spodziewał, że on mógłby robić to, co teraz robił. Co mogło spowodować tę nagłą zmianę? Nie zareagowałem, tylko powiedziałem Jacobowi Prenerowi jaką nową pozycję powinien zająć i wróciłem do naszego dowódcy. Kiedy wróciłem, dowódca kazał mi udać się do innej grupy, aby podać jej nową pozycję. Po drodze musiałem przejść przez „bolszak” (główna droga), która była porośnięta z obu stron starymi drzewami. Kiedy przechodziłem przez drogę, zobaczyłem uciekającego z wioski mężczyznę. Prawdopodobnie on pierwszy mnie zauważył i strzelił do mnie w biegu, ale nie trafił. Zdając sobie z tego sprawę, zatrzymał się na sekundę, by wycelować lepiej przy drugim strzale. Ale ja teraz byłem przygotowany i zanim on nacisnął na spust, ja nacisnąłem mój, a pistolet mężczyzny wypadł mu z ręki. Mężczyzna obsunął się powoli na kolana, a potem padł jak długi. Martwy. Gdybym przeszedł przez tę drogę minutę wcześniej lub minutę później, najprawdopodobniej byśmy się nie spotkali. Gdyby nie ta minuta różnicy, on mógłby żyć tak jak ja, do dzisiejszego dnia. Lub odwrotnie. Mnie by nie było, gdyby jego pierwszy strzał był lepiej wycelowany.
Kiedy dotarłem do grupy,
której miałem przekazać nowy rozkaz, zobaczyłem okropny, makabryczny obraz.
Nawet dzisiaj, po ponad czterdziestu latach, trudno jest sobie wyobrazić lub
opisać to, co widziałem. Na małej leśnej polanie leżało sześć ciał kobiet w
różnym wieku i dwa ciała mężczyzn. Wszystkie ciała były rozebrane i leżały na
plecach. Oświecone pełnią księżyca. Partyzanci, po kolei, strzelali pomiędzy
nogi trupów. Kiedy pocisk trafiał w nerw, ciało reagowało, jakby było żywe.
Wykonując drgawki i podskoki przez kilka sekund. Ciała kobiet reagowały
znacznie gwałtowniej niż trupy mężczyzn. Wszyscy w tej grupie brali udział w
tej okrutnej zabawie, śmiejąc się w dzikim szale. Byłem najpierw jak
skamieniały, a potem zaczęło mnie to chorobliwie ciekawić. Stałem tak
zafascynowany przez kilka minut, kiedy dowódca grupy zbliżył się do mnie i
zapytał, czy byłbym zainteresowany udziałem w tych eksperymentach. Dopiero
wtedy przypomniałem sobie, dlaczego tu jestem i powiedziałem mu, jaką nową
pozycję muszą natychmiast zająć jego ludzie. Nie bardzo się z tym spieszyli i
dopiero jak ciała przestały reagować na kule, ruszyli na nowe miejsce.
Wioska płonęła już wielkimi czerwonymi
płomieniami, eksplozje trwały nadal, podobnie jak straszne wycie płonących zwierząt.
W drodze powrotnej na stanowisko dowodzenia widziałem kilka ciał wieśniaków,
których zastrzelono w trakcie ucieczki. Koń z płonącym ogonem i grzywą
galopował, prawdopodobnie po to, by znaleźć rzekę lub staw i złagodzić wodą
cierpienia. Początkowo miałem zamiar go zastrzelić, żeby skrócić jego
cierpienia. Ale w porę przypomniałem sobie, że konie dobrze znają okolice, więc
ten koń pewnie galopował pełną parą, by dosięgnąć wody. Miałem nadzieję, że
zdąży.
Około drugiej nad ranem wieś Koniuchy była całkowicie
wypalona. Nie było widać ani jednej chaty, nie było słychać ani jednego
dźwięku. Prawdopodobnie wszyscy ludzie, dzieci i kobiety i mężczyźni zostali
spaleni, ustrzeleni własnymi, wybuchającymi w ogniu kulami, lub wykończeni
przez naszych ludzi, kiedy próbowali uciec i ocalić się w rzece. Możliwe, że
kilku osobom, w ten czy inny sposób, udało się uciec i ocalić życie. Wieś
Koniuchy była teraz wspomnieniem pełnym popiołów i martwych ciał. Partyzanci
dali nauczkę. Dowódca zebrał wszystkie grupy, podziękował za dobrze wykonaną
pracę i kazał im się przygotować do powrotu do naszej bazy. Ludzie byli
zmęczeni, ale ich twarze wyglądały na zadowolone i szczęśliwe z wykonanego
zadania. Tylko nieliczni zdawali sobie sprawę z tego, jak straszne morderstwo
zostało popełnione w ciągu godziny. Ci nieliczni wyglądali na przygnębionych,
nieszczęśliwych i poczuwających się do winy. Prawdopodobnie tylko ci nieliczni
wciąż pamiętają wieś Koniuchy.
Dotarliśmy do naszej bazy późno w nocy. Byłem
zmęczony i wyczerpany i natychmiast zasnąłem, podobnie jak większość ludzi z
naszej grupy. Jak się dowiedzieliśmy następnego dnia, pozostałe grupy otrzymały
bohaterskie przyjęcie za zniszczenie Koniuchów i wszyscy pili, jedli i śpiewali
całą noc. Ciesząc się dokonanymi zabójstwami i zniszczeniami. A przede
wszystkim piciem.
Trzy tygodnie później przesłano polecenie z
Głównego Dowództwa Partyzantów w Moskwie, aby dać naganę i ukarać ludzi, którzy
zainicjowali i dowodzili zniszczeniem wioski Koniuchy. Trzy miesiące później
weszliśmy z Armią Czerwoną do Wilna.
(Translated from English by Alex Wieseltier from Paul Bagriansky "Koniuchi", Pirsumim.
Publications of Museum of the Combatants and Partisan, Tel Aviv, nr 65-66) (Published on FZP November 2018)