Ramol i Dziewczyna

2021-10-25

RAMOL I DZIEWCZYNA

30 sierpnia
Nie mam się z kim tym podzielić, więc piszę to do Ciebie. Bo mnie to męczy. Wspominałem Ci, że dorobiłem się moją pisaniną kilku wielbicielek, które piszą do mnie od czasu do czasu. Napomknąłem również o jednej specjalnej, która jest czymś więcej niż wielbicielką mojej twórczości. No i właśnie ona jest powodem tej pisaniny.
Jak to się zaczęło? Zaczęło się od tego, że ona napisała do mnie, bo miała problemy ze swoją tożsamością narodową. Bo jej babka od strony ojca była Żydówką. To zaowocowało serią artykułów, które jej podobno pomogły. Kontaktowała się ze mną potem, ale to było bardzo sporadyczne.
Tak naprawdę, to nasza korespondencja rozwinęła się rok temu. Ona była bardzo w dołku, a ja właśnie zostałem sam i jakoś mi było raźniej z tym kontaktem. Początkowo wszystko kręciło się wokół mojej pisaniny. Potem trochę o jej problemach. Ze mną w roli słuchacza, pocieszyciela i mentora. I ani się spostrzegłem, kiedy ona wspomniała Małego Księcia i nagle pojawił się temat czy jesteśmy "oswojeni". 
To, co mnie u niej pociągało była jej niesamowita wyobraźnia. Dla mnie słowa to możliwość opisu i przekazu informacji. Dla niej słowa to obrazy z domieszką zapachu i smaku. No i jej wiersze, które ja "podrasowywałem" w sensie logicznej całości i rymów, ale które w dalszym ciągu miały jej wyobraźnię. Ona była mi wdzięczna za to, że może się podzielić swoimi problemami i w zamian za to zrobiła ze mnie coś w rodzaju swojego idola. A jej sposób wyrażania tego, wziąwszy pod uwagę jej intensywność, był dla mnie czasami trochę za gwałtowny. Bo w pewnym momencie wyglądało na to, że nasz intelektualny kontakt wirtualny, to dla niej za mało. Prawie się przestraszyłem wzmiankami o zbieraniu pieniędzy na bilet do Europy Zachodniej. Nie to, żeby mi było nieprzyjemnie, ale nie byłem przygotowany na to, że nagle stanie przed mymi drzwiami osoba, o której wiem tylko, że jest bardzo spontaniczna i intensywna. To się dosyć szybko uspokoiło, ale ona zaczęła w naszą korespondencję mieszać element erotyczny. I nagle pojawił się tam biustonosz z miseczką C i podwójnym zapięciem, falbanki przy majteczkach i kradniecie jaśka w nocy. Z tego wszystkiego popełniłem nawet dosyć dobry erotyk, ale nigdy nie zapomniałem o dzielącej nas różnicy wieku. Dosyć często jej to podkreślałem, co ją czasami denerwowało, bo wyglądało na to, że próbowała zrobić ze mnie coś w rodzaju surogatu erotycznego, jako zastępstwo brakującego fizycznego partnera. Ten element istniał podskórnie przez cały czas naszej znajomości i muszę się przyznać, że nie miałem nic przeciwko temu. To podbijało mi bębenka i czułem się znowu jak młodzieniaszek. 
Na początku byłem zaskoczony jej spontanicznością i frekwencją naszych kontaktów. Bo ona się meldowała na Messengerze co wieczór i to ja musiałem jej przypominać, że noc jest do spania. I muszę przyznać, że po jakimś czasie nawet oczekiwałem tej godziny, kiedy ona się zamelduje i znowu wyjedzie albo ze swoimi przeżyciami, albo ze swoim nowym wierszem, a ja pochwalę się moim nowym opowiadaniem albo artykułem i zakończymy przekomarzaniem kto dzisiaj będzie miał jaśka. 
Doskonale sobie zdawałem sprawę, że ta młoda dziewczyna ma potrzeby, które taki ramol jak ja nie jest w stanie zaspokoić i czasami sugerowałem jej, że powinna zacząć żyć więcej w realu. Wyglądało na to, że powoli wychodzi z dołka i zaczyna mieć normalne życie. Ale w dalszym ciągu ciągnęło ją bliżej mnie. Stosunkowo niedawno pojechała nawet do miasta, z którego pochodzę i zapisała się w kolejce na mieszkanie. I spotkalibyśmy się tam na początku lipca, gdyby nie to, że jej szef nie dał wolnego. 
Po tym niedoszłym spotkaniu kontynuowaliśmy jak przedtem przez cały następny miesiąc. I nagle coś się stało. Nagle pojawił się w jej życiu człowiek z krwi i kości. I zaczęły się przerwy, po których opłotkami zaczęła o nim opowiadać. Razem ze zdjęciem jej z nim, gdzie wisiorek z gwiazdą Dawida został zastąpiony czymś innym.
Co mnie ciepło, to nie sam jej kontakt z nim, tylko uczucie całkowitego wyrzucenia mnie poza nawias. I to po roku intensywnych kontaktów dzień w dzień każdego wieczoru. Właśnie dzisiaj się odezwała po 9 dniach bez jednego słowa wytłumaczenia, chociaż ja mogłem na jej Wallu obserwować, co się w tym czasie działo, bo ona ma potrzebę dzielenia się jej szczęściem z całym światem. 
Z brakiem wytłumaczenia to niezupełnie prawda, bo napisała, że była bardzo zajęta promowaniem jej nowo wydanej książki. No niby prawda. Wirtualnego przyjaciela można odstawić na bok, a książki nie. Nic nie powiedziałem, ale w tym momencie poczułem się jak stary kapeć pyrgnięty za szafę, skąd droga prowadzi tylko na śmietnik. 
I tak umarła "moja" Jo. Czy istnieje jeszcze ta osoba, z którą miałem tak wiele wspólnego? Po naszej ostatniej wymianie zdań mam duże wątpliwości.

4 września
Widać to po mnie? Cholera! Fakt, że Rysia to też zauważyła, jak ją zaprosiłem do domku letniego. Ale to przejdzie. Jedna część już poszła i nie wróci. Umarła przy jej bezwiednej pomocy śmiercią naturalna. Została tylko urażona duma i zranione ego. Nie wierzysz?
Nie wierzysz, że 9 dni milczenia może narobić takiego rabanu? Ano może.
Skąd wiem, że nie zachorowała czy zaniemogła? Bo mój fejsbukowy alias jest jej psiapsiołek i widzę co się dzieje. Że co? Że mogła być zalatana i w dołku? Widzisz. W tym cały problem. Ta, co już poszła, właśnie w takich przypadkach relaksowała się rozmowami ze mną. To właśnie w takich przypadkach bylem jej potrzebny.
No może to nieprawda, że nie było z jej strony reakcji przez te 9 dni. Jako alias trochę na jej Wallu dosypałem, a ona to opłotkami komentowała. Niby mi tłumaczyła, że to nie o mnie chodzi, ale ja mam duże wątpliwości. Zresztą ta, co poszła, nie ukrywałaby, że ma jakieś scysje z kimś innym. Tym się dzieliła ze mną od razu.
Taka śmieszna sprawa. Jako alias wyczytałem, że ona robi selekcję nowych znajomości fejsowych, Że będzie przyjmować tylko tych co znają dwóch wymienionych osobników. Co w tym śmiesznego? Ano, że ten wpis mogli czytać tylko jej fejsbukowi przyjaciele! Jak widzisz nawet nie mógłbym startować do miana jej fejsowego psiapsioła, bo przecież tych dwóch facetów w ogóle nie znam. 
A tak na marginesie, to ona nigdy mi nie zaproponowała żebyśmy zostali fejsowymi psiapsiołami, chociaż wypominała mi ostatnio, że nigdy nie przedstawiłem jej moim znajomym, tak jakbym się jej wstydził. Dlaczego ja nie zaproponowałem jej fejsowego psiapsiolstwa? Głupie pytanie. Byliśmy, przynajmniej w moim przekonaniu, czymś więcej. I nie potrzebowałem, tak jak ona to robi na przykład w stosunku do swojego nowego bożyszcza, żeby osoby postronne zaglądały, co mamy ze sobą. 
A to co ona miała na swoim profilu mogłem widzieć jako alias i ona o tym wiedziała.

5 września
Dziwisz się, że to mi w dalszym ciągu nie daje spokoju? Że te 9 dni milczenia można było odebrać jako śmiertelną obrazę? Możesz tak uważać, bo nie znasz całej historii.
Wyobraź sobie, że cały ten zeszły rok, gdzie mieliśmy cowieczorne rozmowy, bo jej to było potrzebne, został przekreślony w ciągu niecałych trzech tygodni, kiedy na horyzoncie pojawił się człowiek z krwi i kości, który mógł zaspokoić również fizycznie jej potrzeby.
To fakt, że kiedy ona nawiązała ze mną znajomość, to była głęboko w dołku. I to, że ja się akurat w tym okresie znalazłem, dało jej możliwość przeżycia tego dołka. A ponieważ ona jest z natury bardzo spontaniczna, to wymyśliła sobie idola, który był prawie nadczłowiekiem.
Więcej, bo doskonale zdając sobie sprawy z mego wieku, próbowała sobie zrobić ze mnie surogat uczuć intymnych. Co mnie, przyznaję bez bicia, zupełnie nie przeszkadzało, a nawet więcej, bo w pewnym sensie się takim poczułem. Choć trochę przerażała mnie jej spontaniczność i jej próby zbliżenia nie tylko intelektualnego, gdzie zaspokajany jest tylko jeden zmysł, zmysł wzroku i widoku pisanych słów. Bo ona ma stereofoniczną wyobraźnię, która może być całkowicie zaspokojona tylko poprzez fizyczne doznania słuchowe, węchowe, smakowe i dotykowe. Stąd jej zamysły na przykład do przeprowadzki bliżej mnie. Niby lepsze potencjalne widoki na spotkanie w mieście, które względnie często odwiedzam, chociaż praktycznie to w dalszym ciągu przez dwie granice. 
Nie powiem, żeby moja męska duma i moje wielkie ego nie były zadowolone z tego stanu rzeczy. Ale dawałem jej podporę za każdym razem, kiedy tego potrzebowała. I wiem, że ona to doceniała, bo wiele razy pisała, że dobrze, że jestem. A ja próbowałem jej być pomocny jak tylko mogłem. Nasz kontakt był codzienny. Co wieczór godzina lub dwie na necie. I zawsze jej było za mało, bo miała wtedy taką wielką potrzebę kontaktu z kimś, kto ją zrozumie i podeprze. 
Czy mam do niej żal, że wolała człowieka z krwi i kości, zamiast steku słów na ekranie? Nie. To mogę zrozumieć. Kobieta w kwiecie wieku potrzebuje więcej niż intelektualnej konwersacji. 
Co boli to szybkość i sposób kasacji. Jej się pewnie wydaje, że ona mnie nie skasowała. Że mogliśmy kontynuować naszą intelektualną przygodę w zakresie, który by jej nie kolidował z obcowaniem z "prawdziwym towarem". 
Najgorsze było to, że ta uczuciowa osoba, którą bolało, kiedy jej kazałem "iść do wyra", bo pora była późna, a ona przecież wstawała do pracy o bardzo nieludzkiej porze, ta osoba bez zastanowienia mogła napisać, że właśnie patrzy na mężczyznę śpiącego "jak suseł" w jej łóżku. Nie czując zupełnie, że tymi słowami zmienia ten poprzedni surogat intymności w staruszka-impotenta, któremu takie rzeczy nie powinny przeszkadzać. 
Ale to cała ona. Spontaniczna, musząca się podzielić swoim szczęściem na swoim Wallu, że facet leżący w jej łóżku obrócił się na bok, powiedział "miłego dnia pracy" i ponownie zasnął. 
Boli to, że nawet nie była w stanie postawić uczciwie sprawy. Wyobraź sobie, że po moim pobycie w Polsce, gdzie tylko odmowa jej szefa spowodowała, że nie mogła się ze mną spotkać, mieliśmy prawie miesiąc normalnego "obcowania" na necie. Dzień w dzień, wieczór w wieczór. Z jedną przerwą, za którą przepraszała, bo miała pilne zamówienie na 100 stron tekstu. I nagle trzydniowa cisza, po której ona informuje, że był u niej przez te dni kolega, z którym jej się kontakty odnowiły. W następnym tygodniu znowu o nim. Że ma niby znowu przyjechać. Ale że to tylko "koleżeńska znajomość", bo dałem do zrozumienia, że mam na ten temat bardzo mieszane uczucia. . No i dzień potem ten cholerny "suseł". I cztery dni bez słowa. Meldunek, że żyje i zdjęcie "Hobbita z krasnoludem". Dwa dni przerwy i radosne stwierdzenie, że jest zadowolona z życia, miała dobry dzień wczoraj, bo była gdzieś wieczorem i jutro też będzie dobry dzień, bo to sobota, no i on się zjawi. I żadnego słowa przez 9 dni! Za to na Wallu, że czuje się z nim fantastycznie i błogo. No i informacja, że nie ma zamiaru przepraszać za to, że żyje własnym życiem, wychodzi do ludzi, jest zwierzęciem stadnym i ma zdecydowanie mniej możliwości egzystowania w wirtualu. 
I w zasadzie można już na tym skończyć, bo po tych dziewięciu dniach mieliśmy jedną słodko-kwaśną rozmowę, gdzie pod koniec rozmawialiśmy o jej odnowionej kontuzji i o tym, że następnego dnia idzie na przeswietlenie i że mnie zaraz zawiadomi o wyniku. 
I znowu cisza. W zasadzie powinien był być zatroskany nie mając od niej żadnego znaku życia przez następne dni, bo żebyś wiedział co ona wyrabiała jak jej psiapsioł od horroru zniknął bez słowa na 17 godzin! Ale jej cisza u mnie była okraszona informacją na Wallu, że znowu czuje się wesoło ze swoim nowym bożyszczem. Tak jakby po fizycznym obcowaniu z człowiekiem z krwi i kości ten wirtualny przyjaciel nie był już potrzebny, chyba tylko do bycia jeszcze jednym radosnym świadkiem jej nowego szczęścia. 
Po co to wszystko Ci piszę? W zasadzie nie piszę do ciebie tylko do siebie. Po prostu muszę sobie wytłumaczyć co to dla mnie znaczy. Czy rzeczywiście bezwiednie zaangażowałem się w ten "związek" uczuciowo, chociaż od samego początku starałem się tego uniknąć, bo wiem przecież kim jestem i wiedziałem doskonale, że z tej mąki żadnego chleba nie będzie i wydawało mi się, że mogę grać rolę doświadczonego przyjaciela. Ale wygląda na to, że ona jednak w pewnym sensie dopięła swego i chociaż twierdzę uparcie, że to tylko moje wielkie ego i zraniona ambicja, to prawda jest bardziej skomplikowana.
Czy po tym wszystkim jestem w stanie utrzymywać z nią jakiś przyjacielski kontakt? Wydaje mi się to bardzo trudne i mało możliwe. 
Wiesz. Jak mój alias się z nią zakolegował, to bawiliśmy się w te fejsbukowe Nametests. Nie bardzo w nie wierzę, ale w jednym z nich pisało, że według mojego imienia zauważam najdrobniejsze detale i dlatego nie należy nigdy wykorzystywać mojej uprzejmości. I że jeśli się poczuję zraniony choć jeden raz, to stosunki z taką osobą nigdy już nie będą takie same. I to jest prawda! 
Nie. Nie zazdroszczę jej szczęścia. Tylko nie mam zamiaru w nim brać udziału. Egoistyczne? Niesprawiedliwe? Może, ale chociaż to głupie, to ja też czuję się źle potraktowany. Mógłbym nawet powiedzieć wykorzystany, kiedy byłem jej potrzebny i skasowany jak stare kapcie, kiedy miała lepszą opcję. 
Najdziwniejsze jest, że zaczynając pisać do ciebie, miałem na myśli całkiem inną konkluzję. Ale patrząc na to, co napisałem, wydaje mi się, że mogę już tę sprawę odłożyć na półkę "sprawy zakończone. Naprawdę mi ulżyło, chociaż będę potrzebował jeszcze kilku dni, żeby się do tego przyzwyczaić.

6 września
Wyobraź sobie, że się odezwała. I to jeden czy dwa dni wcześniej niż myślałem.
Jak jej wysłałem na Messengerze pożegnanie z tamtą, to w odpowiedzi był tylko emotikon z otarciem potu. Pewnie dlatego, że niby burza została zażegnana. I żadnego komentarza. I oczywiście zrozumiała cisza aż do dziś, bo niby po co sobie zawracać czymś takim głowę, kiedy "realne oparcie" jest w zasięgu ręki? Wiem, wiem. Trochę przesadzam, bo mnie to w dalszym ciągu dźga.
Co przewidywałem? Ano jakiś zdawkowy kontakt na początku nowego tygodnia, bo to dzień powszedni i on ma też swoje zajęcia. I tu się przeliczyłem, bo zapomniałem, że dopóki mój alias jest z nią psiapsioł, to jej automatycznie wyskoczy co u niego zamieściłem. Jestem przekonany, że gdyby nie to, to miałbym rację co do odezwania się jeden czy dwa dni po dobrych dniach z "realnym oparciem".
Dziwne, ale już mnie prawie nie rusza, że to oznacza, że ona pośrednio dała mi do zrozumienia, że ja w zasadzie przez ten cały rok byłem tylko surogatem. No tak. Pewnie z braku laku...Wiem, wiem. Gorycz przeze mnie przemawia, bo wiem, że ona wtedy tak tego nie odbierała. 
Jak ona zareagowała, na to co pisałem do Ciebie na moim aliasie? Oczywiście nic na temat dlaczego poczułem się skasowany i dlaczego się nie odzywała. Nie. Bo według niej boli mnie tylko to, że znalazła w kimś innym "realne" oparcie. I że ja wolałbym, żeby ona była nieszczęśliwa i zdołowana, bo wtedy miałbym ją całą dla siebie. Musiała trochę wyjść z siebie, bo ten passus, że jest jej przykro z powodu tego, że byłem dla niej nie tylko, jak byłem jej potrzebny i że myślała, że zrozumiem (że niby dobry dziadunio wszystko zrozumie i przebaczy?), brzmiał trochę niezrozumiale. 
Za to zakończenie było całkiem wyraźne. Że nie ma ochoty na ten temat dyskutować, bo jest wściekła. Tak! Nie smutna, nie źle zrozumiana. Tylko wściekła! 
Co o tym myślę? Nie wiem. Zresztą, czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Jak się nie odezwie, to będzie tylko dowód, że jej pomogłem w wyplątaniu się z tej sytuacji bez potrzeby tłumaczenia się. Przynajmniej jeden pozytyw z tego co napisałem.

7 września
Wiesz. Zrobiłem kilka dni temu worst case scenario i się sprawdziło! Co do dnia! Na tej dacie napisałem R.I.P. i jej pełne imię (bo mój skrót już dawno umarł) i wydawało mi się, że to chyba na wyrost. Ale nie, bo właśnie zauważyłem, że mnie zablokowała i na fejsie i Messengerze! 
No i jestem totalnie skasowany! Jedno jest pocieszające, że to ona miała ostatnie słowo w tej sprawie.
Her call. Fly girl, fly!

16 września
Cześć! Niedawno wróciłem. Zrobiłem sobie od tego wszystkiego przerwę. I chyba już czas na podsumowanie. Jedno co mnie w dalszym ciągu wkurza, to to, co Rysia powiedziała. Że pomimo wszystkich moich zaprzeczeń, że to tylko moje wielkie, urażone ego, to wygląda na to, że jednak byłem w tym całym interesie uczuciowo zaangażowany więcej niż byłem w stanie przyznać. To dlatego, jak ona twierdzi, miałem potrzebę mówienia o tym i tak silnie zareagowałem.
Jak ja oceniam to, co się zdarzyło i stan obecny? To co widzę, to jej stan euforii. Podobny zresztą do tego, który zaobserwowałem na samym początku naszej znajomości. Z tą różnicą, że ten obecny stan euforii jest nieporównanie silniejszy, bo rozgrywający się w realu i poparty nie tylko intelektualną stymulacją, jak to było w moim przypadku, ale stymulowany również wszystkimi innymi zmysłami, które jej, jako osobie ze stereofoniczną wyobraźnią, są bardzo potrzebne.
W tym stanie rzeczy wszystko inne (i wszyscy inni) jest zredukowane do tła, które ma być życzliwym i pełnym zrozumienia widzem jej szczęścia i spełnienia, a wszelkie dysonanse typu oznak niezadowolenia, bezpodstawnych pretensji czy krytyki nie mogą być i nie będą tolerowane. 

I nie ma się czemu dziwić. Ta inteligentna, uczuciowa dziewczyna, po okresie niepowodzeń i próbach dojścia do równowagi, znalazła wreszcie zaspokojenie swoich potrzeb i doznaje uczucie szczęścia i spełnienia. I może to zabrzmi dziwnie w ustach tego, który czuje się skasowany jak stare kapcie, ale naprawdę się z tego cieszę. Bo jej się to należało i należy. I mam nadzieję, że wybrany przez nią człowiek jest w stanie żyć z jej intensywnością uczuć, które są i muszą być okazywane i dzielone z kręgiem przyjaciół i znajomych. 
Muszę przyznać, że zaskoczyła szybkość z jaką ona potrafiła uciąć kontakt. Mi zajęło dużo czasu i pisaniny, żeby wywikłać się z tego gordyjskiego węzła. A ona przecięła go jednym cieciem miecza. Do dzisiaj jestem pełen podziwu, że jej to tak chwacko poszło. 
Wygląda na to, że Rysia miała racje. To jej zauroczenie moją pisaniną i potrzeba kontaktu i to nie tylko wirtualnego, to nic nieznaczący surogat i tymczasowe oparcie, które w chwili pojawienia się człowieka, który dał jej to, czego ona potrzebowała w realu, przestał być istotny. 
Tak jak zmiana wisiorka, to po prostu próba całkowitego wtopienia się w nowe stado, tak dla mnie oznacza to, że już nie czuję z nią nawet wspólnej tożsamości. 
Nawet nie mam do niej żalu, bo taka ona jest i nic na to ona sama nie może poradzić. Znajomość z nią była ekscytująca i miałem z niej dużo przyjemności. A że po tym wszystkim pozostaje jakiś niesmak, to już inna para kaloszy.

22 września
Wiersze? Rysia twierdzi, że ona coś mi nimi chciała powiedzieć. Może. Ja tego nigdy tak nie odbierałem. To zresztą nie ma w tej chwili żadnego znaczenia.
Znowu byłem w Polsce. Zajęć tyle, że nawet mi się nie chciało usiąść do komputera i pisać.
Popatrzyłem na to, co napisałem do Ciebie i wydaje mi się, że nie podsumowałem jednej rzeczy. Dlaczego ja zareagowałem tak silnie na jej milczenie? Jakie uczucie musiało mną miotać i dlaczego?
Tak na zimno, to nie ma w tym ani krzty jej winy. Ona jest jaka jest i jej poczynania są takie a nie inne. To jest jej życie i nikt nie powinien mieć jej za złe, że reaguje jak reaguje, albo że nie ma potrzeby na to czy owo.

Cały problem leży we mnie. To ja i moja wyobraźnia wyimaginowała sobie postać, którą nazwałem Jo. To prawda, że ona mi w tym walnie pomogła, bo moja wyimaginowana Jo miała bardzo dużo jej cech. A ja wyimaginowałem sobie osobę, która rozumie mnie w pół słowa i myśli tak samo jak ja. Dając na dodatek świeży podmuch wyobraźni. To ja wyobraziłem sobie, że pisząc na Messengerze mamy nasz własny kod słów, wyrażeń i sposób pisania, który jest tylko nasz. Coś w rodzaju zauroczenia spowodowanego samohypnozą. Bratnia dusza na poziomie intelektualnym z dodatkiem metafizycznej erotyki. 

Teraz widzę i przypominam sobie, że ona tak naprawdę nie czuła się najlepiej w roli Jo. Ona nigdy tak siebie nie nazwała. 
Czasami miałem wrażenie, że ma trudności z utrzymaniem stylu naszej konwersacji, bo ta wykluczała cześć jej słownictwa, które w niekontrolowanych momentach było bardziej dosadne. 
To ja stworzyłem mit Jo, gdzie normalne zachowanie dziewczyny z krwi i kości się nie mieściło. Moja Jo nigdy by tak nie postąpiła. Moja Jo pomyślałaby dwa razy, co i jak napisać o swoim przyjacielu i wybrałaby styl, który by mnie nie uraził. Moja Jo nigdy by nie zapomniała skontaktować się ze mną choćby na kilka minut, lub z góry zapowiedzieć, że będzie zajęta. I na pewno pomyślałaby, czy to, co pisze na swoim Wallu nie koliduje z tym co pisze do mnie. Moja Jo nigdy by nie zamilkła na 9 dni. 
Ale, jak napisałem, tak postępowałaby moja, wyimaginowana Jo. 
Jedyną "winą" tej realnej osoby, z którą miałem bardzo ścisły kontakt wirtualny, było to, że zniszczyła, ot tak sobie, moją wyobrażoną Jo. Bo nagle to, co sobie ubzdurałem przez cały ten czas, okazało się po prostu mrzonka starego ramola. To to tak bardzo zabolało. Jak to śpiewał Młynarski: "Bo miewamy często takie sny, ale potem się budzimy i...". 
Ne ma nic złego, które by na dobre nie wyszło. Nie powiem. Sen był przyjemny i wart wspomnienia. I należą jej się za to dzięki. Również za to mało przyjemne przebudzenie, które dało mi możliwość spojrzenia na samego siebie w innej perspektywie i dojrzenia czegoś, co było bardzo blisko. Jak się dobrze przyjrzysz, to sam zobaczysz rezultat.

Reakcja Dziewczyny:
To co zrobiłeś i to co napisałeś jest chore.
Ale dziękuje za uświadomienie mi, że ludziom nie można ufać.
Serio?
Brak mi słów.
Traktowałam cię jak przyjaciela, bratnią duszę a ty? Ty zrobiłeś z tego dramę która jest niesmaczna.
Poważnie?
A teraz jeśli jestem zła i niedobra to do końca.
Ni jestem i nigdy nie byłam Jo.
Jeśli w twojej głowie zrodziła się taka myśl, to proponuje skonsultować to ze specjalistą.
Nie przypuszczałam, żeby ktoś wydawałoby się dorosły i doświadczony może podejść do znajomości z Internetu w tak infantylny sposób.
Czytałam i nie wiem co tobą kierowało.
Twoja najmłodsza córka jest starsza ode mnie.
Nie napiszę nic więcej, bo to co przeczytałam sprawiło, że poczułam się brudna.

Odpowiedź Ramola:
Droga Pani,
Jeśli Pani będzie miała cierpliwość doczytać moje opowiadanie do samego końca, to zobaczy Pani, że zdaje sobie sprawę, że cala wina leży po mojej stronie i z jestem Pani wdzięczny, że to mi Pani wyjaśniła swoim zachowaniem.
Z głębokim szacunkiem.
PS. Dowcip tygodnia:
Miłośniczka literatury grozy i perwersji poczuła się brudna na samą myśl o dotyku obleśnego i pomarszczonego starca!

Niewysłana odpowiedź Ramola
Nie wiem, jak Cię nazwać, bo w ferworze odcinania się od byłego wirtualnego, żydowskiego przyjaciela, nie tylko zdjęłaś Gwiazdę Dawida, wypisałaś się z Forum, skasowałaś Bogu ducha winnego wspólnego przyjaciela, zablokowałaś mnie i mojego aliasa, ale także zmieniłaś imię i nazwisko. 
Nie bardzo wiem, co w moim opowiadaniu uważasz za chore. W opowiadaniu opisałem po prostu jak nasza wirtualna znajomość się zaczęła, jak przebiegała i jak się skończyła. Z wyjątkiem Twoich prób przeprowadzenia się do miasta, które często odwiedzam, wszystko inne było wirtualne. I jeżeli uważasz, że coś przeinaczyłem, to napisz, bo wszystko jest do sprawdzenia. Na Internecie nic nie ginie. Nawet kasowanie chatu na Messengerze musi być dokonane przez obydwie strony. 
Dobrze wiesz, że byłem Twoim przyjacielem i bratnią duszą, kiedy byłem Ci naprawdę potrzebny. Ale byłem tylko wirtualny i w momencie, kiedy Twój nowy, z krwi i kości przyjaciel, potrafił zaspokoić Twoje fizycznie namacalne potrzeby, po prostu nie miałaś już potrzeby na wirtualny, intelektualny kontakt ze starszym człowiekiem. 
Że miałaś trudności z graniem roli mojej wyimaginowanej Jo, wspomniałem sam w moim opowiadaniu. Osobiście, nie widzę nic infantylnego w moim wyobrażeniu Jo. Tak jak nie widziałem nic chorego w tym, że ja Tobie opowiadałem sprośne dowcipy, a Ty kokietowałaś mnie swoimi atrybutami. To ja przypominałem Ci o dzielącej nas różnicy lat i że moje córki są starsze od Ciebie. A Ty, że znanych nam obojgu powodów, powinnaś być ostatnią osobą, która mogłaby mi proponować skontaktowanie się ze specjalistą. 
Zastanawiam się, dlaczego napisałaś, że poczułaś się brudna. Czy z powodu mojego opisu naszej wirtualnej przygody? A może nie brudna, tylko obnażona i trochę zawstydzona swoim zachowaniem w trakcie znajomości i sposobem jej zakończenia? To by mogło tłumaczyć wspomniane na początku odcinanie się od wszystkiego, co mogłoby mieć cokolwiek ze mną wspólnego, łącznie ze zmianą imienia. 
Z drugiej strony rozumiem Twoje postępowanie jako próbę zmiany stada. Sama wspomniałaś, że jesteś zwierzęciem stadnym. To by tłumaczyło Twoje próby stworzenia ze mną wirtualnego stada, które w momencie pojawienia się realnego, fizycznie namacalnego, nowego zamiennika przestało być potrzebne. 
Nie miałaś zbytnich trudności z dostosowaniem się do tonu i standardów intelektualnych naszej wirtualnej znajomości i jestem przekonany, że nie będziesz miała trudności z przyjęciem standardów nowego stada. Mam nadzieję, że radości z uczestniczenia w ulubionych przez Twoją realną "podporę" rozrywkach zastąpią Ci z nawiązką ewentualne braki w tym zakresie. 
Na koniec chciałbym Ci podziękować. Bo mimo wszystko, ten wirtualny kontakt z Tobą był nie tylko ekscytującą przygodą wirtualną. Ja byłem Ci pomocny, kiedy tego potrzebowałaś, a Ty pomogłaś mi uzmysłowić, że mam pewnie umiejętności nie tylko w dziedzinie prozy, ale również i w dziedzinie poezji. A ten kubeł zimnej wody, który wylałaś na mnie dosyć gwałtowną "zmianą stada", pomógł mi odnaleźć drogę do osoby, która może mi dać odrobinę szczęścia. 
Życzę Ci dużo szczęścia w Twoim nowym, realnym stadzie, które mam nadzieję będzie o wiele trwalsze niż poprzednie. 

Alex Wieseltier
Październik 2021

Alex Wieseltier - Uredte tanker
Alle rettigheder forbeholdes 2019
Drevet af Webnode Cookies
Lav din egen hjemmeside gratis! Dette websted blev lavet med Webnode. Opret dit eget gratis i dag! Kom i gang