WITEK I MIRIAM
ON I ONA - WITEK i MIRIAM
WITEK:
Jeszcze nie wyjechałeś?
Nie widzieliśmy się dawno. Chyba od czasu jak byleś u nas z Mirą. Ile
to lat? Piętnaście? Chyba byleś świeżo po maturze.
Miriam? Jest w pracy. Tak. Może to dziwne, ale w
dalszym ciągu jesteśmy razem.
Nie. Ślubu w dalszym ciągu nie mamy. Na co on
nam? Nie. Nie dlatego, że jesteśmy tacy nowocześni. Mówiliśmy o tym od czasu do
czasu, ale chyba tylko dla wprawy.
Cholernie ciekawski jesteś. Ale niech będzie. Co
mi tam. Raz można to ubrać w słowa.
Jak się w niej zakochałem? Ty i twoje górnolotne
słowa. Ja tak naprawdę, to nie wiem, co to znaczy. Jak już bardzo chcesz, to
mogę to nazywać zakochaniem się, chociaż to nie będzie to samo, co ty myślisz.
Wiec najpierw "zakochałem" się w jej glosie.
Akurat dostałem tę pracę w dziale techniczny w radiu. A tam przyszła nowa
spikerka. I zanim ją zobaczyłem, to usłyszałem jej glos. Moja specjalność to
akustyka, ale to nie było to. Jakby ci to wytłumaczyć? Nawet nie bardzo wiem,
bo mnie po prostu złapał. Jakby dźwięk tego głosu wprowadzał mnie w stan... No
nie wiem. Błogości? Szczęścia? Upojenia? Łagodnego spokoju? Nie! Żaden z tych
stanów nie zdefiniuje, co wtedy czułem. Ale wiem, że zostałem zauroczony tym
głosem.
Najpierw nie zamierzałem nic z tym robić. Ot jeszcze
jedna ścieżka dźwiękowa na taśmie, która tym razem była więcej przyjemnością
niż pracą. A potem zobaczyłem Miriam. Żadna tam seksbomba. Nawet nie żadna
piękność. Zwykła dziewczyna. Ani za chuda, ani za gruba. Sylwetka owszem.
Czarne włosy. Bardzo stonowana i z lekkim dystansem. Ale ten głos!
Na początku w ogóle nie zwracała na mnie uwagi.
A ja, muszę ci powiedzieć, zawsze miałem powodzenie u kobiet. Czasami
wystarczyło mi tylko spojrzeć i uśmiechnąć się i już było po krzyku. A tu nic.
Jakbym był niewidoczny. To pewnie dlatego zacząłem o niej myśleć. No wiesz.
Moja męska duma. Jak to? Nie przechwalając się najprzystojniejszy facet w całym
budynku. Dobry fach. Kawaler do wzięcia. A ona nic!
Pierwsza okazja to było jakieś zebranie. Ona się
spóźniła i usiadła na jednym wolnym krześle, które akurat stało obok mojego.
Była trochę zakatarzona i wyglądało na to, że zapomniała chusteczki do nosa.
Więc wyciągnąłem moją (czystą) i jej ofiarowałem. Musiało jej tej chusteczki
bardzo brakować, bo wzięła bez oporu i podziękowała. Kilka dni później znalazła
mnie u dźwiękowców i zwróciła z podziękowaniem chusteczkę. Trochę ją
zaskoczyło, gdy powiedziałem, że za dziękuję, się nic nie kupuje. Ale jak
powiedziałem, że to kosztuje kawę i ciastko, to się uśmiechnęła i zapytała,
kiedy chcę mieć tę kawę. I tak się zaczęło. Ja tokowałem jak cietrzew w rui. Na
początku kawiarnia. Potem teatr. Kwiaty. I dobrze nam się rozmawiało. Nie to,
że byliśmy zgodni. Ale mogliśmy swobodnie dyskutować na temat sztuk
teatralnych, czytanych książek i od czasu do czasu o pracy w radiu.
Czy wiedziałem, że jest Żydówką? Na początku
nie, chociaż nazwisko na pewno polsko nie brzmiało. Wtedy ona była przede
wszystkim dziewczyną do zdobycia. Reszta nie miała znaczenia. Potem okazało
się, że jesteśmy seksualnie dobrze dopasowani. I po jakimś czasie
zamieszkaliśmy razem. I chociaż wiedziałem o jej pochodzeniu, to trochę mnie
rzucały komentarze niektórych kolegów z pracy. No wiesz. Kiedyś, to mnie tak
wykurzyli, że zaproponowałem Miriam, żebyśmy się pobrali. Rozmawialiśmy o tym
przedtem, ale wtedy ona powiedziała, że musimy się sprawdzić. I tym razem
powiedziała, że nie. Że branie ślubu to tylko kawałek papieru. I że ona woli,
żeby nas trzymały uczucia, a nie jakiś urzędowy świstek. I muszę ci się
przyznać, że mi ulżyło. Bo jedna rzecz powiedzieć, a druga rzecz przeprowadzić.
No cóż, dzieci w najbliższej przyszłości nie planowaliśmy, więc komu ten papier
miał być potrzebny?
I tak zostaliśmy razem. Jak jest teraz? Fakt, że
nowość związku, podekscytowanie inteligentnymi dyskusjami i nowym partnerem
seksualnym, stało się dniem powszednim. Nie całe życie to sielanka. Mamy od
czasu do czasu scysje, chociaż to ona jest w nich bardziej stonowana i muszę
przyznać bardziej ugodowa niż ja.
Ta ruchawka po 68 też się na nas odbiła. Miriam
straciła prace i musiała się trochę przekwalifikować. Jej krąg znajomych się
przerzedził, bo ta żydowska część w większości wyjechała. Rozmawialiśmy na ten
temat i mam wrażenie, że pomimo jej całego polskiego patriotyzmu, to tylko ja
jestem powodem, że się na wyjazd nie zdecydowała.
Wiesz. Żydówką to ona dla mnie jest z nazwy. Co
ją łączy z żydostwem? Ani język, ani religia, ani tradycja. Jej matka, dopóki
żyła, miała jej to za złe. Miriam ją odwiedzała. Ja zostałem tylko
przedstawiony, ale chyba nigdy zaakceptowany.
Czy miałbym do niej inny stosunek, gdyby była
bardziej "żydowska"? Nie mam pojęcia. Akurat to, kto jest Żydem, a kto nie,
nigdy mi snu z oczu nie spędzało. Jak facet był równy, to było dokładnie
wszystko jedno, czy jest obrzezany, czy nie. Owszem. I mnie się zdarza
pożartować z Żydów i ich przywar. Szczególnie tych przedwojennych, które znam
tylko ze słyszenia. Ale przecież żyję z Żydówką prawie 20 lat!.
Co nas trzyma? W dalszym ciągu jesteśmy parą
ludzi, którzy mają coś sobie do powiedzenia. Nasze dyskusje są w dalszym ciągu
zażarte, chociaż zawsze trzymamy się na wysokim poziomie intelektualnym. Miriam
w dalszym ciągu jest dla mnie niezależnym i równoprawnym partnerem. Nie to, że
mnie może czymś zadziwić. Czasami wydaje mi się, że mogę z góry przewidzieć jej
reakcje. A mimo wszystko nigdy nie jestem tego pewny. Może to właśnie to?
MIRIAM:
Rozmawiałeś z Witkiem? To mnie już nie musisz
się pytać. Opowiedział, jak żeśmy się poznali? Ja go zauważyłam wcześniej.
Rzeczywiście był przystojny. A te blondynki leciały na niego stadami. A on,
skubaniec, nie miał nic przeciwko temu. Taki chłoptaś do wzięcia. I tak go tez
z początku traktowałam. Trochę mnie ujął tą chusteczką do nosa. Wtedy
popatrzyłam na niego innymi oczami. Na tę kawę zgodziłam się, bo nie wypadało
odmówić. Ale przy pierwszej rozmowie mnie zaskoczył. On miał poglądy i był
oczytany! Tego się nie spodziewałam. Czego się spodziewałam? Jeszcze jednego,
pewnego siebie, mężczyznę, któremu chodzi tylko o jedno. Nie to żebym miał coś
przeciwko zalotom, które potwierdzałyby moją kobiecość. Ale od zalotów do
czegoś innego...
Nie to żebym nie byłam zainteresowaną płcią
przeciwną. Tylko że obiekty, które sprowadzała na mnie moja mama, były dla mnie
nie do przełknięcia. Jak się domyślasz, wszyscy panowie byli 100% Żydami, co
było według mojej mamy najwyższą możliwą zaletą. Niestety, niewielu z nich
odpowiadało mi intelektualnie. Większość wybrańców mojej mamy była o wiele
starsza ode mnie, a ich zainteresowanie polską literaturą było, oględnie
mówiąc, bardzo mierne.
Jakoś nigdy nie miałam zainteresowań w kierunku
judaizmu. Jak wiesz, PRL wychowywał młodzież w duchu ateistycznym i kurczowe
trzymanie się żydowskich obyczajów religijnych było dla mnie objawem zacofania.
Z tego powodu, mój krąg znajomych Żydów, pomijając znajomości narzucane mi
przez mamę, był bardzo nieliczny i ograniczony do tych zasymilowanych, którzy
bardziej czuli się Polakami niż Żydami. A muszę ci powiedzieć, że takowych zaraz
po wojnie było bardzo dużo. Tych, którzy po tej hitlerowskiej pożodze nie mogli
sobie w Polsce miejsca znaleźć, pociągnął nowopowstały Izrael. Inni zdecydowali
się na wyjazd pod koniec lat pięćdziesiątych, bo ta nowa Polska nie spełniła
ich wyobrażeń o kraju, gdzie nikt nie będzie nikomu wypominał różnic
religijnych czy pochodzenia.
Ja, jak znakomita większość tych Żydów, którzy
zostali, czułam się Polką z żydowskimi korzeniami. To był i jest mój kraj.
Język polski jest moim językiem ojczystym. Nasiąknęłam polską kulturą. Moja
historia to historia Polski i narodu polskiego. Z dziejami chlubnymi i z
zaborami i uciskiem zaborców. W mojej ankiecie personalnej nigdy nie miałam
wątpliwości co pisać: narodowość polska!
Dlatego możliwe było moje pożycie z Witkiem. My
zawsze byliśmy polską parą. Mieliśmy wspólne zainteresowania intelektualne. No
i, jak się potem okazało, również inne.
Dlaczego nie wzięliśmy ślubu? No tak. Życie na
kocią lapę w tym czasie było czymś bardzo rzadkim. Ale nasz związek też nie
jest za bardzo typowy. Nie jako związek żydowsko-polski. Takich było dużo.
Tylko że większość tych związków, to byli Żydzi pożenieni z Polkami, gdzie on
miał albo wykształcenie, albo stanowisko, a ona była ta słodka dziewczyna, od
której wymagało się niewiele, jeżeli bycie dobrą żoną i matką dzieciom traktuje
się jako coś normalnego. Najdziwniejsze, że związków, gdzie mąż Polak był tym,
który miał wykształcenie lub stanowisko, a żydowska żona była słodką, mało
wykształconą dziewczyną, prawie nie uświadczysz. Zdarzają się małżeństwa, gdzie
żydowska partnerka reprezentuje równorzędny do polskiego partnera poziom
intelektualny. Za to przypadki małżeństw, gdzie i żydowski mąż i polska żona
reprezentują ten sam poziom wykształcenia i zajmowane stanowisko, są bardzo
rzadkie. Można by powiedzieć, że w tym przypadku plusy żydowskiego towarzysza
życia nie są adekwatne do ewentualnych minusów takiego związku. Nie mówię,
oczywiście, o przypadkach, gdzie poziom partnerów jest bliski średniej krajowej,
a żydowskie pochodzenie żony jest bardzo skrzętnie zamiecione pod dywan. Czasami
tak dobrze, że mąż nie ma o tym pojęcia.
Jak odbieram związek z Polakiem? Trochę
niedorzeczne pytanie. Pomimo tego, co się działo i dzieje w tym kraju, czuję
się Polką. To, że mnie zwolniono i w podtekście było moje żydowskie
pochodzenie, tego nie zmieniło. Witek był i będzie dla mnie człowiekiem,
którego kocham i szanuję.
O małżeństwie mówiliśmy tylko dwa razy. Pierwszy
raz, kiedy postanowiliśmy razem zamieszkać. Wtedy byliśmy zgodni, że to jest
próba, która ma wytrzymać czas. Zresztą, wtedy żyła jeszcze moja mama, która
Witka nigdy nie zaakceptowała. Mama znała tylko jeden przypadek przed wojna,
gdzie Żydówka wyszła za Polaka i musiała się przechrzcić. U nas tego problemu
nie było, ale dla mamy samo małżeństwo z gojem było czymś okropnym. Zresztą, dzieci
nie planowaliśmy. Przynajmniej w najbliższej przyszłości. Potem okazało się, że
z tym mamy trudności, ale to już inna opowieść. Drugi raz Witek wyskoczył z tym
małżeństwem zupełnie nieoczekiwania i ja mechanicznie powtórzyłam nasze stare
argumenty. Gdyby on wtedy nalegał, na pewno bym się zgodziła, bo byłam już
wtedy pewna tego związku. Ale on do tego tematu nigdy nie powrócił.
Witek był zawsze lojalny. Jak mi "podziękowano"
za pracę w radiu, to stał przy mnie murem. Ja bardzo tego potrzebowałam. Ta
garstka żydowskich przyjaciół wyjechała po 68 i psychicznie byłam w dołku. Na
dodatek umarła moja mama. Tak więc zostaliśmy razem. Może mniej niż poprzednio.
Ja nawet nie jestem pewna, czy on mnie nie zdradza. Ale w dalszym ciągu go
kocham. I tak już zostanie.
Alex Wieseltier
Lipiec 2020