HELGA
HELGA
Co czytasz? Nie nudzi Cię to? Przecież to było ponad 70 lat temu!
Ciebie jeszcze na świecie nie było i nawet nie
wiadomo było czy w ogóle będziesz.
Na co komu potrzebne to rozpamiętywanie? Moja mama, a twoja prababcia nigdy o
tym nie mówiła. Ja też nie. A przecież to my przeżyłyśmy ten okres. Ale moja
mama powiedziała, że woli naszą tajemnicę zabrać do grobu. Komu potrzebne takie
historie?
Czy po to, żeby następne pokolenia żyły życiem ofiar i przekazywały strach i
nienawiść z pokolenia na pokolenie?
Co takiego strasznego nam się wydarzyło? Że
jednak przeżyłyśmy? Jesteś pewna, że jesteś w stanie znieść prawdę? Obojętnie
jaka ona jest?
Mnie już i tak dużo tego życia nie zostało, to
jak tak bardzo chcesz, to ci opowiem.
Nie wiem, czy wiesz, że mój dziadek był
germanofilem. Wiesz, jakie moja mama miała imię? Nie! Hela to ją nazywali. W
papierach stało Helga! Byłam mała, ale pamiętam, że jak odwiedzaliśmy dom
dziadka, to w bibliotece większość książek była po niemiecku. Skąd wiedziałam?
Bo mama skończyła przed wojną germanistykę. I przed ślubem to nawet uczyła
niemieckiego. Nawet w domu, zanim poszłam do szkoły, zaczęła mnie uczyć pisać i
czytać po polsku i po niemiecku. A jak mieszkaliśmy w getcie, to przez te dwa
lata szkoliła mnie w niemieckim, bo mówiła, że to będzie moja szansa na
przeżycie. Mama była maszynistką w Judenracie i tłumaczyła i pisała urzędowe
niemieckie pisma. Tata pracował w jakimś szopie.
W 1942 zaczęły się selekcje i wywózki. Tata
zachorował i leżał w domu, kiedy zabrali się za nasz rewir. Mnie akurat zabrała
mama ze sobą, a jak wróciłyśmy, to mieszkanie było już puste. Dziadka z babcią
wywieźli już wcześniej i mama i ja zostałyśmy same. Mama zaczęła mnie traktować
jak dorosłą, chociaż byłam wtedy jedenastoletnią dziewczynką. Może dlatego, że
nie miała z kim rozmawiać o swoich problemach?
Mama podsłuchała w Judenracie rozmowę, z której
wynikało, że te przesiedlenia to jedno wielkie kłamstwo i że ludzie stamtąd już
nie wracają. A potem ktoś jej powiedział, że w getcie szykuje się jakiś opór i
że to się na pewno źle skończy. To było po tym, jak z getta wywieziono
większość ludzi. Chyba pod koniec października. Mama wpadła w panikę i postanowiła
uciec. Po przyjściu z pracy zapakowała tobołek z rzeczami i trochę żywności i
poszłyśmy. Mama pomogła mi przejść przez płot. I w tym momencie nadszedł
niemiecki żandarm. Mama rzuciła mu złoty naszyjnik i rezolutnie przeszła sama
przez płot. On był tak zajęty oglądaniem naszyjnika, że nawet za nami nie
patrzył. Widziałyśmy w pobliżu kopułę kościoła i pobiegłyśmy w tym kierunku.
Nie wiem, czy mama chciała poprosić o pomoc w kościele, bo tam było pusto. Tam
przesiedziałyśmy za ołtarzem prawie dwa dni i dwie noce. Nikt nas nie zauważył,
ale zostać tam nie mogłyśmy. Próbowałyśmy sąsiednie domy. Weszłyśmy do jednego
z nich i wdrapałyśmy się na strych. Tam było przejście do innego domu. I mama
postanowiła, że na razie tam się schowamy. Pod spodem musiał ktoś mieszkać, bo
podłoga na strychu był ciepła i można było wytrzymać, chociaż to już była późna
jesień.
To było chyba na drugi dzień, jak się tam na
strychu zadomowiliśmy. Siedziałyśmy przy stole, który stal obok komina, gdy
nagle klapa w podłodze się podniosła i stanęliśmy oko w oko z niemieckim
oficerem! Mama nie straciła głowy i przywitała go po niemiecku. Oficera tak
zamurowało, że stał chyba z pięć minut i tylko patrzył na nas. Mama powiedziała,
żeby tak nie stal i zaprosiła go do zajęcia krzesła przy naszym stole. Skąd się
u niej tyle chucpy wzięło, nie mogła mi nawet później wytłumaczyć.
Mówiła, że z tych tysiąca myśli co jej wtedy przeleciały przez głowę, to było
jedyne, co mogła powiedzieć. Mama powiedziała mu, że nazywa się Helga Winkler,
co było prawdą, i że mamy kłopot. On ją zaczął nazywać Frau Winkler i
powiedział, że doskonale sobie zdaje sprawę, o jaki kłopot chodzi. Długo
milczał i powiedział, że na razie możemy zostać. I sobie poszedł. Zostałyśmy,
bo nie miałyśmy innego wyjścia. On nie pojawił się przez następne dwa dni.
Nasze zapasy jedzenia, to znaczy trochę chleba i kawałek starego sera, były na
wykończeniu. Trzeciego dnia podniósł klapę i wszedł na strych. Przyniósł ze
sobą chleb i jakieś wędliny i powiedział, że Frau Winkler może zejść do jego
kuchenki i zrobić trzy kubki kawy, bo on już jadł w kantynie, ale się chętnie
napije kawy. Przy kawie powiedział chyba jakiś wiersz. Cos o Orfeuszu. A mama
od razu powiedziała "Rilke" i zaczęli rozmawiać. To było za skomplikowane na
mój niemiecki, ale wyglądało na to, że on i mama ożyli i jakby znaleźli wspólny
język. Pod koniec wieczoru on powiedział, że po raz pierwszy od dwóch lat miał
taki dobry i inteligentny wieczór. I się pożegnał. I znowu nie było go dwa dni.
Na szczęście miałyśmy resztki tego chleba i wędlin. Trochę było problemów z
wodą, bo kawy w tym dzbanku zostało niewiele. Na szczęście trochę padało i mama
nałapała do tego dzbanka wody deszczowej. Za trzecim razem, zanim on i mama
zaczęli rozmawiać o literaturze, ten Niemiec zapytał się czego potrzebujemy na
co dzień, bo on jest bardzo często poza domem i czasami wyjeżdża w teren na
kilka dni. Wyglądało na to, że na razie nie groziło nam posłanie z powrotem do
getta albo cos gorszego, ale mimo to byłyśmy z mamą bardzo spięte. I tak było
do końca roku. Oni dyskutowali o Heglu, Kancie, Goethem, Schillerze i wielu
innych, a ja słuchałam i raz się przestraszyłam, bo on się na mamę zdenerwował
jak wspomniała Heinricha Heinego. Mama zawsze tytułowała go Herr Haupmann, a on
mamę Frau Winkler. Dziwnym trafem, po jakieś strzelaninie w getcie, chyba pod
koniec stycznia, oni przeszli na Herr Heinrich i Frau Helga.
Ten Niemiec zaczął także mówić o innych sprawach. Powiedział, że osobiście mało
mu się podoba zabijanie wszystkich Żydów, ale że to jest konieczne. Powiedział,
że początkowy plan przewidywał tylko pozbycie się Żydów z terenu Rzeszy. Żydzi
zawsze byli elementem niepożądanym. Nie tylko w Niemczech, ale i w innych
krajach. Żydzi byli zawsze niepożądaną naroślą na zdrowym ciele każdego narodu.
Narośl, która wysysała witalne soki każdego kraju, w którym się oni znajdowali.
Dlatego można było zjednoczyć naród w nienawiści do Żydów. Bo nic nie jednoczy
narodu bardziej niż nienawiść do wspólnego wroga. Jednak pozbycie się Żydów
natrafiło na duże trudności. Te kraje, które oficjalnie były oburzone
traktowaniem Żydów w Niemczech, jakoś się nie kwapiły do ich przyjmowania.
Zajęcie Polski zwiększyło problem żydowski o ponad 3 miliony. Ich internowanie
było powiązane z dużymi problemami logistycznymi i ekonomicznymi. Taka ilość
Żydów musiała mieć przecież pożywienie, a w czasie wojny zaopatrzenie kraju i
walczących żołnierzy było ważniejsze. Dlatego podjęto decyzję Endlösung.
Dla niego, jako humanisty, ta decyzja była trudna do zaakceptowania, ale on
doskonale rozumiał, że dla dobra Wielkich Niemiec była to jedyna słuszna
decyzja. Oczywiście, nie chodziło o wyniszczenie wszystkich Żydów. Należało
pozostawić pewną ich ilość, którą po zwycięskiej wojnie można by było umieścić
w skansenie, gdzie młodzi Niemcy mogliby ich oglądać i słuchać o czasach, gdy
ten naród stanowił zagrożenie. On nie był również zachwycony Hitlerem i
ówczesnymi władzami Trzeciej Rzeszy. Ale w istniejącej sytuacji uważał Hitlera
i nazistów za bardzo pożytecznych. Hitler był dla niego przejściową figurą,
która potrafiła zmobilizować motłoch i masy niezdecydowanych. Po wygranej
wojnie i ustaleniu nowego porządku na świecie, Niemcy na pewno znalazłyby
przywódców godnych kraju Schillera i Goethego.
Te wieczory trwały aż do drugiej polowy
kwietnia. I wtedy on przyszedł strasznie wkurzony i powiedział, że Żydzi w
getcie zaczęli mordować jego rodaków. I że on chyba był zbyt miękki w ocenie
tego diabelskiego nasienia. I wyszedł nawet nie wypijając przygotowanej dla
niego kawy. I tego wieczoru moja mama zeszła do niego. Wróciła bardzo szybko.
Okazało się, że on jej się kazał najpierw dokładnie umyć! Miałyśmy co prawda
pod dostatkiem wody do picia i powierzchownej higieny ciała, ale warunków na
nagrzanie wody wystarczającej na całą kąpiel nie było. Mama wzięła następnego
dnia gorącą kąpiel w jego mieszkaniu i nie wróciła na noc.
Od tego czasu mama schodziła tam dosyć często,
chociaż on przychodził na górę i w dalszym ciągu prowadzili te literackie
rozmowy. Coś się zmieniło, bo on zaczął ją wołać po prostu Helga a ona wołała
go od czasu do czasu Heinrich, szczególnie jak była na dole u niego. Ale on był
sobą przez cały czas. Nawet jej to powiedział wprost. Żeby sobie nie myślała,
że on jest jej w jakiś sposób zobowiązany. Ona jest dla niego tylko pożądanym
obiektem seksualnym. O żadnych uczuciach nie ma mowy. I żeby nie zapomniała, że
to on jest tutaj panem życia i śmierci. Teraz jest mu wygodnie tak jak jest,
ale w przypadku niekorzystnych warunków on nie będzie miał żadnych problemów z
oddaniem jej i mnie na stracenie. I że jak przyjdzie czas to on nie będzie miał
żadnych obiekcji zabawić się także ze mną. Miałam wtedy 12 lat i nie bardzo
wiedziałam o czym on mówi, ale słyszałam czasami przez podłogę moją mamę
wydająca jakieś dźwięki a czasami wydawało mi się, że krzyczy jakby ją bili.
Czasami on nawet nie przychodził na strych, tylko wolał "Helga, komm!". I ona
schodziła. Tak przeszła jesień, zima i wiosna. On bardzo często wyjeżdżał w
teren na kilka dni, a my używałyśmy jego mieszkania. Te dnie były najlepsze. On
zawsze jadał w kantynie, więc miałyśmy dla siebie całe dnie. Oni w dalszym
ciągu rozmawiali o literaturze, bo on przed wojna był adiunktem na
uniwersytecie w Göttingen. Ale on mówił również na inne tematy. Kiedyś
powiedział, że niemiecka generalicja nie powinna była dopuścić do władzy
Hitlera i jego bandy. Że wojna z Francją i Anglią przed rozbiciem bolszewickiej
Rosji była bardzo wielkim błędem. Że najlepsze byłoby unieszkodliwienie Hitlera
i zawarcie przymierza z Aliantami przeciwko bolszewikom. I zaczął mnie się
uważnie przyglądać i pytać, czy mi już piersi urosły. Ja patrzyłam na mamę i
widziałam, że ona była bliska płaczu. Nie wiem czemu zaczęłam się bać. Tak się
tym przejęłam, że mnie zabolał brzuch. I zaczęłam krwawic. Strasznie się
przestraszyłam i pokazałam to mamie. A ona, zamiast mnie uspokoić, zaczęła się
trząść. Po jakimś czasie się trochę uspokoiła i powiedziała, że Heinrich nie
może się pod żadnym pozorem o tym dowiedzieć.
Na szczęście on miał inne zajęcie, bo akurat
wybuchło w Warszawie powstanie. W te rzadkie wieczory, które on spędzał u nas
na strychu, nie było żadnej intelektualnej dyskusji. W większości przypadków on
klął na tych powstańczych idiotów. Że zamiast walczyć przeciwko Niemcom,
powinni byli przyłączyć się do walki przeciwko bolszewikom. Bo zmienią tylko
niemiecką okupację na okupację pod bolszewickim butem.
Powstanie zostało krwawo stłumione. My
słyszeliśmy odgłosy walk i burzonych domów. Niemcy postanowili zrównać miasto z
ziemią. I wtedy nasz Niemiec powiedział, że to już koniec. I pewnego wieczora
załadował nas na motocykl z przyczepą i wywiózł poza miasto. Zatrzymał się przy
jakimś lasku i powiedział do mamy, że tu nasze drogi się rozchodzą. Popatrzył
przeciągle na mnie, powiedział "Schade" i zwróciwszy się do mamy powiedział,
żeby na mnie uważała, bo Kałmucy nie będą patrzyć czy mam piersi czy nie.
Jego ostatnie słowa były, że jak się wojna skończy i on przeżyje, to nas
odwiedzi.
Pewnie dlatego przez następne kilka lat budziłam
się w nocy z krzykiem i nie mogłam powiedzieć dlaczego.
Teraz chyba rozumiesz, dlaczego moja mama nigdy
o tym nie mówiła.
Alex Wieseltier
Maj 2020