NORWEGIA
Na Saksy
(8) Norwegia 1992
DKConsult (DKC) dostał zamówienie
na przebudowę linii cementowej w Norwegii, niedaleko Narwiku. Nowa linia miała
być wyposażona w nowy piec rotacyjny z wieżą cyklonów i w nowy młyn do mielenia
surowców. Inwestycja jak na okolicę bardzo duża.
Fabryka była położona gdzieś we fjordzie, w miejscowości Kjøpsvik. Te 900
mieszkańców miało połączenie z resztą świata dwa razy dziennie przy pomocy
promu, który pływał miedzy miejscowością Drag i Kjøpsvikiem. Była to normalnie
jedna z niewielu rozrywek mieszkańców, którzy bardzo licznie wylegali na
przystań, żeby zobaczyć kto przyjechał, a kto odjeżdża.
Transport wszystkiego był, szczególnie dla fabryki,
bardzo uciążliwy. Więc nic dziwnego, że bogaci Norwegowie postanowili wydać,
przy okazji przebudowy fabryki, dodatkowe 500 milionów norweskich koron i
zafundować mieszkańcom 100 kilometrów szosy do Narwiku, która wymagała
przebicia niezliczonej ilości tunelów przez znajdujące się tam góry. Typowa
inwestycja kraju, gdzie wydobycie ropy naftowej płaci za wszystkie prestiżowe i
mało rentowne projekty.
W trakcie przebudowy fabryki, populacja miejscowości
powiększyła się nagle o tabun zatrudnionych przy tych inwestycjach pracowników.
Przeważnie młodych mężczyzn. Złote czasy dla niewieściej części miejscowości,
bez względu na wygląd i wiek.
Z tego też powodu, wasza chemiczka, Bettina, zetknęła
się z antypatią ze strony mieszkających tam niewiast. Nie dosyć, że względnie
sympatycznie wyglądająca, to jeszcze inżynier i w wieku poborowym!
Rozruch nowej linii produkcji
cementu szedł jak po grudzie. Na dodatek, wybrana przez szefa rozruchu metoda
raportowania spowodowała, że w Kopenhadze zdano sobie sprawę z dużych problemów
rozruchowych dopiero po 3 miesiącach od czasu zakończenia montażu. Szefa
odwołano i przy tej okazji postanowiono także wymienić większa część personelu
rozruchowego.
Ty zostałeś posłany jako zmiennik "młynarza". Na
podróż kupiłeś sobie nową walizkę podróżną marki "Carlton" i Tina nakleiła od
razu twoje inicjały, żeby ją można było łatwo poznać. Lot do Oslo i Bodø, oraz jazda
samochodem do promu w Drag bez przygód. Trochę czekania na prom i już Kjøpsvik.
Początek sierpnia i pełnia norweskiego lata. No i te długie dnie, prawie bez zachodzącego
słońca. Jadąc o poł do dwunastej wieczorem kilka kilometrów na zachód można było
obserwować zachód słońca, które prawie chowało się w wodzie, żeby zaraz wstać z
powrotem. W Narwiku można było dostać dziesiątki pocztówek ze "słońcem północy".
Kupiłeś jedną z tych pocztówek, bo na zdjęciu było tylko zachmurzone niebo, a
napis na kartce brzmiał "Słońca północy nie było!" Brak prawdziwej nocy powodował
trochę trudności ze snem, bo nawet zasuniecie firanek nie dawało wrażenia nocy.
Okolica i natura piękna, ale człowiek czuje się odcięty od świata. Zielono, górzyście
i w koło woda. Jak powiedział jeden z twoich kolegów: "Tu jest tak pięknie, że się chce wyć do księżyca!"
Najśmieszniejsze, że
w zimie było zupełnie na odwrót. Trochę widniało późnym przedpołudniem. Tylko
po to, żeby się zupełnie ściemnić zaraz potem. No może niezupełnie, bo niebo było
usiane zorzą polarną, która razem z bielą leżącego śniegu powodowała, że używanie
nocnego oświetlenia na drogach i chodnikach było niepotrzebne.
Mieszkaliście w willi byłego
dyrektora fabryki. Pewnie z dawnych czasów, bo budynek był wielopiętrowy z
piwnicą i z mieszkalnym dachem. Na parterze była kuchnia i jadalnia, gdzie jedliście
w każdy weekend wspólne posiłki. Te weekendowe posiłki przyrządzał wasz
"piecownik" (specjalista od pieca cementowego) Ole. Być może Ole nie był
najlepszym "piecownikiem" wśród kucharzy, ale na pewno był najlepszym kucharzem
wśród piecowników! Zakupy na ten weekendowy posiłek robiliście w sobotę w
Narwiku, a Ole zaczynał kucharzowanie wczesnym przedpołudniem w niedziele. Przy
tej okazji potrafił do połowy opróżnić 3-litrowy karton z zakupionym w Narwiku
winem. Wino skutkowało tak dobrze, że Ole zawsze zasypiał zaraz po skończeniu wspólnego
posiłku. Ale jedzenie było tak dobre, że żaden z was nie narzekał, zmywając
pozostawione przez Ole garnki i to co nabrudziliście w czasie posiłku.
Z posiłkami mięsnymi był trochę kłopot, bo sklep mięsny
w Narwiku był otwarty tylko dwa razy w tygodniu. Podobno, z powodu "reglamentacji"
mięsa, Norwedzy "wycieczkowali" do pobliskiej Szwecji gdzie można było kupić mięso
bez ograniczeń. Oczywiście były problemy ze szwedzkimi celnikami, ale Norwedzy
i na to znaleźli lekarstwo. Podobno dwóch Norwegów pojechało do Szwecji
samochodem i kupili całego świniaka, którego przewieźli przez posterunek
graniczny ubranego w jakiś kubrak i z kapeluszem na głowie. A potem się
nabijali, że Szwedzi nie potrafią odróżnić świni od człowieka. Na co Szwedzi
mieli podobno powiedzieć, że owszem trudno
jest odróżnić Norwega od świni.
W miejscowym sklepie można było od czasu do czasu dostać drób. Tina, która
przyjechała do ciebie, kupiła kiedyś duńskiego kurczaka na obiad. Ale wygląda
na to, że pewnie te kurczaki gonili piechotą całą drogę z Kopenhagi do
Kjøpsvika, bo pomimo półtoragodzinnego gotowania, jego żylasta konsystencja nie
była jadalna.
Jedyny okres, w którym miejscowa restauracja mogła serwować prawdziwe danie
mięsne, był okres odstrzału renów, kiedy miejscowi myśliwi dostawali pozwolenie
na ustrzelenie kilku sztuk nadwyżki tej zwierzęcej populacji.
Mięso to nie jedyny
racjonowany produkt. Alkohol można było kupić w Narviku tylko w specjalnym
sklepie, który przypominał szwedzki "Systembolag", chociaż nikt od was nie
żądał recepty na alkohol. Nic więc dziwnego, że w spożywczaku w Kjøpsvik cukier
sprzedawano w 10-kilowych workach. A jedyny warunek, stawiany przez miejscowych
alkoholom, który ty i inni z DKC kupowali na lotniskowej wolnocłówce dla
miejscowych, dotyczył okazałego wyglądu butelki. Miejscowy samogon próbowałeś
tylko raz. Rzeczywiście tylko dla miejscowych "koneserów".
Wy kupowaliście przeważnie wino w tym specjalnym sklepie w Narviku.
Raz pojechałeś do Narviku z Arne, jednym z piecowników. Trochę cię zdziwił jego
zakup i w samochodzie, w drodze powrotnej, nie wytrzymałeś i zapytałeś się: "Arne?
Możesz mi powiedzieć dlaczego kupiłeś to bezalkoholowe wino?" Arne zamiast
odpowiedzi, wkurzył się. "I ty mi to mówisz dopiero teraz?!" Okazało się, że
Arne kupił flaszkę ze względu na jej wygląd i nie zadał sobie trudu
przeczytania etykiety!
Arne. Trochę specjalny w swoim rodzaju. Jedząc z rana przepaloną jajecznicę,
chwalił głośno samego siebie za swoje zdolności kulinarne. Kiedyś słyszałeś
Kima, innego z piecowników, rozmawiającego przez telefon z Arnem, który był
akurat na dyżurze w fabryce i miał jakiś problem. Kim tłumaczył mu cierpliwie
prze telefon co i jak prawie prze pół godziny i nagle odłożył słuchawkę z
bardzo głupią miną. Okazało się, że Arne po wysłuchaniu Kima powiedział tylko:
"Ja to wszystko wiedziałem" i ...się wyłączył!
Pobyt w Kjøpsvik, oprócz pracy, był raczej ubogi w rozrywki. Z nudów zacząłeś wypożyczać książki w miejscowej bibliotece. Angielskich książek było jak na lekarstwo, więc spróbowałeś czytać norweskie. W zasadzie to nie powinno było sprawiać trudności, bo alfabet prawie taki sam, a język mówiony brzmi jak duński w ustach obcokrajowca, co dla Ciebie nie było nowiną. Szczególnie, że znaczenie i wymowa większości słów jest identyczna z duńskim. Problemem okazała się pisownia! Norwedzy, w przeciwieństwie do Duńczyków, gdzie to co jest napisane brzmi w mowie zupełnie inaczej, zdecydowali się uprościć język pisany i pisać dokładnie jak się wymawia. Efekt był taki, że dopiero po głośnym odczytaniu napisanego słowa mogłeś zrozumieć jego znaczenie! Nic więc dziwnego, że takie czytanie zajmowało ci dosyć dużo czasu.
Pobyt na fabryce to też
przeżycie w swoim rodzaju. To jedyna fabryka, gdzie każdy pracownik był poza
bramą dwie minuty po zakończeniu dnia roboczego, nawet szef produkcji! Jakby
nigdy nie było spraw, które nie mogły poczekać do następnego dnia. A według
twojej opinii bywało ich od groma. Ale chyba tylko dla ciebie i twoich kolegów
z DKC. Może dlatego, że i tak byliście poza domem i nie mieliście się do czego spieszyć?
Wyglądało na to, że Norwedzy mieli bardzo ciekawe przepisy pracy, które chroniły
pracowników od nadmiernego wysiłku i jakiegokolwiek stresu. Jakby praca była złem
koniecznym, którego należało unikać, jeżeli to tylko było możliwe. Awarie, które
nie powodowały bezpośredniego zagrożenia życia ludzkiego, tylko zakłócenie lub przerwę
w produkcji czy rozruchu nowej linii produkcyjnej, musiały czekać cierpliwie do
następnego dnia. Niektóre z tych przepisów dotyczących warunków pracy (a raczej
jej unikania) były ustalone lokalnie. A celował w tym przewodniczący Rady Zakładowej,
Arne Qvam. Jedyny znany ci człowiek, któremu postawiono za życia pomnik na
terenie fabryki, ufundowany przez wdzięcznych robotników.
Jak to się odbijało na waszej pracy? Bardzo mocno. Przy rozruchu pieca mieliście
częste blokady cyklonów, które musiały być natychmiast usuwane. Używano do tego
lanc ze sprężonym powietrzem i łomów. Praca dosyć uciążliwa z powodu wysokiej
temperatury w cyklonach, odbywająca się na platformach narażonych na zmienne
warunki atmosferyczne. Ważne było, żeby pracę przy odblokowywaniu rozpocząć jak
najszybciej, kiedy zablokowanie jeszcze nie stwardniało i było stosunkowo łatwe
do usunięcia. Im więcej czasu minęło od zauważonego bloku, tym bardziej uciążliwa
była praca, a co za tym idzie czas usunięcia blokady i ponownego uruchomienia
pieca. Po kilku takich blokadach, gdzie przeszkoleni przez personel DKC
pracownicy fabryki musieli sami pracować przy odblokowywaniem cyklonów, Rada Zakładowa
uzgodniła z dyrekcją fabryki, że po każdych 45 minutach pracy przy cyklonach należy
się pracownikom 15-minutowa przerwa! To, że w ten sposób cała robota i postój trwał o
wiele dłużej, bo twardniejący przy spadku temperatury materiał nie mógł być
rozbity przy pomocy sprężonego powietrza, a tylko za pomocą łomów, jakoś nikogo nie obchodziło. Z wyjątkiem was, z DKC, którym taki
stan rzeczy przedłużał pobyt w tej dziurze.
Ale wszystko ma swój koniec.
Po pozytywnym teście gwarancyjnym oddałeś swój młyn ludziom klienta i mogłeś jechać
do domu. Znowu prom do Drag. Samochodem do Bodø. Samolot do Oslo. I przelot do
Kopenhagi. Na lotnisku długie oczekiwanie na bagaż. Wszyscy już poszli i jedzie
ostatni kufer. Co oni zrobili z twoją nową walizką?! Gdzie się podziały twoje
naklejki? I jak ten kufer wygląda! Wkurzony wziąłeś kufer i pojechałeś taksówką
do domu. Nad ranem musiałeś otworzyć walizkę, żeby wyciągnąć przybory do
golenia. A tu niespodzianka! Kufer wygląda trochę inaczej. I zapięcia jakby nie
takie. I na boku jakiś adres: Jukka Hamalainen, Helsinki!
Cholera! Zachachmęciłeś nie swoja walizkę? Telefon do SASu. Tak. Twoja walizka
czeka na lotnisku. I dobrze, że się walizka pana Hamalainena znalazła, bo on
dzisiaj ma samolot do Chicago!
Pojechałeś z jego walizką na lotnisko i odebrałeś swoją, która w ogóle nie była
zmacerowana. Na co się człowiek może narazić z tymi Norwegami...
Alex Wieseltier
Październik 2020