(12) WYGRANA
(12) WYGRANA
Wyłączyłeś przed chwilą
telewizor. Film się co prawda nie skończył, ale te bloki reklamowe, dobre w
zasadzie dla odwiedzenia przybytku, są za częste, a ta reklama kasyna „on-line”
doprowadza cię do szewskiej pasji.
Jakiś facet, z debilnym wyrazem twarzy, opowiada
rozanielony, że może grać w kasyno, kiedy chce i gdzie chce. I z rana i w
południe i wieczorem. I nawet w nocy, jak się obudzi i idzie do sraczyka. I w
łóżku. I w windzie. I w autobusie. I w pracy. I przy śniadaniu. I przy kolacji.
I co za przyjemność jak się wygra. Raz zobaczył, że premia podskoczyła do 16
tysięcy koron, wiec zagrał. Premia zniknęła, ale jak otworzył swoje konto, to
było wyższe o 16 tysięcy!
Albo ta uśmiechnięta guła, co opowiada, że gra w
kasyno „on-line” razem z koleżankami. A ta, co wygra, stawia tym innym
kawę z ciachem w kawiarni!
Takie to durne są te firmy, które oferują na
internecie różnego rodzaju gry, że ludzie ciągle wygrywają!
No tak. O tych, co przegrywają, się nie
słyszy, chociaż jedna z tych firm reklamujących się w telewizji twierdzi, że
ofiarowuje 10% z tego, co ludzie przegrali, na ekstra nagrody.
Te gry nigdy cię nie podniecały, chociaż sam
masz abonament na cotygodniowe lotto. Ale takie granie uważasz za coś w rodzaju
płacenia podatku. Zawsze płaciłeś podatek od swoich dochodów, który państwo
przeznacza podobno na szpitale, żłobki, szkolnictwo, renty starcze i temu
podobne. Więc płacenie za kupony lotka traktujesz jako podatek od marzeń.
Kiedy to wariactwo się zaczęło?
Chyba w Polsce w latach sześćdziesiątych.
Pamiętasz, że grałeś w szczecińskiego „Gryfa” i nigdy nic nie wygrałeś. Te
wojewódzkie gry były przez jakiś czas bardzo popularne. Pamiętasz tę reklamę
bydgoskiej „Łuczniczki”: „Jużci »Łuczniczka« łebska gra! Głupiemu zabierze, a
tobie da!” A może to była inna gra?
Potem popularny stał się Toto-Lotek, który pobił
na głowę gry regionalne i grę na wyniki Ekstraklasy.
Twój kolega Andrzej miał inne hobby.
Zabrał cię kiedyś do sali gier, która znajdowała się chyba na
ulicy Wyzwolenia, niedaleko Niecki Niebuszewskiej, gdzie on mieszkał. Tam po
raz pierwszy zobaczyłeś „jednorękie bandyty”, gdzie pociągnięcie za wajchę
uruchomiało rotujący bęben z różnymi obrazkami lub cyframi, a ustawienie tych
samych obrazków lub liczb w jednej linii poziomej dawało bezpośrednią wygraną w
postaci sypiących się z automatu żetonów.
Oczywiście, żeby tę wajchę pociągnąć, trzeba
było wrzucić najpierw żetony, które trzeba było kupić u ciecia w okienku. Tego
przysłowiowego szczęścia jako „początkujący” oczywiście nie miałeś i te 100
złotych w żetonach poszło, zanim się zorientowałeś, że jesteś „goły".
Andrzejowi poszło lepiej i dostałeś część jego żetonów, którymi miałeś dla
niego grać. Żeby ci się nie nudziło. Tym razem zabawa trwała znacznie dłużej i
w końcowym wyniku wygrałeś dla niego jakieś 200 złotych. W drodze do domu
Andrzej opowiadał ci ze szczegółami, jakie tam on wygrane zagarnął. Problem w
tym, że ci również powiedział, że w tymże roku był już ogólnie do tyłu na 22
tysiące! Co w porównaniu z jego pensją asystenta na Politechnice było dosyć
znacznym ubytkiem w jego domowych finansach.
Ale wróćmy do Toto-Lotka.
Gra stała się bardzo popularna, a ilość
grających zaczęła rosnąć w zawrotnym tempie. Oprócz zakładów pojedynczych,
gdzie jeden kupon kosztował 2 złote, wprowadzono zakłady systemowe, za które
płacono do 4200 złotych!
Pojawiło się kupę publikacji o grach
„systemowych”, a ludzie zaczęli zakładać spółki, bo duże zakłady systemowe były
trochę za „słone” dla pojedynczej kieszeni.
Pamiętasz taką jedną spółkę w twoim zakładzie
pracy. Początkowo spółka składała się z dziesięciu osób, ale dwie się wycofały
po kilku miesiącach. Reszta grała ze zmiennym szczęściem, raz wygrywając trochę
więcej, niż wynosił ich wkład, raz wygrywając mniej, a czasami tracąc cały
wkład. Co poniedziałek widziałeś ich, zajętych studiowanie statystycznych
wyników ciągnień i dyskutowaniem taktyki typowania numerów na następne
ciągnienie. Po dwóch latach tej zabawy jeden z nich się załamał i zrezygnował.
Tydzień później pozostali strzelili „szóstkę”, co dawało milionową wygraną! Ten
„wycofany” zażądał swojej doli, jako że solidarnie finansował ich grę przez
ostatnie dwa lata, ale pozostali mieli o tym zupełnie inne zdanie. Nie
partycypowałeś w wygranym kuponie, to ci się nic nie należy! Zakład podzielił
się na dwa obozy, gdzie jedni popierali „nieszczęśliwca”, a drudzy prawie się
cieszyli, że był taki głupol.
Ty też zacząłeś grać. Gra na pojedynczy
zakład ci nie odpowiadała, więc wybrałeś kupon systemowy, gdzie skreślałeś
siedem cyfr na tą „szóstkę” do wygrania. To oznaczało, że w razie nietrafienia
szóstego numeru miałeś szansę trafić „piątkę” z plusem, a w razie „piątki”
miałeś dwie premie „piątkowe” i pięć „czwórkowych". Żeby sobie głowy
niepotrzebnie nie zawracać, to numery na kuponie były zawsze te same. A
ponieważ byłeś za leniwy, żeby latać co tydzień do kiosku, więc kupowałeś kupon
systemowy 10-tygodniowy. I tak regularnie co 10 tygodni oddawałeś w kiosku 140
złotych i stawałeś się właścicielem kuponu marzeń o życiu w „luksusie".
Los się do ciebie uśmiechnął kilka miesięcy po
twoim ślubie z Tiną.
To była niedziela i poszliście odwiedzić twoich
rodziców. W drodze powrotnej spojrzałeś na wystawiona przed kioskiem na Wojska
Polskiego tablice z wylosowanymi numerami. Wyglądały bardzo znajomo i
powiedziałeś Tinie, że chyba trafiłeś „piątkę"! W domu zadzwoniłeś od razu do
Totalizatora, gdzie „zegarynka” potwierdziła, że masz „piątkę"! Liczydełko w
twoim mózgu weszło na wysokie obroty. W jakiej wysokości były poprzednie
„piątki"? Statystycznie wahały się one między 8 do 18 tysięcy złotych. To
powiedzmy przeciętnie 12 tysięcy, a pomnożone przez dwa...
Poczułeś się prawie milionerem i
wspaniałomyślnie powiedziałeś Tinie, że jej dasz z tej wygranej 10 tysięcy, a
reszta będzie na twoje „drobne” wydatki!
Milionerem byłeś aż do środy, godzina 20:33,
kiedy to ogłoszono oficjalne wyniki losowania i premii. Było pięć „szóstek” z
wygranymi po 205 tysięcy złotych, dziesięć „piątek” z plusem po około 100
tysięcy złotych i...605 „piątek” po 4500 złotych każda!
Uratowały cię te dodatkowe „czwórki”, razem z
którymi wygrana wynosiła 10156 złotych. Z których, oczywiście, Tina wzięła te
10 tysięcy jak swoje. Co prawda wydała je na wasze wakacje w Złotych Piaskach w
Bułgarii, ale to się nazywało, że to ona je wam zafundowała.
A ty wziąłeś te 156 złotych, poszedłeś do kiosku
i...kupiłeś kupon na następne 10 tygodni!
Alex Wieseltier
Februar 2019