MATEUSZ I MARYSIA
MATEUSZ I MARYSIA
MATEUSZ:
No niech mnie świnia powącha! Tego się nigdy nie
spodziewałem! Moja stara jest Żydówką!
Nie. Nie to, że mi to coś zmienia. Przecież ona
jest w dalszym ciągu tą samą Marysią co wczoraj, miesiąc temu, czy przez te
trzydzieści lat naszego małżeństwa. Ale, że przez cały ten czas nawet słówkiem
nie pisnęła?!
Czy bym się inaczej zachowywał, jakbym wiedział?
Chyba nie. Ja tam mam od czasu do czasu takie powiedzonka. Ale to nie dlatego,
że jestem przeciwko Żydom, czy coś takiego. Ale dla mnie powiedzieć "Co tak
latasz, jak Żyd po pustym sklepie" to normalne powiedzenie na faceta, co to nie
potrafi ustać na jednym miejscu. Jakbym miał to samo powiedzieć w inny sposób,
tobym miał zagwozdkę. Ot. Takie sobie powiedzonko. Skąd to się wzięło? Pewnie
usłyszałem, jak byłem szczeniak i tak mi przylgnęło. Nawet mi na myśl by nie
przyszło, że to może być antysemityzm. Po prostu takie porzekadło. No może
jeszcze kilka innych w tym guście by się też znalazło, ale to bardzo rzadko. A
Marysia nigdy nie pokazała, że ją to jakoś dotyka, czy coś. Przecież bym
wyczuł. Nie?
Jak żeśmy się poznali, to nawet o tym nie
myślałem. Marysia była zawsze czarna, ale brunetek przecież tutaj chodzi od
groma. I ślub kościelny był jak trzeba. Marysia co prawda nigdy o swoich
rodzicach, czy rodzinie nie mówiła. Jak ją poznałem to akurat pochowała swoją
matkę. Ale na grób nigdy z nią nie poszedłem. To nawet nie wiedziałem, że leży
na żydowskim cmentarzu.
Nasz dom zawsze był katolicki. Co prawda z tym
chodzeniem do kościoła, to nigdy nie przesadzaliśmy, ale Wigilia
Bożenarodzeniowa, pójście na Pasterkę, coroczne poświecenie mieszkania na Trzech
Króli, Wielkanoc, czy Boże Ciało, to była normalka. Ja tam do spowiedzi to
chodziłem od wielkiego dzwonu, to na to, czy Marysia to robiła, nie zwracałem
uwagi.
A nasza Joasia to do komunii była wystrojona jak
jakaś księżniczka. I to Marysia ją szkoliła i przepytywała. A jak Marysia
umiała śpiewać! Głos prawie jak w operze. Nie to żebym tam do opery chodził,
ale przecież się te śpiewaczki operowe słyszało w radiu. Marysię to ciągnęło.
Nawet mnie kilka razy do operetki zaciągnęła. Nie powiem żebym się tam nudził.
Nawet było śmiesznie. Ale wszystko trzeba z umiarem. A Marysia miała wyczucie i
za często mnie tam nie wyciągała.
Zresztą to Marysia była u nas od myślenia. Ja
byłem dobry do roboty. Do załatwiania spraw codziennych. U mnie wszystko było
proste. Albo w lewo, albo w prawo. Jak mi się coś nie podobało, to waliłem
prosto z mostu. To Marysia mnie od czasu do czasu mitygowała. Nie zawsze się z
nią zgadzałem. Ale w niektórych przypadkach to miała rację. Czasami po tym, jak
zrobiłem akurat odwrotnie i wyszło na jej. Ale ja jestem mężczyzna, to jak tu
babie przyznać rację?
Ale czy to miało coś wspólnego z jej
pochodzeniem? Nie! Każda baba to ma, że więcej myśli niż to komu na zdrowie
wychodzi. Ciągle zamartwianie się. A czy dobrze zrobiliśmy. A czy nie trzeba
było z tym zakupem poczekać do spłaty pożyczki. Czy potrzebna ta nowa pralka,
czy lepiej wydać pieniądze na naprawę? Czy pojechać na ślub kuzyna, bo on
przysłał wydrukowane zaproszenie, gdzie nawet nie było mojego nazwiska, tylko
lista prezentów, które należy kupić i adres hotelu, gdzie będzie się można
zatrzymać? Kuzyna, z którym przez ostatnie 10 lat nie miałem żadnego kontaktu.
Te rzeczy to było poletko Marysi. Mnie się takim duperelami nigdy nie chciało
zajmować. Zaproszenie na ślub? Zależy od humoru. Jakbym przyszedł z pracy
zmęczony i zły, to bym zaproszenie wyrzucił i od razu zapomniał. A jakbym był w
dobrym humorze, to bym od razu zamówił miejsce w hotelu. Ale tak szafa nie gra
u Marysi. Kuzyn? Jaki kuzyn? Kiedy ostatni kontakt? Ile kosztuje ten cholerny
hotel? Ile trzeba wydać na prezent i na podróż? Zabrać Joasię, czy nie? Kto ma
ją doglądać, jak zostanie? A nie lepiej tylko wysłać życzenia? Może posłać
jakiś tani prezent? Prawie całe posiedzenie sejmowe. Jakby to chodziło o sprawy
wagi państwowej. Cała Marysia. Czasami doprowadzała mnie tymi deliberacjami do
szewskiej pasji. Nic prosto. Wszystko trzeba przenicować najpierw w jedną, a
potem w drugą stronę. Wtedy myślałem, że to takie babskie podejście do spraw.
Teraz nie jestem pewny. Może to jej żydostwo z niej tak wychodziło?
Czy bym się z nią związał, jakbym wiedział? Nie
wiem. Zawsze była dla mnie dobra. Zawsze o mnie i dom dbała. Ja tam święty
nigdy nie byłem. Człowiek ma swoje słabostki. A Marysia nigdy nie narzekała.
Owszem, zdarzyło się czasami, że mnie obsobaczyła, ale nawet jak się zeźliłem,
to widać było, że ona to robi nie ze złości, ale z miłości.
Tylko po cholerę wyciągnęła teraz to swoje
żydowskie pochodzenie? Mnie to teraz wsio ryba. Ale jak to odbierze Joasia?
Ona, co prawda, od kilku lat już w kościele nie była. I czasami to jakby miała
coś przeciwko temu księdzu, co do nas na Trzech Króli przychodzi. Że niby
bardziej jest zainteresowany kopertą z pieniędzmi niż świeceniem mieszkania. A
jak się dowiedziała o swoim żydostwie, to najpierw poleciała na grób babki. Że
niby swoich korzeni będzie szukać. Że niby zawsze czuła się trochę inna. I
takie tam bzdury.
A co z moją rodziną? To już jej chrześcijaństwo
jej nie odpowiada? To taka radocha mieć żydowskie korzenie? Jeszcze będę musiał
oczami świecić i tłumaczyć się przed sąsiadami i kolegami. Skaranie boskie!
MARYSIA:
Dlaczego dopiero teraz? A kiedy? Jak mi lekarz o
tym powiedział, to sobie powiedziałam, że więcej nie będę udawać. Nie to, że od
razu z tym wyskoczyłam. Dopiero jak była przypadkowo o tym mowa.
Jak byłam mała, to mama zawsze mi mówiła, że to
niedobrze być Żydem. Nigdy mi nie opowiadała co ona przeżyła w czasie wojny,
czy jak się uchowała. Skąd ona to nazwisko miała, to mi nigdy nie powiedziała.
Ale zawsze mówiła, że tak to łatwiej ujść w tłoku. I sama mnie uczyła "Ojcze
Nasz" i "Zdrowaś Mario". I do kościoła mnie prowadziła. A mówienie o Żydach czy
naszym pochodzeniu było totalnie zabronione. Na początku, to próbowałam z nią
dyskutować. Bo w szkole, to przecież nie było jeszcze religii i niby wszyscy
byli równi. Obojętnie czy to robotnik, czy profesor, czy Polak, czy Cygan, czy
Żyd. Ale ona wiedziała swoje. I z czasem sama się przekonałam, że miała rację.
Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, ale jak się jest na ten temat uczulonym,
to widać to jak na dłoni. Dużo takich, co tego w ogóle nie ukrywają, to nie ma.
Ale innym to takie gadanie w ogóle nie przeszkadza. Bo to niby nie o nich
chodzi. A przecież wiadomo, że łyżka dziegciu i tak dalej...
Jak zaczęłam chodzić z Mateuszem, to mama była
nawet zadowolona. Tylko się wypytywała, czy pije i czy nie gada na Żydów. Ale
ona już wtedy była bardzo chora. I tylko prosiła, żebym ją pochowała na
żydowskim cmentarzu. I miała nadzieje, że Najwyższy przebaczy jej tę całą
maskaradę z katolicyzmem. Mnie to trochę rzucało, bo ja przecież w to wszystko
wierzyłam do czternastego roku życia. A potem ciągnęłam to z przyzwyczajenia i dlatego,
żeby się nie wyróżniać. Dlatego nic o tym nie powiedziałam Mateuszowi.
Że co? Że to od początku było oparte na
kłamstwie? Na jakim kłamstwie? Ja Mateusza kochałam. A on się nigdy mnie o to
nie zapytał. Czy bym mu powiedziała, gdyby mnie zapytał? Przed ślubem to chyba
tak. Nawet byłam przygotowana, że się to rozleci. Ale sama to powiedzieć nie
miałam odwagi.
W trakcie naszego małżeństwa? Kilka razy o tym
myślałam. Szczególnie jak on miał takie odzywki. Ale to było bardzo rzadko.
Tylko tego jego kolesia, co za każdym razem opowiadał dowcipy o żydowskiej
bojówce i że Żydówki to można poznać jak szybko biegną, bo mają w poprzek i
klapią, to pogoniłam. Pomogło to, że się zaczął do mnie przystawiać. Jak o tym
Mateuszowi powiedziałam, to się ich przyjaźń nagle skończyła. Potem ten
skurczybyk wyjechał do innego miasta i był spokój.
Mateusz nigdy z tym swoim katolicyzmem nie
przesadzał. Na dobrą sprawę, to ja pilnowałam świąt. Beze mnie to by pewnie
wieczerzy wigilijnej nigdy nie było, bo liczyć na to, że Mateusz pomyśli o
zakupach, to nie można było. Dobry był chłop, ale do myślenia o przyziemnych
sprawach, to był jak każdy inny. Przez te trzydzieści lat to mieliśmy jak każde
małżeństwo, i do góry i do dołu. Szczególnie, jak się Joasia urodziła. On się
nie bardzo mógł pogodzić, że oboje mamy jakieś obowiązki rodzicielskie. I że
nagle nie jest dla mnie najważniejszy na świecie. Nie to, że nie kochał Joasi.
Ale mu to zajęło ładne kilka lat, żeby się z tym pogodzić. A po tych wszystkich
latach, to więcej przyzwyczajenie niż co innego. On sam mówił, że to nasze
małżeństwo, to jak para starych kapci. Widać, że mocno zjechane, ale w dalszym
ciągu wygodne. A kupować nowe kapcie i czekać aż się do nóg dopasują, to już
nie ma ani siły, ani ochoty.
Dlaczego w ogóle wyjechałam z tym żydostwem?
Częściowo przez Joasię. To się u niej zaczęło, jak skończyła chyba piętnaście
lat. Nagle zaczęła podawać w wątpliwość wszystko, co jej mówiono. Zaczęła się
mnie pytać o jakieś nieścisłości w Biblii. Ja się nigdy na ten temat nie
zastanawiałam i powiedziałam jej, żeby się zapytała księdza. No i zrobiła się z
tego zdrowa rozróba. Bo ksiądz, zamiast wytłumaczyć, oskarżył ją o kacerstwo
czy coś takiego. To ona powiedziała, że ma taką religię
gdzieś i przestała
chodzić do kościoła. W domu tez mieliśmy na ten temat scysje. Bo ksiądz
Mateuszowi natarł uszu, że własnej córki nie potrafi wychować. Doszło do tego,
że Joasia zaczęła się poważnie pytać, czy nie została przez nas zaadoptowana!
Potem się dowiedziałam, że to nie jest takie rzadkie zjawisko. Ale wtedy to nam
było trochę łyso. A Joasia rzeczywiście miała swoje poglądy. Mateusz to chciał
ją po siódmej klasie posłać, żeby się jakiego fachu nauczyła. Żeby została
pielęgniarką albo położną. A ona powiedziała, że najpierw zrobi maturę, a potem
będzie studiować. A mi się skarżyła, że nawet jej trudno znaleźć wspólny język
ze swoimi koleżankami. Jakby ona należała do innej grupy czy nawet spadła z
księżyca. To też nie jest takie rzadkie, ale mnie to kojarzyło się tylko z
jednym. Ale milczałam jak grób. Dopiero jak mi się to zaczęło, to pomyślałam, że
jak wyniki to potwierdzą, to jej powiem. No i tak się stało.
Jak ona na to zareagowała? Tak jakby jej ulżyło.
Powiedziała, że teraz czuje się bardziej normalna. I że chce coś z tym zrobić.
Trochę mi szkoda Mateusza. On nie bardzo wie co z tym zrobić. Nie dosyć, że
niedługo zostanie wdowcem, to mu jeszcze córka chce się przerobić na Żydówkę.
Ja sama nie wiem. Niby to jest teraz jakaś moda na Żyda. Ale ja wiem swoje.
Chociaż dla mnie teraz, to już wszystko jedno.
Alex Wieseltier
Lipiec 2020