SKOŃCZYŁEM KSIĄŻKĘ
SKOŃCZYŁEM KSIĄŻKĘ
„A słońce świeciło
i nie wstydziło się..."*)
Skończyłem czytanie
książki Mordechaja Canina „Przez ruiny i zgliszcza". Zamieściłem tutaj kilka
fragmentów jego epopei po szczątkach ponad 3-milionowej, przedwojennej
populacji żydowskiej, która zginęła z rąk Niemców i ich pomagierów.
Im dalej się posuwałem za Caninem, w jego podróży do coraz to innego
miejsca, gdzie ślady po żydowskiej Polsce krzyczą martwym niebytem, tym
trudniej było czytać.
I trudno mi powiedzieć dlaczego. Bo niby po przeczytaniu kilku jego
reminiscencji z odwiedzin w miasteczkach, gdzie nawet trudno jest się doszukać
śladów po kwitnącym przed wojną żydowskim życiu, wszystko jakby się powtarza.
Pobożni chasydzi, żydowska kultura i oświecenie, bieda i ciężko pracujący
ojcowie rodzin, powolne zeświecczanie żydowskiej młodzieży, tęsknoty za nowym i
sprawiedliwym porządkiem świata, antysemityzm, wybuch wojny, Niemcy, Ukraińcy,
getto, wywózka, bestialskie mordy, zdziczali polscy chłopi, rabunek żydowskiego
mienia, niszczenie synagog i cmentarzy, brukowanie ulic macewami...
Dlaczego te powtarzające się opisy nie stają się nudne, tylko drążą i
pogłębiają tę niewidoczną ranę w sercu, które mimo tych opisów jest w stanie
bić spokojnie, jakby nic się nie stało? Jak
można kontynuować czytanie ponad siedemdziesięcioletniego świadectwa tamtych
czasów, napisane przez człowieka urodzonego i wychowanego w nieistniejącym już
świecie żydowskiej Polski? I dlaczego ten dystans czasowy nie koi smutku? I
chociaż doskonale zdaję sobie sprawę, że piszący tę książkę patrzył na ten
zaginiony żydowski świat przez różowe okulary, nie dostrzegając szarych i
czarnych odcieni tego świata, tak jak widział tylko zło i nienawiść w oczach
rodowitych Polaków, nie zadając sobie trudu na widzenie sytuacji i świata z ich
strony, to moje serce krwawi w dalszym ciągu.
Więcej fragmentów tej książki ode mnie nie dostaniecie, chociaż jeszcze
kilka można znaleźć na moim blogu.
Pytanie tylko, czy odważycie się kupić i przeczytać tę książkę.
Dla tych, co się na to odważą znajdzie się trochę niespodzianek.
Oprócz gloryfikacji przedwojennego życia w żydowskim sztetlu, jeremiady
na temat zagłady i zniszczeń, zdziczałych chłopów, powojennej gorączki złota,
procesu powojennych polskich stróżów obozu koncentracyjnego Oświęcim-Birkenau,
którzy pod wodzą komendanta Piotrowskiego wymyślili plan „przemysłowej”
eksploatacji obozowych prochów ludzkich, powojennej działalności
„szmalcowników”, którzy usiłowali sprzedać Żydom „przechowane” żydowskie
rzeczy, znajduje się tutaj również opis żydowskich sprzedawczyków z Judenratów i
żydowskiej policji, którzy nie tylko wykonują polecenia niemieckich morderców,
ale również, z własnej inicjatywy wykrywają i wydają Niemcom bojowników
żydowskiego oporu w gettach. Opisane są również żydowskie szuje, bogacące się
na lipnych papierach własności po zamordowanych żydowskich właścicielach.
Dostaje się również centralnym żydowskim działaczom, którzy w imię „idei”
tuszują sprawy handlu macewami i w nie smak im jest działalność Canina, o
której donoszą „odnośnym” organom. Fragment o polskiej „Sprawiedliwej”, która
musiała ukrywać fakt przechowywania Żydów nawet przed własną siostrą, oraz o księdzu,
który nie udzielił rozgrzeszenia chłopce, którą nawiedzały dwie żydowskie
dziewczynki, obrabowane z ubrania i wydane przez nią żandarmom, to jakby drobna
okrasa do tej, zatrutej dziegciem, potrawy.
*) Hebrajski napis
na tarnowskim pomniku żydowskich masowych grobów.