Ramol i Dziewczyna
RAMOL I DZIEWCZYNA
30 sierpnia
Nie mam się z kim tym podzielić, więc piszę to do Ciebie.
Bo mnie to męczy. Wspominałem Ci, że dorobiłem się moją pisaniną kilku wielbicielek, które piszą do mnie od czasu do czasu. Napomknąłem również
o jednej specjalnej, która jest czymś więcej niż wielbicielką mojej twórczości.
No i właśnie ona jest powodem tej pisaniny.
Jak to się zaczęło? Zaczęło się od tego, że ona napisała do mnie, bo miała
problemy ze swoją tożsamością narodową. Bo jej babka od strony ojca była
Żydówką. To zaowocowało serią artykułów, które jej podobno pomogły. Kontaktowała się ze mną potem, ale to
było bardzo sporadyczne.
Tak naprawdę, to nasza korespondencja rozwinęła się rok temu. Ona była bardzo w
dołku, a ja właśnie zostałem sam i jakoś mi było raźniej z tym kontaktem.
Początkowo wszystko kręciło się wokół mojej pisaniny. Potem trochę o jej
problemach. Ze mną w roli słuchacza, pocieszyciela i mentora. I ani się
spostrzegłem, kiedy ona wspomniała Małego Księcia i nagle pojawił się temat czy
jesteśmy "oswojeni".
To, co mnie u niej
pociągało była jej niesamowita wyobraźnia. Dla mnie słowa to możliwość opisu i
przekazu informacji. Dla niej słowa to obrazy z domieszką zapachu i smaku. No i jej wiersze, które ja
"podrasowywałem" w sensie logicznej całości i rymów, ale które w dalszym ciągu
miały jej wyobraźnię. Ona była mi wdzięczna za to, że może się podzielić swoimi problemami i w zamian
za to zrobiła ze mnie coś w rodzaju swojego idola. A jej sposób wyrażania tego,
wziąwszy pod uwagę jej intensywność, był dla mnie czasami trochę za gwałtowny.
Bo w pewnym momencie wyglądało na to, że nasz intelektualny kontakt wirtualny,
to dla niej za mało. Prawie się przestraszyłem wzmiankami o zbieraniu pieniędzy
na bilet do Europy Zachodniej. Nie to, żeby mi było nieprzyjemnie, ale nie
byłem przygotowany na to, że nagle stanie przed mymi drzwiami osoba, o której
wiem tylko, że jest bardzo spontaniczna i intensywna. To się dosyć szybko
uspokoiło, ale ona zaczęła w naszą korespondencję mieszać element erotyczny. I
nagle pojawił się tam biustonosz z miseczką C i podwójnym zapięciem, falbanki
przy majteczkach i kradniecie jaśka w nocy. Z tego wszystkiego popełniłem nawet
dosyć dobry erotyk, ale nigdy nie zapomniałem o dzielącej nas różnicy wieku.
Dosyć często jej to podkreślałem, co ją czasami denerwowało, bo wyglądało na
to, że próbowała zrobić ze mnie coś w rodzaju surogatu erotycznego, jako
zastępstwo brakującego fizycznego partnera. Ten element istniał podskórnie
przez cały czas naszej znajomości i muszę się przyznać, że nie miałem nic
przeciwko temu. To podbijało mi bębenka i czułem się znowu jak młodzieniaszek.
Na początku byłem
zaskoczony jej spontanicznością i frekwencją naszych kontaktów. Bo ona się
meldowała na Messengerze co wieczór i to ja musiałem jej przypominać, że noc
jest do spania. I muszę przyznać, że po jakimś czasie nawet oczekiwałem tej
godziny, kiedy ona się zamelduje i znowu wyjedzie albo ze swoimi przeżyciami,
albo ze swoim nowym wierszem, a ja pochwalę się moim nowym opowiadaniem albo
artykułem i zakończymy przekomarzaniem kto dzisiaj będzie miał jaśka.
Doskonale sobie zdawałem sprawę, że ta młoda dziewczyna ma potrzeby, które taki
ramol jak ja nie jest w stanie zaspokoić i czasami sugerowałem jej, że powinna
zacząć żyć więcej w realu. Wyglądało na to, że powoli wychodzi z dołka i
zaczyna mieć normalne życie. Ale w dalszym ciągu ciągnęło ją bliżej mnie.
Stosunkowo niedawno pojechała nawet do miasta, z którego pochodzę i zapisała
się w kolejce na mieszkanie. I spotkalibyśmy się tam na początku lipca, gdyby
nie to, że jej szef nie dał wolnego.
Po tym niedoszłym spotkaniu kontynuowaliśmy jak przedtem przez cały następny
miesiąc. I nagle coś się stało. Nagle pojawił się w jej życiu człowiek z krwi i
kości. I zaczęły się przerwy, po których opłotkami zaczęła o nim opowiadać. Razem
ze zdjęciem jej z nim, gdzie wisiorek z gwiazdą Dawida został zastąpiony czymś
innym.
Co mnie ciepło, to nie sam
jej kontakt z nim, tylko uczucie całkowitego wyrzucenia mnie poza
nawias. I to po roku intensywnych kontaktów dzień w dzień każdego wieczoru.
Właśnie dzisiaj się odezwała po 9 dniach bez jednego słowa wytłumaczenia,
chociaż ja mogłem na jej Wallu obserwować, co się w tym czasie działo, bo ona
ma potrzebę dzielenia się jej szczęściem z całym światem.
Z brakiem wytłumaczenia to niezupełnie prawda, bo napisała, że była bardzo
zajęta promowaniem jej nowo wydanej książki. No niby prawda. Wirtualnego
przyjaciela można odstawić na bok, a książki nie. Nic nie powiedziałem, ale w
tym momencie poczułem się jak stary kapeć pyrgnięty za szafę, skąd droga
prowadzi tylko na śmietnik.
I tak umarła "moja" Jo. Czy istnieje jeszcze ta osoba, z którą miałem tak wiele
wspólnego? Po naszej ostatniej wymianie zdań mam duże wątpliwości.
4 września
Widać to po mnie?
Cholera! Fakt, że Rysia to też zauważyła, jak ją zaprosiłem do domku letniego. Ale
to przejdzie. Jedna część już poszła i nie wróci. Umarła przy jej bezwiednej
pomocy śmiercią naturalna. Została tylko urażona duma i zranione ego. Nie
wierzysz?
Nie wierzysz, że 9 dni milczenia może narobić takiego rabanu? Ano może.
Skąd wiem, że nie zachorowała czy zaniemogła? Bo mój fejsbukowy alias jest jej
psiapsiołek i widzę co się dzieje. Że co? Że mogła być zalatana
i w dołku? Widzisz. W tym cały problem. Ta, co już poszła, właśnie w takich
przypadkach relaksowała się rozmowami ze mną. To właśnie w takich przypadkach
bylem jej potrzebny.
No może to nieprawda, że nie było z jej strony reakcji przez te 9 dni. Jako
alias trochę na jej Wallu dosypałem, a ona to opłotkami komentowała. Niby mi
tłumaczyła, że to nie o mnie chodzi, ale ja mam duże wątpliwości. Zresztą ta,
co poszła, nie ukrywałaby, że ma jakieś scysje z kimś innym. Tym się dzieliła
ze mną od razu.
Taka śmieszna sprawa. Jako alias wyczytałem, że ona robi selekcję nowych
znajomości fejsowych, Że będzie przyjmować
tylko tych co znają dwóch wymienionych osobników. Co w tym śmiesznego? Ano, że
ten wpis mogli czytać tylko jej fejsbukowi przyjaciele! Jak widzisz nawet nie
mógłbym startować do miana jej fejsowego psiapsioła, bo przecież tych dwóch
facetów w ogóle nie znam.
A tak na marginesie,
to ona nigdy mi nie zaproponowała żebyśmy zostali fejsowymi psiapsiołami,
chociaż wypominała mi ostatnio, że nigdy nie przedstawiłem jej moim znajomym,
tak jakbym się jej wstydził. Dlaczego ja nie zaproponowałem jej fejsowego
psiapsiolstwa? Głupie pytanie. Byliśmy, przynajmniej w moim przekonaniu, czymś
więcej. I nie potrzebowałem, tak jak ona to robi na przykład w stosunku do swojego
nowego bożyszcza, żeby osoby postronne zaglądały, co mamy ze sobą.
A to co ona miała na swoim profilu mogłem widzieć jako alias i ona o tym
wiedziała.
5 września
Dziwisz się, że to mi
w dalszym ciągu nie daje spokoju? Że te 9 dni milczenia można było odebrać jako śmiertelną obrazę? Możesz tak
uważać, bo nie znasz całej historii.
Wyobraź sobie, że cały ten zeszły rok, gdzie mieliśmy cowieczorne rozmowy, bo
jej to było potrzebne, został przekreślony w ciągu niecałych trzech tygodni,
kiedy na horyzoncie pojawił się człowiek z krwi i kości, który mógł zaspokoić
również fizycznie jej potrzeby.
To fakt, że kiedy ona nawiązała ze mną znajomość, to była głęboko w dołku. I
to, że ja się akurat w tym okresie znalazłem, dało jej możliwość przeżycia tego
dołka. A ponieważ ona jest z natury bardzo spontaniczna, to wymyśliła sobie
idola, który był prawie nadczłowiekiem.
Więcej, bo doskonale zdając sobie sprawy z mego wieku, próbowała sobie
zrobić ze mnie surogat uczuć intymnych. Co mnie, przyznaję bez bicia, zupełnie
nie przeszkadzało, a nawet więcej, bo w pewnym sensie się takim poczułem. Choć
trochę przerażała mnie jej spontaniczność i jej próby zbliżenia nie tylko
intelektualnego, gdzie zaspokajany jest tylko jeden zmysł, zmysł wzroku i
widoku pisanych słów. Bo ona ma stereofoniczną wyobraźnię, która może być całkowicie
zaspokojona tylko poprzez fizyczne doznania słuchowe, węchowe, smakowe i
dotykowe. Stąd jej zamysły na przykład do przeprowadzki bliżej mnie. Niby lepsze potencjalne widoki na spotkanie w
mieście, które względnie często odwiedzam, chociaż praktycznie to w dalszym
ciągu przez dwie granice.
Nie powiem, żeby moja męska duma i moje wielkie ego nie były zadowolone z tego
stanu rzeczy. Ale dawałem jej podporę za każdym razem, kiedy tego potrzebowała.
I wiem, że ona to doceniała, bo wiele razy pisała, że dobrze, że jestem. A ja
próbowałem jej być pomocny jak tylko mogłem. Nasz kontakt był codzienny. Co
wieczór godzina lub dwie na necie. I zawsze jej było za mało, bo miała wtedy
taką wielką potrzebę kontaktu z kimś, kto ją zrozumie i podeprze.
Czy mam do niej żal,
że wolała człowieka z krwi i kości, zamiast steku słów na ekranie? Nie. To mogę
zrozumieć. Kobieta w kwiecie wieku potrzebuje więcej niż intelektualnej
konwersacji.
Co boli to szybkość i sposób kasacji. Jej się pewnie wydaje, że ona mnie nie
skasowała. Że mogliśmy
kontynuować naszą intelektualną przygodę w zakresie, który by jej nie kolidował
z obcowaniem z "prawdziwym towarem".
Najgorsze było to, że ta uczuciowa osoba, którą bolało, kiedy jej kazałem "iść
do wyra", bo pora była późna, a ona przecież wstawała do pracy o bardzo
nieludzkiej porze, ta osoba bez zastanowienia mogła napisać, że właśnie patrzy
na mężczyznę śpiącego "jak suseł" w jej łóżku. Nie czując zupełnie, że tymi
słowami zmienia ten poprzedni surogat intymności w staruszka-impotenta, któremu
takie rzeczy nie powinny przeszkadzać.
Ale to cała ona. Spontaniczna, musząca się podzielić swoim szczęściem na swoim
Wallu, że facet leżący w jej łóżku obrócił się na bok, powiedział "miłego dnia
pracy" i ponownie zasnął.
Boli to, że nawet
nie była w stanie postawić uczciwie sprawy. Wyobraź sobie, że po moim pobycie w
Polsce, gdzie tylko odmowa jej szefa spowodowała, że nie mogła się ze mną
spotkać, mieliśmy prawie miesiąc normalnego "obcowania" na necie. Dzień w
dzień, wieczór w wieczór. Z jedną przerwą, za którą przepraszała, bo miała
pilne zamówienie na 100 stron tekstu. I nagle trzydniowa cisza, po której ona
informuje, że był u niej przez te dni kolega, z którym jej się kontakty
odnowiły. W następnym tygodniu znowu o nim. Że ma niby znowu przyjechać. Ale że to tylko
"koleżeńska znajomość", bo dałem do zrozumienia, że mam na ten temat bardzo
mieszane uczucia. . No i dzień potem ten cholerny "suseł". I cztery dni bez
słowa. Meldunek, że żyje i zdjęcie "Hobbita z krasnoludem". Dwa dni przerwy i
radosne stwierdzenie, że jest zadowolona z życia, miała dobry dzień wczoraj, bo
była gdzieś wieczorem i jutro też będzie dobry dzień, bo to sobota, no i on się
zjawi. I żadnego słowa przez 9 dni! Za to na Wallu, że czuje się z nim
fantastycznie i błogo. No i informacja, że nie ma zamiaru przepraszać za to, że
żyje własnym życiem, wychodzi do ludzi, jest zwierzęciem stadnym i ma
zdecydowanie mniej możliwości egzystowania w wirtualu.
I w zasadzie można
już na tym skończyć, bo po tych dziewięciu dniach mieliśmy jedną słodko-kwaśną
rozmowę, gdzie pod koniec rozmawialiśmy o jej odnowionej kontuzji i o tym, że
następnego dnia idzie na przeswietlenie i że mnie zaraz zawiadomi o wyniku.
I znowu cisza. W zasadzie powinien był być zatroskany nie mając od niej żadnego
znaku życia przez następne dni, bo żebyś wiedział co ona wyrabiała jak jej
psiapsioł od horroru zniknął bez słowa na 17 godzin! Ale jej cisza u mnie była
okraszona informacją na Wallu, że znowu czuje się wesoło ze swoim nowym
bożyszczem. Tak jakby po fizycznym obcowaniu z człowiekiem z krwi i kości ten
wirtualny przyjaciel nie był już potrzebny, chyba tylko do bycia jeszcze jednym
radosnym świadkiem jej nowego szczęścia.
Po co to wszystko Ci piszę? W zasadzie nie piszę do ciebie tylko do siebie.
Po prostu muszę sobie wytłumaczyć co to dla mnie znaczy. Czy rzeczywiście
bezwiednie zaangażowałem się w ten "związek" uczuciowo, chociaż od samego
początku starałem się tego uniknąć, bo wiem przecież kim jestem i wiedziałem
doskonale, że z tej mąki żadnego chleba nie będzie i wydawało mi się, że mogę
grać rolę doświadczonego przyjaciela. Ale wygląda na to, że ona jednak w pewnym
sensie dopięła swego i chociaż twierdzę uparcie, że to tylko moje wielkie ego i
zraniona ambicja, to prawda jest bardziej skomplikowana.
Czy po tym wszystkim jestem w stanie utrzymywać z nią jakiś przyjacielski
kontakt? Wydaje mi się to bardzo trudne i mało możliwe.
Wiesz. Jak mój alias się z nią zakolegował, to bawiliśmy się w te fejsbukowe
Nametests. Nie bardzo w nie wierzę, ale w jednym z nich pisało, że według
mojego imienia zauważam najdrobniejsze detale i dlatego nie należy nigdy
wykorzystywać mojej uprzejmości. I że jeśli się poczuję zraniony choć jeden
raz, to stosunki z taką osobą nigdy już nie będą takie same. I to jest prawda!
Nie. Nie zazdroszczę
jej szczęścia. Tylko nie mam zamiaru w nim brać udziału. Egoistyczne?
Niesprawiedliwe? Może, ale chociaż to głupie, to ja też czuję się źle
potraktowany. Mógłbym nawet powiedzieć wykorzystany, kiedy byłem jej potrzebny
i skasowany jak stare kapcie, kiedy miała lepszą opcję.
Najdziwniejsze jest, że zaczynając pisać do ciebie, miałem na myśli całkiem
inną konkluzję. Ale patrząc na to, co napisałem, wydaje mi się, że mogę już tę
sprawę odłożyć na półkę "sprawy zakończone. Naprawdę mi ulżyło, chociaż będę
potrzebował jeszcze kilku dni, żeby się do tego przyzwyczaić.
6 września
Wyobraź
sobie, że się odezwała. I to jeden czy dwa dni wcześniej niż myślałem.
Jak jej wysłałem na Messengerze pożegnanie z tamtą, to w odpowiedzi był tylko
emotikon z otarciem potu. Pewnie dlatego, że niby burza została zażegnana. I
żadnego komentarza. I oczywiście zrozumiała cisza aż do dziś, bo niby po co
sobie zawracać czymś takim głowę, kiedy "realne oparcie" jest w zasięgu ręki?
Wiem, wiem. Trochę przesadzam, bo mnie to w dalszym ciągu dźga.
Co przewidywałem? Ano jakiś zdawkowy kontakt na początku nowego tygodnia, bo to
dzień powszedni i on ma też swoje zajęcia. I tu się przeliczyłem, bo
zapomniałem, że dopóki mój alias jest z nią psiapsioł, to jej automatycznie
wyskoczy co u niego zamieściłem. Jestem przekonany, że gdyby nie to, to miałbym
rację co do odezwania się jeden czy dwa dni po dobrych dniach z "realnym
oparciem".
Dziwne, ale już mnie prawie nie rusza, że to oznacza, że ona pośrednio dała mi
do zrozumienia, że ja w
zasadzie przez ten cały rok byłem tylko surogatem. No tak. Pewnie z braku
laku...Wiem, wiem. Gorycz przeze mnie przemawia, bo wiem, że ona wtedy tak tego
nie odbierała.
Jak ona zareagowała, na to co pisałem do Ciebie na moim aliasie? Oczywiście
nic na temat dlaczego poczułem się skasowany i dlaczego się nie odzywała. Nie.
Bo według niej boli mnie tylko to, że znalazła w kimś innym "realne" oparcie. I
że ja wolałbym, żeby ona była nieszczęśliwa i zdołowana, bo wtedy miałbym ją
całą dla siebie. Musiała trochę wyjść z siebie, bo ten passus, że jest jej
przykro z powodu tego, że byłem dla niej nie tylko, jak byłem jej potrzebny i
że myślała, że zrozumiem (że niby dobry dziadunio wszystko zrozumie i
przebaczy?), brzmiał trochę niezrozumiale.
Za to zakończenie było całkiem wyraźne. Że nie ma
ochoty na ten temat dyskutować, bo jest wściekła. Tak! Nie smutna, nie źle
zrozumiana. Tylko wściekła!
Co o tym myślę? Nie wiem. Zresztą, czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Jak się
nie odezwie, to będzie tylko dowód, że jej pomogłem w wyplątaniu się z tej
sytuacji bez potrzeby tłumaczenia się. Przynajmniej jeden pozytyw z tego co
napisałem.
7 września
Wiesz.
Zrobiłem kilka dni temu worst case scenario i się sprawdziło! Co do dnia! Na tej
dacie napisałem R.I.P. i jej pełne imię (bo mój skrót już dawno umarł) i
wydawało mi się, że to chyba na wyrost. Ale nie, bo właśnie zauważyłem, że mnie
zablokowała i na fejsie i Messengerze!
No i jestem totalnie skasowany! Jedno jest pocieszające, że to ona miała
ostatnie słowo w tej sprawie.
Her call. Fly girl, fly!
Jak ja oceniam to, co się zdarzyło i stan obecny? To co widzę, to jej stan euforii. Podobny zresztą do tego, który zaobserwowałem na samym początku naszej znajomości. Z tą różnicą, że ten obecny stan euforii jest nieporównanie silniejszy, bo rozgrywający się w realu i poparty nie tylko intelektualną stymulacją, jak to było w moim przypadku, ale stymulowany również wszystkimi innymi zmysłami, które jej, jako osobie ze stereofoniczną wyobraźnią, są bardzo potrzebne.
W tym stanie rzeczy wszystko inne (i wszyscy inni) jest zredukowane do tła, które ma być życzliwym i pełnym zrozumienia widzem jej szczęścia i spełnienia, a wszelkie dysonanse typu oznak niezadowolenia, bezpodstawnych pretensji czy krytyki nie mogą być i nie będą tolerowane.
I nie ma się czemu
dziwić. Ta inteligentna, uczuciowa dziewczyna, po okresie niepowodzeń i próbach
dojścia do równowagi, znalazła wreszcie zaspokojenie swoich potrzeb i doznaje
uczucie szczęścia i spełnienia. I może to zabrzmi dziwnie w ustach tego, który
czuje się skasowany jak stare kapcie, ale naprawdę się z tego cieszę. Bo jej
się to należało i należy. I mam nadzieję, że wybrany przez nią człowiek jest w stanie żyć z jej intensywnością uczuć,
które są i muszą być okazywane i
dzielone z kręgiem przyjaciół i znajomych.
Muszę przyznać, że zaskoczyła szybkość z jaką ona potrafiła uciąć kontakt. Mi
zajęło dużo czasu i pisaniny, żeby wywikłać się z tego gordyjskiego węzła. A
ona przecięła go jednym cieciem miecza. Do dzisiaj jestem pełen podziwu, że jej
to tak chwacko poszło.
Wygląda na to, że Rysia miała racje. To jej zauroczenie moją pisaniną i potrzeba
kontaktu i to nie tylko wirtualnego, to nic nieznaczący surogat i tymczasowe
oparcie, które w chwili pojawienia się człowieka, który dał jej to, czego ona potrzebowała w realu, przestał
być istotny.
Tak jak zmiana wisiorka, to po prostu próba całkowitego wtopienia się w nowe
stado, tak dla mnie oznacza to, że już nie czuję z nią nawet
wspólnej tożsamości.
Nawet nie mam do niej żalu, bo taka ona jest i nic na to ona sama nie może
poradzić. Znajomość z nią była ekscytująca i miałem z niej dużo przyjemności. A
że po tym wszystkim pozostaje jakiś niesmak, to już inna para kaloszy.
22 września
Wiersze? Rysia twierdzi, że ona coś mi nimi chciała powiedzieć. Może. Ja tego nigdy tak
nie odbierałem. To zresztą nie ma w tej chwili żadnego znaczenia.
Znowu byłem w Polsce. Zajęć tyle, że nawet mi się nie chciało usiąść do
komputera i pisać.
Popatrzyłem na to, co napisałem do Ciebie i wydaje mi się, że nie podsumowałem
jednej rzeczy. Dlaczego ja zareagowałem tak silnie na jej milczenie? Jakie
uczucie musiało mną miotać i dlaczego?
Tak na zimno, to nie ma w tym ani krzty jej winy. Ona jest jaka jest i jej
poczynania są takie a nie inne. To jest jej życie i nikt nie powinien mieć jej
za złe, że reaguje jak reaguje, albo że nie ma potrzeby na to czy owo.
Teraz widzę i
przypominam sobie, że ona tak naprawdę nie czuła się najlepiej w roli Jo. Ona
nigdy tak siebie nie nazwała.
Czasami miałem wrażenie, że ma trudności z utrzymaniem stylu naszej
konwersacji, bo ta wykluczała cześć jej słownictwa, które w niekontrolowanych
momentach było bardziej dosadne.
To ja stworzyłem mit Jo, gdzie normalne zachowanie dziewczyny z krwi i kości
się nie mieściło. Moja Jo nigdy by tak nie postąpiła. Moja Jo pomyślałaby dwa
razy, co i jak napisać o swoim przyjacielu i wybrałaby styl, który by mnie nie
uraził. Moja Jo nigdy by nie zapomniała skontaktować się ze mną choćby na kilka
minut, lub z góry zapowiedzieć, że będzie zajęta. I na pewno pomyślałaby, czy
to, co pisze na swoim Wallu nie koliduje z tym co pisze do mnie. Moja Jo nigdy
by nie zamilkła na 9 dni.
Ale, jak napisałem, tak postępowałaby moja, wyimaginowana Jo.
Jedyną "winą" tej realnej osoby, z którą miałem bardzo ścisły kontakt
wirtualny, było to, że zniszczyła, ot tak sobie, moją wyobrażoną Jo. Bo nagle
to, co sobie ubzdurałem przez cały ten czas, okazało się po prostu mrzonka
starego ramola. To to tak bardzo zabolało. Jak to śpiewał Młynarski: "Bo
miewamy często takie sny, ale potem się budzimy i...".
Ne ma nic złego, które by na dobre nie wyszło. Nie powiem. Sen był przyjemny i
wart wspomnienia. I należą jej się za to dzięki. Również za to mało przyjemne
przebudzenie, które dało mi możliwość spojrzenia na samego siebie w innej
perspektywie i dojrzenia czegoś, co było bardzo blisko. Jak się dobrze
przyjrzysz, to sam zobaczysz rezultat.
Reakcja Dziewczyny:
To co zrobiłeś i to co napisałeś jest chore.
Ale dziękuje za uświadomienie mi, że ludziom nie można ufać.
Serio?
Brak mi słów.
Traktowałam cię jak przyjaciela, bratnią duszę a ty? Ty zrobiłeś z tego dramę
która jest niesmaczna.
Poważnie?
A teraz jeśli jestem zła i niedobra to do końca.
Ni jestem i nigdy nie byłam Jo.
Jeśli w twojej głowie zrodziła się taka myśl, to proponuje skonsultować to ze
specjalistą.
Nie przypuszczałam, żeby ktoś wydawałoby się dorosły i doświadczony może
podejść do znajomości z Internetu w tak infantylny sposób.
Czytałam i nie wiem co tobą kierowało.
Twoja najmłodsza córka jest starsza ode mnie.
Nie napiszę nic więcej, bo to co przeczytałam sprawiło, że poczułam się brudna.
Odpowiedź Ramola:
Droga Pani,
Jeśli Pani będzie miała cierpliwość doczytać moje opowiadanie do samego końca,
to zobaczy Pani, że zdaje sobie sprawę, że cala wina leży po mojej stronie i z
jestem Pani wdzięczny, że to mi Pani wyjaśniła swoim zachowaniem.
Z głębokim szacunkiem.
PS. Dowcip tygodnia:
Miłośniczka literatury grozy i perwersji poczuła się brudna na samą myśl o dotyku obleśnego i pomarszczonego
starca!
Niewysłana odpowiedź Ramola
Nie wiem, jak Cię nazwać, bo w ferworze odcinania się od byłego wirtualnego,
żydowskiego przyjaciela, nie tylko zdjęłaś Gwiazdę Dawida, wypisałaś się z
Forum, skasowałaś Bogu ducha winnego wspólnego przyjaciela, zablokowałaś mnie i
mojego aliasa, ale także zmieniłaś imię i nazwisko.
Nie bardzo wiem, co w moim opowiadaniu uważasz za chore. W opowiadaniu opisałem
po prostu jak nasza wirtualna znajomość się zaczęła, jak przebiegała i jak się
skończyła. Z wyjątkiem Twoich prób przeprowadzenia się do miasta, które często
odwiedzam, wszystko inne było wirtualne. I jeżeli uważasz, że coś
przeinaczyłem, to napisz, bo wszystko jest do sprawdzenia. Na Internecie nic
nie ginie. Nawet kasowanie chatu na Messengerze musi być dokonane przez obydwie
strony.
Dobrze wiesz, że byłem Twoim
przyjacielem i bratnią duszą, kiedy byłem Ci naprawdę potrzebny. Ale byłem
tylko wirtualny i w momencie, kiedy Twój nowy, z krwi i kości przyjaciel,
potrafił zaspokoić Twoje fizycznie namacalne potrzeby, po prostu nie miałaś już
potrzeby na wirtualny, intelektualny kontakt ze starszym człowiekiem.
Że miałaś trudności z
graniem roli mojej wyimaginowanej Jo, wspomniałem sam w moim opowiadaniu.
Osobiście, nie widzę nic infantylnego w moim wyobrażeniu Jo. Tak jak nie
widziałem nic chorego w tym, że ja Tobie opowiadałem sprośne dowcipy, a Ty
kokietowałaś mnie swoimi atrybutami. To ja przypominałem Ci o dzielącej nas
różnicy lat i że moje córki są
starsze od Ciebie. A Ty, że znanych nam obojgu powodów, powinnaś być ostatnią osobą, która mogłaby mi proponować skontaktowanie się ze
specjalistą.
Zastanawiam się, dlaczego napisałaś, że poczułaś się brudna. Czy z powodu
mojego opisu naszej wirtualnej przygody? A może nie brudna, tylko obnażona i trochę
zawstydzona swoim zachowaniem w trakcie znajomości i sposobem jej zakończenia?
To by mogło tłumaczyć wspomniane na początku odcinanie się od wszystkiego, co
mogłoby mieć cokolwiek ze mną wspólnego, łącznie ze zmianą imienia.
Z drugiej strony rozumiem Twoje postępowanie jako próbę zmiany stada. Sama wspomniałaś, że
jesteś zwierzęciem stadnym. To by tłumaczyło Twoje próby stworzenia ze mną
wirtualnego stada, które w momencie pojawienia się realnego, fizycznie
namacalnego, nowego zamiennika przestało być potrzebne.
Nie miałaś zbytnich trudności z dostosowaniem się do tonu i standardów intelektualnych
naszej wirtualnej znajomości i jestem przekonany, że nie będziesz miała trudności z przyjęciem
standardów nowego stada. Mam nadzieję, że radości z
uczestniczenia w ulubionych przez Twoją realną "podporę" rozrywkach zastąpią Ci z nawiązką ewentualne braki w tym zakresie.
Na koniec chciałbym Ci podziękować. Bo mimo wszystko, ten wirtualny kontakt z
Tobą był nie tylko ekscytującą przygodą wirtualną. Ja byłem Ci
pomocny, kiedy tego potrzebowałaś, a Ty pomogłaś mi uzmysłowić, że mam pewnie umiejętności nie tylko w
dziedzinie prozy, ale również i w dziedzinie poezji. A ten kubeł zimnej wody,
który wylałaś na mnie dosyć gwałtowną "zmianą stada", pomógł mi odnaleźć drogę do osoby, która może mi dać odrobinę
szczęścia.
Życzę Ci dużo szczęścia w Twoim nowym, realnym stadzie, które mam nadzieję
będzie o wiele trwalsze niż poprzednie.
Alex Wieseltier
Październik 2021