PIETREK I ALDONA
PIETREK:
Nie bardzo wiem, o co ci chodzi. Dlaczego jestem z Aldoną? A
dlaczego nie? Z kimś przecież trzeba być. A po tylu latach, to człowiek się
nawet nie zastanawia dlaczego.
Że niby ja Żyd, a ona Polka? Po pierwsze, to co ze mnie za
Żyd? Matka owszem, Żydówka. Ale ojciec nie.
Zresztą w Polsce o tym żydostwie do 68 roku w ogóle się nie
mówiło. Co prawda do kościoła nie chodziłem, ale moi koledzy, katolicy, też tam
tak znowu nie latali. Żyłem normalnym życiem. Jak każdy inny. Tak. I wtedy
poznałem Aldonę. Ona miała wtedy 16 lat. Fajna była. Ja to zawsze miałem
gadane, to dosyć łatwo poszło.
Jak wyjechałem? Matka powiedziała, że Żydzi dostali
pozwolenie na wyjazd, a na Zachodzie jest lepsze życie. Do Izraela to bym nie
pojechał, ale na Zachód tak. Jak dostałem potwierdzenie z duńskiej ambasady, to
powiedziałem Aldonie, że jak się urządzę, to ją ściągnę. No i pojechałem. Od
razu wpadłem w towarzystwo emigranckie. Niby większość Żydów, ale wszyscy
mówili po polsku i religijnych tam było tyle, co kot napłakał.
Z tym urządzeniem to nie poszło tak szybko, ale Aldona
przyjechała turystycznie do Danii i została. Żeby nie było problemów, to szybko
wzięliśmy ślub. Szybko dostaliśmy mieszkanie, a ja zrobiłem uprawnienia
kierowcy autobusu i zacząłem pracować. Kokosy to nie były, ale żyło się o wiele
lepiej niż w Polce.
Aldona szybko nauczyła się języka i dostała pracę
przedszkolanki. Potem przyszła na świat Mira.
Mieliśmy dużo znajomych. Trochę ze starego pokolenia. Nawet
taką jedną starszą Żydówkę, która nam matkowała. A my staraliśmy się jej
pomagać. Ja zawsze bylem dobry do praktycznej roboty. Jak kontakt wysiadł, czy
zlew się zatkał, to Pietrek zawsze to szybko załatwił.
Zresztą nie tylko jej. Wszyscy znajomi, nawet z naszego
pokolenia, korzystali z mojej pomocy. A ja się chętnie godziłem. Bo może
niektórzy z nich byli bardziej wykształcenie, czy lepiej usytuowani, ale to
Pietrek był tym, który pomagał im w sprawach praktycznych. Tak więc dosyć
często byliśmy zapraszani.
Kiedyś Aldona stwierdziła, że nie chce być całe życie
przedszkolanką i chce studiować na szkole laboranckiej. I ja się zgodziłem. Ja
przecież miałem stałą pracę, a ona dostawała jakieś stypendium, to o jakiś tam
kłopotach finansowych nie było mowy.
Ale jak skończyła tę szkolę, i dostała pracę jako laborant,
to coś się zmieniło. Wyglądało na to, że przestałem jej imponować. Mnie
wystarczało to, co mamy, ale Aldona miała zawsze większe aspiracje. Ona chciała
czegoś więcej. Lepszej pozycji społecznej, lepszego mieszkania, więcej
pieniędzy. O to mieliśmy dosyć dużo scysji. No i sobie poszła. Trochę mi było
przykro, ale nigdy tego nie pokazałem. Jej się wydawało, że ja przyczołgam się
do niej na kolanach i będę robił, co ona uzna za stosowne. Ale się trochę
przeliczyła. Po jakimś czasie zaczęła robić podchody, żebym do niej wrócił. No
i znowu zamieszkaliśmy razem. I wszystko wróciło do normy. Ale ona nie
zrezygnowała z aspiracji. W końcu zmusiła mnie do kupienia domu. 3-pokojowe
mieszkanie to było dla niej za mało. To oznaczało przecież większe wydatki. No
i kupę roboty dla mnie. Ale ja zawsze byłem robotny i po prostu robiłem to, co
było trzeba. A w domu, jak w domu, zawsze coś trzeba robić. Najpierw wewnątrz, potem
na zewnątrz. Izolacja dachu, nowy żywopłot, nowe klomby, dach na komórce. Ale
ona się czuła panią na włościach.
Co teraz, po tylu latach? Jak mi stuknęła sześćdziesiątka, to
wszystko zaczęło być trochę uciążliwe i zaczęło zajmować coraz więcej czasu.
Ale taka jest losu kolejka. Ona jeszcze pracuje, a ja już poszedłem na zieloną
trawkę. I chyba tak dociągniemy.
To z pochodzeniem nigdy nie było u nas problemem. Może
dlatego, że ja byłem Żydem tylko z nazwy? Nie wiem. Dla mnie to nigdy nie miało
znaczenia. Aldona potrafiła wyjść od czasu do czasu ze skory, ale nigdy na
zewnątrz, zawsze tylko w domu. I tylko mnie na głowie kołki ciosała. Na
szczęście nie za bardzo. A teraz to jakby nam trochę brakuje energii do tego.
Towarzystwo mamy w dalszym ciągu mieszane. Także trochę innych part mieszanych
z naszego pokolenia. Trochę znajomości się pokończyło. Przeważnie dlatego, że
to Aldonie już nie pasowało. Kilka było takich par, które jej na początku
imponowały. Ale jak sami kupiliśmy dom, to już przestały jej być potrzebne i
tak się te znajomości pokończyły.
Tak to jest z nami. Ot takie przeciętne, stare małżeństwo,
gdzie moje żydostwo i jej polskość nigdy nie miały zbytniego wpływu na nasze
stosunki.
Czy bym się z nią związał, gdybym znal przyszłość? To zależy.
Gdyby mi to powiedzieli, kiedy byłem młody i głupi, to pewnie bym uciekł. Ale
tak, jak na to patrzę po tych latach, to plusy wydają się być większe niż
minusy. I pewnie bym tego nie zamienił na co innego.
ALDONA:
Dlaczego jestem z Pietrkiem? To stara historia. Ale jak cię
interesuje, to ci mogę opowiedzieć. Teraz to i tak nic nie zmieni.
Jak poznałam Pietrka, to nawet mi przez myśl nie przeszło, że
on jest Żydem. Nie, żebym miała coś przeciwko Żydom. To mi od czasu do czasu
przychodzi, ale to z powodu moich własnych doświadczeń z tymi ludźmi na
emigracji. I to przeważnie z powodu przedstawicielek mojej płci. Faceci prawie
zawsze byli w porządku. Ale baby...
Ale s powrotem do historii. Pietrek był zawsze trochę
wariacki. Ale w taki swojski sposób. Moja rodzina jest ze wsi, to akurat jego
styl mnie ujął. Na dodatek byłam młoda i niedoświadczona. A on był moim
pierwszym chłopcem.
Jak Pietrek powiedział, że wyjeżdża jako Żyd, to mnie
najpierw zatkało. Bo to były dwie niespodzianki. Potem mi tłumaczył, że na
Zachodzie jest lepsze życie. I że w Polsce to się niczego nie można dorobić, a
na Zachodzie to gołąbki wpadają same do gąbki. Musiałam to przetrawić. Nie
miałam się kogo poradzić, to rozmawiałam z moją matką. Ona też się najpierw
żachnęła. Bo Pietrek, choć niepraktykujący i tylko z matki, ale Żyd. A moja
rodzina katolicka, chociaż z tym kościołem to ja nigdy nie przesadzałam. Matka
do kościoła chodziła, ale tylko dlatego, że na wsi to nie uchodzi inaczej. No i
może trochę dla samej siebie. Ale jak matka usłyszała, że mam możliwość wyjazdu
na Zachód i na wiele lepsze życie, to zmieniła zdanie. I jeszcze mi
powiedziała, że Żydzi są na pewno lepszymi mężami, bo oni tyle do knajpy nie
chodzą, to i mienia nie przepiją. Bo bron Boże dostać męża pijaka. To to, że on
Polak i katolik nic nie pomoże. Ja to słuchałam tylko jednym uchem. Bo po
pierwsze, byłam strasznie młoda. Po drugie, bardzo w Pietrku zakochana. A po
trzecie, ten wyjazd na Zachód to był jak z bajki.
Rzeczywistość okazała się trochę inna. Zycie było niby
łatwiejsze. Organizacja pomocy uchodźcom dużo pomogła. Dostaliśmy mieszkanie. W
porównaniu z Polską, jaką znałam, prawie raj. Ale w porównaniu ze standardem
życia tutaj nie takie znowu kokosy. Dostałam prace jako pomocnica
przedszkolanki, a Pietrek zrobili uprawnienia na ciężkie pojazdy. Gdyby zaczął
jeździć na TIR-ach za granice, to mógł być dobry interes. Ale on na to był
za wygodny i wybrał autobusy. Żyć było można, ale to było raczej daleko od
moich wyobrażeń. Nawet w stosunku do naszych znajomych. A najgorsze było, że Pietrek w ogóle nie
miał ambicji. Jemu było dobrze. Dużo znajomych, którzy często nas zapraszali. A
ja miałam wrażenie, że nas zapraszają nie dlatego, że nas lubią, czy uznają nas za równorzędnych towarzysko, ale
dlatego, że Pietrek był im pomocny w drobnych naprawach czy przy ich ogrodach.
No właśnie. Niektórzy pokupowali sobie domy. Co prawda na wieloletnie spłaty,
ale było ich na to stać. A nas nie, bo Pietrek nie chciał nawet słyszeć o TIR-ach.
A mnie rzucało. Moje możliwości awansu w przedszkolu to był
etat pełnej przedszkolanki. Więc się zdecydowałam przekwalifikować. Szkolą
laborancka zajęła kilka lat, ale Pietrek miał swoja prace szofera autobusu, a
ja dostawałam cos w rodzaju stypendium. No i z półwyższym wykształceniem miałam o
wiele większe szanse zarabiać jakieś przyzwoite pieniądze i podwyższyć standard
życiowy. Ale rozmawiać o tym z Pietrkiem, to jak rzucać groch o ścianę.
Postanowiłam wiec postawić wszystko na jedną kartę. I poszłam od niego. Nawet myślałam, żeby pójść na
zawsze. Byłam przecież młoda, ładna i dobrze wykształcona. Kilku panów z
naszego kręgu znajomych zawsze patrzyło się na mnie spragnionym wzrokiem. I
gdyby któryś z nich, szczególnie z tych dobrze sytuowanych, chciał się załapać,
to czemu nie? W mojej nowej pracy tez było kilku, którzy robili podchody. Ale
robić maślane oczy to nie to samo co zobowiązanie do stałego współżycia.
Okazało się, że im chodziło o krótką gimnastykę w łóżku. I nic więcej.
Szczególnie tym amantom z pracy. I w ten sposób, zamiast nowej przyszłości,
zostałam przez tych skubańców wystrychnięta na dudka.
Nakłonić Pietrka do powrotu okazało się trudniejsze niż
przypuszczałam. On też miał powodzenie i tak znowu za mną nie płakał. Mimo to
wrócił do mnie i zaczęliśmy od nowa. Ale tym razem był bardziej zgodny co do
naszego stylu życia. Nasze zarobki były na tyle stabilne, że w końcu
przekonałam go na kupienie domu. I tu przydała się jego praktyczna smykałka.
Nareszcie miałam prawdziwy dom i ogród. Fakt, że to zjadało prawie cały nasz
budżet i na wyjazd na wakacje nie było nas dosyć długo stać. Ale wreszcie byłam
tam, gdzie chciałam. Wreszcie nie musiałam świecić oczami odwiedzając tych,
którzy kiedyś wydawali mi się lepiej postawieni. Wreszcie mogłam sama wybierać
z kim się przyjaźnimy i odwiedzamy.
Czy wybrałabym Pietrka po raz drugi? Nie wiem. Gdybym znała
swoje możliwości i wiedziała, że w Polsce zmieni się tak dużo, to może nie. Może wybrałabym
się na studia wyższe i zrobiła karierę w jakimś biznesie.
Ale bardziej pewne jest, że bez wyjazdu do Pietrka siedziałabym
pewnie na jakiejś głodowej posadce i klepała biedę jak wszyscy inni. Więc nie.
Nie żałuję, że się związałam z Pietrkiem. Może to nie był taniec po różach,
może byłabym bardziej szczęśliwa z partnerem o wyższych aspiracjach,
wyższym wykształceniu i wyższym standardzie życiowym. Ale jak na te
możliwości, jakie miałam, to uważam, że osiągnęłam maksimum.
Alex Wieseltier
Lipiec 2020