Kim są izraelscy osadnicy?

2023-11-14

Myślisz, że wiesz, kim są osadnicy? To pomyśl jeszcze raz
Samuel Lebens

Mieszkam za Zieloną Linią. To czyni mnie osadnikiem. Nie wiedząc o mnie nic innego, poza tym, gdzie mieszkam, wielu bez zbędnych ceregieli doszłoby do wniosku, że utrudniam pokój. Słowo "osadnik" ma okropne skojarzenia. Od razu przywołuje to na myśl obraz fanatyków religijnych uzbrojonych w karabiny maszynowe, pragnących zaboru terytorialnego bez względu na koszty. Rasistów chcących narazić swoje dzieci na śmiertelne niebezpieczeństwo, by urzeczywistnić swoje marzenie o Wielkim Izraelu.
Ja jednak nie jestem żadnym z nich. Nie posiadam broni. Wystrzegam się fanatyzmu religijnego. Jestem zwolennikiem gruntownego kompromisu terytorialnego. Wierzę w narodowe samostanowienie zarówno narodu żydowskiego, jak i palestyńskiego. Nie jestem rasistą. A bezpieczeństwo moich dzieci jest mi o wiele droższe niż moja ideologia polityczna.
Nie jestem dziwną anomalią statystyczną.
Właściwie nie jestem mniej reprezentatywny dla ludności żydowskiej za Zieloną Linią niż ci uzbrojeni w broń samowolni fanatycy religijni, którzy trafiają na pierwsze strony gazet.
Pora zdać sobie sprawę, że demografia Żydów za Zieloną Linią jest znacznie bardziej zróżnicowana, niż to się ludziom wydaje. Gilo, świeckie przedmieście Jerozolimy, liczy co najmniej 40 000 mieszkańców. Dodajmy do tego świeckie osady Ma'aleh Adumim, liczące 40 000, i Ariel, liczące blisko 18 000. I nie zapomnijmy o ultraortodoksyjnych, a więc najczęściej niesyjonistycznych osadnikach, którzy żyją za Zieloną Linią: około 20 000 w Ramat Shlomo, ponad 35 000 w mieście Beitar i prawie 50 000 więcej w Kiryat Sefer. Dodajmy potem do tej liczby tysiące, głównie umiarkowanych, współczesnych ortodoksyjnych mieszkańców Gush Etzion, to będzie znacznie więcej niż połowa żydowskiego osadnictwa za Zieloną Linią, szacowanej na 350 000.
I żaden z nich nie pasuje do stereotypu religijnego nacjonalisty.
Oczywiście, można znaleźć osady pełne najbardziej reakcyjnych Żydów izraelskich. Ale nie są oni tylko mniejszością wśród Izraelczyków. Oni stanowią nawet mniejszość wśród osadników! Jako osadnik, a przynajmniej, jako osoba żyjąca za Zieloną Linią, potępiam ich i potępiam milczące wsparcie rządu dla ich istnienia.
Jak to jest możliwe, że te nielegalne przyczółki, nielegalne nawet w świetle izraelskiego prawa, mają pełny zestaw izraelskich świadczeń i ochronę wojskową?
Ale, jak mówię, ci ludzie stanowią mniejszość.
Mieszkam w okolicy na południe od Jerozolimy, zwanej Gush Etzion. Mieszkam tam, ponieważ jest to centrum takiego ortodoksyjnego judaizmu, z którym się utożsamiam. Judaizm całkowicie otwarty na świat nieżydowski i niereligijny, na nieżydowską mądrość i sprawiedliwość społeczną. Z liberalnym stosunkiem do roli kobiet w judaizmie oraz sympatyzujący, nieosądzający i raczej wyrozumiały niż bigoteryjny w traktowaniu homoseksualistów.
Gush Etzion prowadzi jesziwę, Yeshivat Hamivtar, w mieście Efrat, która umożliwiła mi studiowanie w tego rodzaju otwartym ortodoksyjnym środowisku. A teraz mam to szczęście, że nauczam w Yeshivat HarEtzion w Alon Shvut, jednym z pierwszych ośrodków nauki Tory na świecie.
Tak. Moje lewicowe poglądy polityczne plasują mnie tutaj w mniejszości. Ale moja żona i ja nie jesteśmy izolowani politycznie. Liberalnie myśląca nowoczesna ortodoksja jest bardziej otwarta na liberalną politykę niż prymitywne marginesy obozu narodowo-religijnego lub introwertyczna ksenofobia wielu ultraortodoksyjnych Żydów.
Większość moich sąsiadów jest po mojej prawicy, ale tutaj moje poglądy są szanowane. Rzeczywiście, nieżyjący już Rav Amital, który założył moją jesziwę, był także założycielem Meimadu – jedynej religijnej partii politycznej na lewym skrzydle izraelskiej polityki. Tam, gdzie mieszkam, cieszy się powszechnym szacunkiem.
"Ale mimo to" – mogliby argumentować moi przeciwnicy – "bez względu na to, jak cudowna jest społeczność, w której żyjesz, żyjesz na skradzionej ziemi. Wasza osada jest przeszkodą dla pokoju. Jak możesz to uzasadnić?"
Zacznę od następujących obserwacji. Zielona Linia nie jest magiczną granicą, w której jedna strona to w zasadzie Palestyna, a druga to w zasadzie Izrael. Była to przypadkowa linia zawieszenia broni. W swoich rozważaniach nad rezolucją 242 Rada Bezpieczeństwa ONZ wyraźnie uznała, że Zielona Linia, jako granica, byłaby fatalnym rozwiązaniem, zostawiającym miasta podzielone i narażającym Izrael na pewne rodzaje ataków.
Lord Caradon, który brał udział w negocjowaniu Rezolucji 242, powiedział w "Beirut Daily Star" (12 czerwca 1974 r.), że: "Błędem byłoby żądać, by Izrael powrócił do swoich pozycji z 4 czerwca 1967 r. [Zielona Linia], ponieważ pozycje te były niepożądane i sztuczne. Przecież były to po prostu miejsca, w których znajdowali się żołnierze obu stron w dniu zakończenia walk w 1948 roku. To były po prostu linie zawieszenia broni. Dlatego nie żądaliśmy, aby Izraelczycy do nich wrócili i myślę, że mieliśmy rację tego nie robic…"
Przed 1948 rokiem Żydzi posiadali ziemie po obu stronach Zielonej Linii. Niektóre z obecnych osiedli, jak obszar, w którym ja mieszkam, były kiedyś własnością Żydów i zostały powtórnie osiedlone przez sieroty po masakrach, które popełniono rękami arabskich wojsk podczas wojny o niepodległość. Gdyby wiatr wiał w innym kierunku, być może walki ustałyby na nieco innej linii. Zielona linia jest pragmatycznie istotna dla rozpoczęcia negocjacji, ale nie jest święta.
Pozwolę sobie dodać kontrowersyjną dla syjonisty uwagę: palestyńska świadomość narodowa ma roszczenia do całej ziemi Mandatu Palestyny. Oni uważają się za rdzenną ludność całego kraju. Rozwiązanie dwupaństwowe jest dla nich pigułką gorzką do przełknięcia. Ale żydowska świadomość narodowa ma także roszczenia do całej ziemi Mandatu Palestyny, od wzgórz Hebronu, gdzie Abraham i jego potomkowie chowali swoich zmarłych, aż po żyzny róg Morza Śródziemnego. Przed 1948 rokiem obie społeczności posiadały grunty po obu stronach Zielonej Linii. Oddanie choćby centymetra ziemi jest bolesnym ustępstwem dla Żyda, tak samo jak dla Palestyńczyka, który zna i rozumie swoją historię. Oboje mamy roszczenia do całego obszaru, ale nie możemy oboje mieć wszystkiego.
Więc co powinniśmy zrobić?
Palestyńczycy zapłacą za błędy swoich przywódców politycznych, tak jak to robią inne narody. Gdyby przywódcy arabscy zaakceptowali plan podziału w 1947 r., mogli oni żądać więcej Mandatu Palestyny niż może im być teraz oferowane. Gdyby świat arabski nie próbował unicestwić Izraela w 1967 r., być może mogliby oni żądać uznania Zielonej Linii za swoją granicę, zanim zaczęto budować jakiekolwiek osiedla.
A my, Izraelczycy, będziemy musieli zapłacić za błędy naszych przywódców, którzy pozwolili, a nawet zachęcali nas do budowania osiedli w miejscach, których nie będzie można zatrzymać, jeśli Palestyńczycy kiedykolwiek będą mieli własne, sąsiedzkie państwo. Te osiedla trzeba będzie zlikwidować. Ludzie zostaną usunięci. To będzie traumatyczne. Ale to jest cena, jaką zapłacimy za złe rządy.
Powiedziawszy to, nie wrócimy do Zielonej Linii jako naszej granicy. Nawet formuła Obamy, czyli granice z roku 1967 z uzgodnioną wymianą obszarów, uznaje, że Zielona Linia nie będzie ostatnim słowem.
Oczywiście, zlikwidujemy niektóre osiedla, zwłaszcza nielegalne przyczółki, istniejące tylko po to, by prowokować Palestyńczyków i uniemożliwiać im niepodległość.
Tak. Niepokojąca liczba osadników to mesjańscy ideolodzy nasiąknięci fanatyzmem i rasizmem.
Ale większość osadników nie jest taka. Większość z nich nie jest tu po to, by powstrzymywać Palestyńczyków przed zbudowaniem własnego państwa. I większość ich osiedli mogłaby z łatwością pozostać w izraelskich granicach, gdybyśmy dokonali wymiany ziemi z Palestyńczykami.
Wielu z nas głosowałoby na partie lewicowe i wyprowadziłoby się przy pierwszych oznakach, że trwałe rozwiązanie w postaci dwóch państw jest bliskie i wymaga od nas opuszczenia terenu.
Ale pokój nie wymaga od większości z nas wyniesienia się. Dlaczego wysiedlać setki tysięcy osadników, jeśli nie są oni okropnymi ksenofobami nienawidzącymi Palestyny, którzy w jakiś sposób zasługują na karę, i jeśli pokój można osiągnąć poprzez wymianę gruntów i kompromisy, które nie spowodują ogromnego wstrząsu gospodarczego i psychologicznego w postaci tysięcy wyrugowań?
Jak powiedziałem, część osiedli będzie musiała zniknąć (zwłaszcza te najbardziej radykalne), ale większość prawdopodobnie może pozostać na podstawie wspólnie uzgodnionej wymiany obszarów.
W międzyczasie, moim zdaniem, należy zaprzestać ekspansji osadnictwa, by, poprzez stwarzanie większej liczby "faktów dokonanych na obszarze", nie stwarzać zakłóceń w negocjacjach.
Im szybciej ludzie uświadomią sobie, że za Zieloną Linią z różnych powodów żyją różni ludzie i że większość z nas nie pasuje do stereotypu "osadnika", tym szybciej rozpocznie się bardziej cywilizowana i owocna dyskusja na temat przyszłości osiedli.

Polskie tłumaczenie Alex Wieseltier

https://fathomjournal.org/letter-from-gush-etzion/ 

Alex Wieseltier - Uredte tanker
Alle rettigheder forbeholdes 2019
Drevet af Webnode Cookies
Lav din egen hjemmeside gratis! Dette websted blev lavet med Webnode. Opret dit eget gratis i dag! Kom i gang