Święte słowa panie Waldku
"Święte słowa panie Waldku"
Powyższe słowa, to komentarz jednej z
uczestniczek naszego Forum na poniższy komentarz, zamieszczony w dyskusji na
temat wywiadu udzielonego przez panią Engelking, a odnoszący się do jej
wypowiedzi na temat poczucia zupełnego osamotnienia wałczących w getcie Żydów i
atmosfery na warszawskiej ulicy w trakcie powstania w getcie warszawskim:
"A
skąd autorka wiedziała, że nieliczni współczuli... ? Czy ci, co ryzykowali
życie swoje (2 dorosłych) i 7 dzieci to współczuli, czy coś innego? Życie 9
osób za życie 1 żydowskiej dziewczyny? Sztymuje tu coś...? Dziś wszyscy są tacy
mądrzy i wiedzą wszystko najlepiej..."
Tak, dziś wszyscy są tacy mądrzy.
Humanizm i empatia kwitnie. I trudno jest dopuścić myśl, że my sami nie bylibyśmy
lepsi w sytuacjach, gdzie każda niewłaściwa wypowiedz, czy uczynek mogły mieć poważne
konsekwencje, i to nie tylko dla siebie samego, ale i dla całej rodziny.
Czy my ryzykowalibyśmy życie naszej całej rodziny dla jednej żydowskiej
dziewczyny? Czy choćby własne życie dla jednej żydowskiej dziewczyny, czy nawet
dziesięciu Żydów?
A problem polega na tym, że my możemy te
sytuacje przemyśleć siedząc w wygodnym fotelu popijając kawę i zadecydować czy
warta byłaby skórka za wyprawkę.
Bo my wiemy, jaką cenę zapłacili ci, których zadenuncjowano za udzielanie
takiej pomocy. Bo słyszeliśmy o przypadkach, gdzie ta pomoc i współczucie, były
nie tylko niedoceniane, ale i pomijane milczeniem, gdzie więcej było
niewdzięczności niż wdzięczności.
I na tym polega różnica między nami, a ludźmi, którzy zetknęli się z tym
problem w czasie okupacji. Być może byli oni zbyt optymistyczni, a już na pewno
nie znali znanych dzisiaj przypadków niemieckiego bestialstwa w karaniu Polaków
pomagających i ukrywających Żydów.
Ci Polacy, podejmując decyzję udzielenia pomocy, kierowali się przede wszystkie
swoim sumieniem. Jeżeli podejmowali decyzje o pomocy Żydom, to nie myśleli o
wdzięczności czy niewdzięczności ze strony tych, których ratowali. A już na
pewno nie robili matematycznych ćwiczeń typu czy życie jednej żydowskiej
dziewczyny jest warte mniej czy więcej niż życie swojej własnej rodziny.
Bo gdyby mieli takie myśli, to biorąc pod uwagę fakt, że wystarczyła na ulicy,
czy we wsi jedna szuja, żeby wysiłki wielu nie tylko poszły na marne, ale żeby
życie wielu ludzi poszło na marne, to wypadki szlachetnego udzielania pomocy byłyby
jeszcze rzadsze.
Bo największe niebezpieczeństwo groziło nie ze strony Niemców, którzy mieli
bardzo ograniczony wgląd na to, co się działo w mieszkaniach, zagrodach, czy na
ulicy.
To szuje, ośmielone niemieckim przyzwoleniem i niemiecką zachętą, dominowały nastrój
ulicy. To było to, co się słyszało. Współczujących w duchu nie słyszano. Co
mogli czuć osamotnieni Żydzi słysząc takie odgłosy warszawskiej ulicy? Oni byli
już odpisani na straty.
Czy nastrój ulicy zmienił się po wypędzeniu Niemców? Jak to odbierali ci
nieliczni ocaleni, którym odmówiono prawa do ich przedwojennych mieszkań i
dobytku?
Dlaczego ludzie typu rodziców wielkiego przyjaciela Polski, Szewacha Weissa, którzy
zostali uratowani przez swoich sąsiadów, opuścili Polskę zaraz po wojnie?
Dlaczego znakomita większość Żydów, którzy po wojnie przewinęli się przez Polskę,
zdecydowała się opuścić ziemię swoich dziadków i ojców? Czy znowu czuli się osamotnieni
i niezbyt mile widziani?
Dlaczego ci pozostali Żydzi dołączyli się ochoczo do budowania tej
znienawidzonej komunistycznej Polski? Bo tylko komunistyczne władze mówiły o wolności,
równości i braterstwie wszystkich obywateli bez względu na wyznanie i
pochodzenie etniczne.
I niektórym potrzebny był silny kopniak marca 68 roku, żeby zrozumieć, że to
tylko propaganda i że norymberskie wyliczanki żydowskiego pochodzenia nie umarły
w procesie norymberskim.
Tutaj też można było się usłyszeć glos ulicy. Bo ci współczujący w milczeniu w
dalszym ciągu współczuli w milczeniu.
I święte słowa panie Waldku. Mogło ich być dużo. Bardzo dużo. Tyle tylko, że
tym wyjeżdżającym z Polski Żydom niewiele to pomogło.
Nikt ich nie chciał mordować. Nikt ich siłą nie wyrzucał z mieszkań. Nikt ich
nie wywoził z Polski bydlęcymi wagonami.
Ale, choć takie porównanie wydaje się nie na miejscu, czuli się oni tak samo
osamotnieni, jak Żydzi w okupowanej Warszawie.