WENEZUELA
(7) Wenezuela 1999
Dlaczego posłano
cię do Wenezueli?
Na to trzeba się cofnąć zdrowo w czasie. Do roku
1965, kiedy to DKConsult (DKC), na zlecenie niemieckiej firmy dostarczyło młyn
do cementu. Po 20 latach użytkowania stwierdzono, że młyn odsłużył swoje i
postanowiono go skasować. Przez następne kilka lat nic się nie działo, ale w
1989 roku kupiła ten młyn wenezuelska fabryka cementu. Młyn został
przetransportowany do Wenezueli i leżał na składowisku przez następne 9 lat. Do
czasu, kiedy fabryka dostała nowe fundusze i postanowiła zwiększyć moc
produkcyjna poprzez uruchomienie nowego młyna cementowego. To znaczy tego
starego, kupionego u Niemców!
Ponieważ młyn był wyprodukowany przez DKC,
fabryka zamówiła asystę techniczną waszych specjalistów. Na początek posłano
specjalistę od montażu, który zajął się przede wszystkim montażem skrzyni
przekładniowej młyna. Kiedy mówisz o skrzyni przekładniowej młyna, to masz
wrażenie, że mało kto ma wyobrażenia o jej rozmiarach.
Większości czytających to nic nie mówi i tylko
nieliczni pomyślą o samochodowej skrzynce biegów. Za to prawie wszyscy będą
zaskoczeni, kiedy powiesz, że kola zębate tej "skrzynki" miały średnicę 3
metrów! Nic w tym dziwnego, bo sam młyn to dwunastometrowy stalowy walec o
średnicy 3,5 metra. To przypomina ci trochę reakcję jednej z waszych
sekretarek, która pisała wasze materiały szkoleniowe o młynach i widząc
pierwszy raz młyn cementowy w rzeczywistości, zareagowała słowami "Nie
wiedziałam, że te młyny są takie wielkie!".
Po dwudziestu latach eksploatacji koła zębate
tej przekładni były dobrze "zjechane" i ponowny montaż przekładni był dosyć
uciążliwy. Montaż szedł niezbyt szybko, ale w międzyczasie klient zażądał
przysłania specjalisty od rozruchu i wybór padł na ciebie.
Miałeś więc jechać do Puerto de Cruz, koło
którego znajdowała się ta fabryka cementu.
Na początku podkreślono, żebyś pamiętał nazwę
miejscowości: Puerto la Cruz. Broń Boże nie Puerto de la Cruz! Podobno jeden z
mechaników, którzy montowali pierwszą linię produkcyjną w tej fabryce,
zaadresował swój bagaż "Puerto de la Cruz", i pomimo tego, że napisał
"Wenezuela", bagaż trafił do ...Puerto de la Cruz na Teneryfie na wyspach
kanaryjskich!
Ty też miałeś dobry ubaw na lotnisku, bo miałeś
bilet lotniczy do Barcelony, miasta leżącego blisko Puerto la Cruz, a pani w
okienku spytała zdziwiona, dlaczego lecę do Barcelony przez Caracas (stolica
Wenezueli, jakby ktoś zapomniał)!
Na miejscu okazało się, że pomimo wielkich chęci
klienta, montaż instalacji młynowej ciągnął się jak krew z nosa. Nie to, że ci
to bardzo przeszkadzało. Hotel był OK i pogoda nie najgorsza. Jednak po trzech
tygodniach bezczynności miałeś tego dosyć i postanowiłeś coś z tym zrobić.
Zaprosiłeś się na zebranie grupy uruchomieniowej. Szef projektu chwalił się, że
prace uruchomieniowe idą bardzo szybko. I że to będzie najszybsze uruchomienie
tego rodzaju instalacji na świecie. Prace montażowe rozpoczęto 5 miesięcy
wcześniej i wyglądało na to, że w istniejącym tempie młyn będzie oddany do
produkcji za 3-4 miesiące. Sam brałeś udział w uruchomieniu podobnego młyna w
Izraelu gdzie od rozpoczęcia montażu do oddania młyna do pełnej produkcji
minęło 4 miesiące, ale jakoś nie miałeś serca psuć tym klientowi humoru.
Poprosiłeś tylko o harmonogram projektu rozruchu
instalacji. I tu pierwsza niespodzianka. Harmonogram był niepełny! Klient
zapomniał między innymi, że instalacja powinna mieć połączenie między młynem i
urządzeniem do separacji gotowego produktu! Ogółem "zapomniano" jakieś 30% prac,
które należało wykonać. Uzupełnienie brakujących elementów harmonogramu zajęło
ci kilka dni. Prezentacja nowego harmonogramu była niemiłą niespodzianką dla
klienta. Ale próba ustalenia stanu zaawansowania projektu była dla ciebie
samego jeszcze większą niespodzianką. Dla ciebie poszczególne czynności lub
zadania projektowe były albo zakończone, albo niezakończone. Zakończenie
jednych czynności umożliwiało rozpoczęcie następnych. Ale nie tutaj! Tutaj
określano zaawansowanie poszczególnych czynności i zadań w procentach. I stałeś
się bardzo mało popularny, gdy zaproponowałeś wykreślenie procentów i określenie
tychże czynności jako niezakończonych. Teoretycznie przyjęto do wiadomości, że
taka klasyfikacja daje lepsze rozeznanie, kiedy można przejść do następnych
czynności projektowych, ale widać było, że to ludziom klienta zupełnie się nie
podobało. To, że uzupełnienie harmonogramu prac montażowych pozwoliło na
równolegle rozpoczęcie prac, o których zupełnie "zapomniano" nie miało
znaczenia. Twój kolega montażysta też nie był zachwycony, bo bezwiednie
przejąłeś jego rolę jako prowadzący rozruch. Ale takim drobnostkami nigdy się
nie przejmowałeś.
Instalacja powoli zaczynała nabierać kształtu. I
znowu zrobiłeś nie mało popularny, bo zażądałeś testu ruchowego każdego
urządzenia i maszyny z centralnej sterowni, chociaż każda maszyna była
sprawdzona lokalnie. To, że test wykrył dwa ślimaki transportowe kręcące się w
druga stronę, to już inna para kaloszy. Pierwszy start całej instalacji był
udany i zacząłeś myśleć o przyszłości. Młyn był stary, ale procedura
uruchamiania miała być normalna. Pierwszy rozruch z 50% obciążenia przez
pierwsze dwa tygodnie. Potem dwa tygodnie na ¾ mocy, tydzień na wejście na
pełną produkcję, 48 godzin test gwarancyjny, napisanie detalicznej instrukcji
sterowania młynem i przeszkolenie obsługi centralnej sterowni. Czyli pobyt w
Wenezueli dłuższy niż 3 miesiące, które dawały ci prawo do odwiedzin rodziny
(na koszt twojej firmy).Zadzwoniłeś do swojego szefa i uzgodniłeś z nim
przyjazd Tiny. Potwierdzenie biletu samolotowego dostałeś pod koniec tego
samego tygodnia. Bardzo się ucieszyłeś i zadzwoniłeś do Tiny, żeby uzgodnić
szczegóły przyjazdu.
Na dwa dni przed przyjazdem Tiny zawołał cię
fabryczny szef rozruchu i powiedział, że to już jedenasta instalacja młynowa w
fabryce i że oni...nie potrzebują twojej asysty w okresie niepełnej produkcji. I
że na ten czas możesz wrócić do Kopenhagi!
Zadzwoniłeś do Tiny i powiedziałeś, że masz dla
niej dwie wiadomości. Jedną złą, a drugą dobrą. Ta zła to to, że klient nie
chce cię widzieć na fabryce i posyła cię do domu. Ta dobra, że będziecie mieli
2 tygodnie wakacji na Isla Margarita! Odkręcić Tiny wyjazd i tak byłoby ciężko.
Ona wzięła przecież urlop z pracy, a bilet lotniczy był już kupiony.
Tina miała bilet aż do Barcelony, ale
zdecydowałeś się ją odebrać w Caracas. Pojechałeś oczywiście autobusem. Nie
przewidziałeś tylko że autobus nie jedzie do lotniska! Zawitałeś więc na
lotnisko nie mając zupełnie pojęcia czy Tiny samolot wylądował, czy nie.
Gorzej. Nie bardzo wiedziałeś którym samolotem ona przyleciała! Po 45 minutach
gorączkowego przeszukiwania hali przylotów znalazłeś bidulkę czekającą cierpliwie,
aż ktoś ją znajdzie. I nawet zdążyliście na ten samolot do Barcelony!
Klient dał ci 4 dni na spakowanie, więc Tina też
poznała uroki hotelu "Melia", który co prawda już dawno był po swoim okresie
świetności, ale w dalszym ciągu był bardzo urokliwy. Żeby było jeszcze
przyjemniej zamówiłeś całodniową wycieczkę nadmorską. Nie bardzo wiedziałeś,
dlaczego zapytano cię, czy chcesz zacząć wycieczkę o godzinie ósmej rano, czy o
wpół do dziesiątej.
Zapytałeś się o różnicę w cenie. Nie było żadnej. Więc wybrałeś oczywiście ten
dłuższy wariant. Tina trochę się krzywiła, że ją wyciągnąłeś z łóżka z samego
rańca, ale jak wycieczka, to wycieczka! Odjazd z nabrzeża blisko hotelu. Ludzi
trochę maławo, ale co tam! Po piętnastu minutach dopłynęliście do jakiejś wyspy
i ludzie zaczęli zbierać swoje manele i poszli na plażę. Tina i ty podążyliście
ich śladem. I nagle wszyscy inni zniknęli w tłumie plażowiczów. A ta cholerna
feluka, co was przywiozła odpłynęła! Na początku nawet nie zwróciliście na to
uwagi. Ładny piasek i przyjemna woda morska. W samym Porto la Cruz wody
przybrzeżne były tak zanieczyszczone, że nawet wchodzenie do wody było
zabronione. A tutaj woda była czysta i ciepła! I tak zleciały te pierwsze trzy
kwadranse. Po których Tina zaczęła się dopytywać co dalej. Trochę cię złapała
na złą nogę. Bo wycieczka była zakupiona z pełnym wyżywieniem i piciem. Więc
oczywiście nie zabrałeś nic do picia. Ani pieniędzy do kupienia takowego. Tina
zaczęła już wydziwiać, że cię z tą wycieczką oszukali i że co my biedni zrobimy.
Po pół godziny takiego biadolenia nawet tobie się to udzieliło. Na szczęście
zauważyłeś, że nagle się pojawiła wasza lodź i zaczęli się schodzi ci, których
przywieziono razem z wami. I przypłynęły jeszcze dwie łodzie zapakowane ludźmi.
To byli ci, co wybrali wariant o wpół do dziesiątej. "Wcześniacy" dostali
dodatkowo ponad godzinę taplania się na plaży na tej wyspie!. Ale tego nikt ci
w biurze podroży nie powiedział! Potem już było dobrze. Piękna pogoda. Zielona
toń morza. Widowiskowe albatrosy siedzące gęsto na wystających skałkach. Obiad
na jednej z wysepek, gdzie iguany leżące na gałęziach prawie spadały wam do
talerzy. Nurkowanie w maskach i oglądanie życia podwodnego. Ponowne zatrzymanie
się na bezludnej plaży i kąpiel w oszałamiająco zielonej wodzie. No i
przewodnik, któremu się gęba nie zamykała, opowiadający dowcipy i cuda niewidy.
Po hiszpańsku. Ale z taką gestykulacją, że nawet Tina się śmiała. Cale poranne
zdarzenie zostało zapomniane!
Poszedłeś do tego samego biura, żeby zamówić
pobyt na Isla Margarita. Zaproponowano ci 4-gwiazdkowu hotel Grand, ale w tobie
odezwał się stary dusigrosz i wybrałeś na początek hotel w klasie turystycznej.
Tam spędziliście noc po przypłynięciu do Porlamar. I szybko poleciałeś do
Granda zamówić miejsce na następne dni. Nawet ci się nie chce pisać dlaczego.
Różnica była ogromna! Nawet ta głośna muzyka od basenów, od której nie można
było uciec nawet zamykając wszystkie okna, była do zniesienia. Namówiłeś Tinę
na wycieczkę autobusowa do Playa El Aqua, gdzie podobno plaża była jeszcze
piękniejsza i prawie dziewicza. I tu znowu wenezuelska niespodzianka. Bilet
autobusowy jak na lokalne warunki, trochę słony. Dwa tysiące boliwarów od
łebka! Dałeś szoferowi 5 tysięcy boliwarów, a on je wziął i zaczął obsługiwać
innych! Potem zamknął drzwi i ruszył! Tinę, oczywiście, zatkało! Jak to? A
gdzie reszta? Autobus zatrzymywał się po drodze i dochodzili nowi pasażerowie.
Dojechaliście prawie do miejsca przeznaczenia, kiedy kierowca odwrócił się do
ciebie i ...dał ci banknot z tymi 1000 boliwarów! Plaza na miejscu okazała się
rzeczywiście super i od razu zamówiłeś miejsce w hotelu na najbliższy tydzień.
Do Porlamar wracaliście tym samym autobusem i z tym samym szoferem. Ale jak
poszedłeś do szofera, żeby zapłacić za drogę powrotną, to się okazało, że te
dwa tysiące od łebka, to było w te i z powrotem! Tylko znowu nikt ci tego nie
powiedział!. Takich wenezuelskich niespodzianek, przeważnie w pozytywną stronę
przeżyliście kilka. Więc to, że żadna z kartek wrzuconych do ichnich skrzynek
pocztowych nigdy nie doszła, za bardzo cię nie zdziwiło.
Pobyt w hoteliku na Playa EL Aqua był bardzo
przyjemny. Jedliście posiłki w hotelowej kawiarence, ale z hotelowego baseniku
nie korzystaliście. Tina zauważyła, że na umieszczonych pod wodą stołkach
siedzieli godzinami faceci pijąc piwo i inne trunki serwowane bezpośrednio z
usytuowanego tuż przy baseniku baru. Wyglądało na to, że im się nawet nie
chciało z wody wychodzić za małą potrzebą. Wy szliście na publiczną plażę,
która znajdowała się po drugiej stronie drogi. Tuż przy drodze, pod drzewkiem
siedział chłopak z przenośną lodówką. Jego zadaniem było dostarczanie
znajdujących się w niej trunków pensjonariuszom hotelu, którzy zapłacili za
"all inclusive", co obejmowało wodę, Coca colę, kawę, herbatę, wino i
wszelkiego rodzaju alkohole. W Playa del Aqua spotkaliście także kilku
Duńczyków, którzy korzystali z podobnych usług w sąsiednich hotelach. Wszystko
zorganizowane poprzez duńskie biuro podroży. O cenach nawet nie warto
wspominać.
Ale wszystko, co dobre szybko się kończy. Trzeba
było wracać do domu. Ty, co prawda, byleś w Puerto de Cruz jeszcze raz aby dokończyć
rozruch młyna. Ale to już całkiem inna historia.
Alex Wieseltier
Sierpień 2020