Kim są izraelscy osadnicy?
Myślisz, że wiesz,
kim są osadnicy? To pomyśl jeszcze raz
Samuel
Lebens
Mieszkam za Zieloną Linią. To czyni mnie osadnikiem.
Nie wiedząc o mnie nic innego, poza tym, gdzie mieszkam, wielu bez zbędnych
ceregieli doszłoby do wniosku, że utrudniam pokój. Słowo "osadnik" ma okropne
skojarzenia. Od razu przywołuje to na myśl obraz fanatyków religijnych
uzbrojonych w karabiny maszynowe, pragnących zaboru terytorialnego bez względu
na koszty. Rasistów chcących narazić swoje dzieci na śmiertelne
niebezpieczeństwo, by urzeczywistnić swoje marzenie o Wielkim Izraelu.
Ja jednak nie jestem żadnym z nich. Nie posiadam broni. Wystrzegam się
fanatyzmu religijnego. Jestem zwolennikiem gruntownego kompromisu
terytorialnego. Wierzę w narodowe samostanowienie zarówno narodu żydowskiego, jak
i palestyńskiego. Nie jestem rasistą. A bezpieczeństwo moich dzieci jest mi o
wiele droższe niż moja ideologia polityczna.
Nie jestem dziwną anomalią statystyczną.
Właściwie nie jestem mniej reprezentatywny dla ludności żydowskiej za Zieloną
Linią niż ci uzbrojeni w broń samowolni fanatycy religijni, którzy trafiają na
pierwsze strony gazet.
Pora zdać sobie sprawę, że demografia Żydów za Zieloną Linią jest znacznie
bardziej zróżnicowana, niż to się ludziom wydaje. Gilo, świeckie przedmieście
Jerozolimy, liczy co najmniej 40 000 mieszkańców. Dodajmy do tego świeckie
osady Ma'aleh Adumim, liczące 40 000, i Ariel, liczące blisko 18 000. I nie
zapomnijmy o ultraortodoksyjnych, a więc najczęściej niesyjonistycznych
osadnikach, którzy żyją za Zieloną Linią: około 20 000 w Ramat Shlomo, ponad 35
000 w mieście Beitar i prawie 50 000 więcej w Kiryat Sefer. Dodajmy potem do
tej liczby tysiące, głównie umiarkowanych, współczesnych ortodoksyjnych
mieszkańców Gush Etzion, to będzie znacznie więcej niż połowa żydowskiego
osadnictwa za Zieloną Linią, szacowanej na 350 000.
I żaden z nich nie pasuje do stereotypu religijnego nacjonalisty.
Oczywiście, można znaleźć osady pełne najbardziej reakcyjnych Żydów
izraelskich. Ale nie są oni tylko mniejszością wśród Izraelczyków. Oni stanowią
nawet mniejszość wśród osadników! Jako osadnik, a przynajmniej, jako osoba
żyjąca za Zieloną Linią, potępiam ich i potępiam milczące wsparcie rządu dla
ich istnienia.
Jak to jest możliwe, że te nielegalne przyczółki, nielegalne nawet w świetle
izraelskiego prawa, mają pełny zestaw izraelskich świadczeń i ochronę wojskową?
Ale, jak mówię, ci ludzie stanowią mniejszość.
Mieszkam w okolicy na południe od Jerozolimy, zwanej Gush Etzion. Mieszkam tam,
ponieważ jest to centrum takiego ortodoksyjnego judaizmu, z którym się
utożsamiam. Judaizm całkowicie otwarty na świat nieżydowski i niereligijny, na
nieżydowską mądrość i sprawiedliwość społeczną. Z liberalnym stosunkiem do roli
kobiet w judaizmie oraz sympatyzujący, nieosądzający i raczej wyrozumiały niż
bigoteryjny w traktowaniu homoseksualistów.
Gush Etzion prowadzi jesziwę, Yeshivat Hamivtar, w mieście Efrat, która
umożliwiła mi studiowanie w tego rodzaju otwartym ortodoksyjnym środowisku. A
teraz mam to szczęście, że nauczam w Yeshivat HarEtzion w Alon Shvut, jednym z
pierwszych ośrodków nauki Tory na świecie.
Tak. Moje lewicowe poglądy polityczne plasują mnie tutaj w mniejszości. Ale
moja żona i ja nie jesteśmy izolowani politycznie. Liberalnie myśląca
nowoczesna ortodoksja jest bardziej otwarta na liberalną politykę niż
prymitywne marginesy obozu narodowo-religijnego lub introwertyczna ksenofobia
wielu ultraortodoksyjnych Żydów.
Większość moich sąsiadów jest po mojej prawicy, ale tutaj moje poglądy są
szanowane. Rzeczywiście, nieżyjący już Rav Amital, który założył moją jesziwę,
był także założycielem Meimadu – jedynej religijnej partii politycznej na lewym
skrzydle izraelskiej polityki. Tam, gdzie mieszkam, cieszy się powszechnym
szacunkiem.
"Ale mimo to" – mogliby argumentować moi przeciwnicy – "bez względu na to, jak
cudowna jest społeczność, w której żyjesz, żyjesz na skradzionej ziemi. Wasza
osada jest przeszkodą dla pokoju. Jak możesz to uzasadnić?"
Zacznę od następujących obserwacji. Zielona Linia nie jest magiczną granicą, w
której jedna strona to w zasadzie Palestyna, a druga to w zasadzie Izrael. Była
to przypadkowa linia zawieszenia broni. W swoich rozważaniach nad rezolucją 242
Rada Bezpieczeństwa ONZ wyraźnie uznała, że Zielona Linia, jako granica, byłaby
fatalnym rozwiązaniem, zostawiającym miasta podzielone i narażającym Izrael na
pewne rodzaje ataków.
Lord Caradon, który brał udział w negocjowaniu Rezolucji 242, powiedział w
"Beirut Daily Star" (12 czerwca 1974 r.), że: "Błędem byłoby żądać, by Izrael
powrócił do swoich pozycji z 4 czerwca 1967 r. [Zielona Linia], ponieważ pozycje
te były niepożądane i sztuczne. Przecież były to po prostu miejsca, w których
znajdowali się żołnierze obu stron w dniu zakończenia walk w 1948 roku. To były
po prostu linie zawieszenia broni. Dlatego nie żądaliśmy, aby Izraelczycy do
nich wrócili i myślę, że mieliśmy rację tego nie robic…"
Przed 1948 rokiem Żydzi posiadali ziemie po obu stronach Zielonej Linii.
Niektóre z obecnych osiedli, jak obszar, w którym ja mieszkam, były kiedyś
własnością Żydów i zostały powtórnie osiedlone przez sieroty po masakrach,
które popełniono rękami arabskich wojsk podczas wojny o niepodległość. Gdyby
wiatr wiał w innym kierunku, być może walki ustałyby na nieco innej linii.
Zielona linia jest pragmatycznie istotna dla rozpoczęcia negocjacji, ale nie
jest święta.
Pozwolę sobie dodać kontrowersyjną dla syjonisty uwagę: palestyńska świadomość
narodowa ma roszczenia do całej ziemi Mandatu Palestyny. Oni uważają się za
rdzenną ludność całego kraju. Rozwiązanie dwupaństwowe jest dla nich pigułką
gorzką do przełknięcia. Ale żydowska świadomość narodowa ma także roszczenia do
całej ziemi Mandatu Palestyny, od wzgórz Hebronu, gdzie Abraham i jego
potomkowie chowali swoich zmarłych, aż po żyzny róg Morza Śródziemnego. Przed
1948 rokiem obie społeczności posiadały grunty po obu stronach Zielonej Linii.
Oddanie choćby centymetra ziemi jest bolesnym ustępstwem dla Żyda, tak samo jak
dla Palestyńczyka, który zna i rozumie swoją historię. Oboje mamy roszczenia do
całego obszaru, ale nie możemy oboje mieć wszystkiego.
Więc co powinniśmy zrobić?
Palestyńczycy zapłacą za błędy swoich przywódców politycznych, tak jak to robią
inne narody. Gdyby przywódcy arabscy zaakceptowali plan podziału w 1947 r.,
mogli oni żądać więcej Mandatu Palestyny niż może im być teraz oferowane. Gdyby
świat arabski nie próbował unicestwić Izraela w 1967 r., być może mogliby oni żądać
uznania Zielonej Linii za swoją granicę, zanim zaczęto budować jakiekolwiek
osiedla.
A my, Izraelczycy, będziemy musieli zapłacić za błędy naszych przywódców,
którzy pozwolili, a nawet zachęcali nas do budowania osiedli w miejscach,
których nie będzie można zatrzymać, jeśli Palestyńczycy kiedykolwiek będą mieli
własne, sąsiedzkie państwo. Te osiedla trzeba będzie zlikwidować. Ludzie
zostaną usunięci. To będzie traumatyczne. Ale to jest cena, jaką zapłacimy za
złe rządy.
Powiedziawszy to, nie wrócimy do Zielonej Linii jako naszej granicy. Nawet
formuła Obamy, czyli granice z roku 1967 z uzgodnioną wymianą obszarów, uznaje,
że Zielona Linia nie będzie ostatnim słowem.
Oczywiście, zlikwidujemy niektóre osiedla, zwłaszcza nielegalne przyczółki,
istniejące tylko po to, by prowokować Palestyńczyków i uniemożliwiać im
niepodległość.
Tak. Niepokojąca liczba osadników to mesjańscy ideolodzy nasiąknięci fanatyzmem
i rasizmem.
Ale większość osadników nie jest taka. Większość z nich nie jest tu po to, by
powstrzymywać Palestyńczyków przed zbudowaniem własnego państwa. I większość
ich osiedli mogłaby z łatwością pozostać w izraelskich granicach, gdybyśmy
dokonali wymiany ziemi z Palestyńczykami.
Wielu z nas głosowałoby na partie lewicowe i wyprowadziłoby się przy pierwszych
oznakach, że trwałe rozwiązanie w postaci dwóch państw jest bliskie i wymaga od
nas opuszczenia terenu.
Ale pokój nie wymaga od większości z nas wyniesienia się. Dlaczego wysiedlać
setki tysięcy osadników, jeśli nie są oni okropnymi ksenofobami nienawidzącymi
Palestyny, którzy w jakiś sposób zasługują na karę, i jeśli pokój można
osiągnąć poprzez wymianę gruntów i kompromisy, które nie spowodują ogromnego
wstrząsu gospodarczego i psychologicznego w postaci tysięcy wyrugowań?
Jak powiedziałem, część osiedli będzie musiała zniknąć (zwłaszcza te
najbardziej radykalne), ale większość prawdopodobnie może pozostać na podstawie
wspólnie uzgodnionej wymiany obszarów.
W międzyczasie, moim zdaniem, należy zaprzestać ekspansji osadnictwa, by,
poprzez stwarzanie większej liczby "faktów dokonanych na obszarze", nie
stwarzać zakłóceń w negocjacjach.
Im szybciej ludzie uświadomią sobie, że za Zieloną Linią z różnych powodów żyją
różni ludzie i że większość z nas nie pasuje do stereotypu "osadnika", tym
szybciej rozpocznie się bardziej cywilizowana i owocna dyskusja na temat
przyszłości osiedli.
Polskie tłumaczenie Alex Wieseltier