”GORĄCZKA ZŁOTA”
Myślałem, że jestem
już rozliczony z książką Canina „Przez ruiny i zgliszcza". Ale jeden z komentarzy, napisanych przez osobę,
która twierdziła, że książkę przeczytała, zmusił mnie do przedłużenia jeremiady
Canina o ten właśnie odcinek. Wspomniana poprzednio osoba, która, z zapałem
polskiego neofity z żydowskimi korzeniami, podaje w wątpliwość słowa Canina,
zna tylko procesy dotyczące niemieckich esesmanów z Oświęcimia-Birkenau. Nic w
tym dziwnego. Trudno jest znaleźć w internecie cokolwiek o procesie powojennych
polskich strażników tego obozu.
Żeby nie zmęczyć forumowiczów nadmierną dawką Caninowskiej żółci, odcinka
z Canina podróży do Kosowa, który zainteresowani mogą znaleźć na moim
blogu, nie zamieściłem. W tymże odcinku
stwierdziłem, ze Grossa „Złote żniwa ”, w porównaniu z żółcią wylaną na ten
temat przez Canina, to bardzo stonowany i prawie obiektywny utwór.
Uczestnicy tego Forum mogą podziękować wyżej wspomnianej osobie za poniższy
fragment książki Canina:
„... Prawdziwa
gorączka złota wybuchła wtedy, gdy do Polski wkroczyła Armia Czerwona i przepędziła
Niemców. Teraz, kiedy Polska została wyzwolona, chłopska wyobraźnia pobudzona
przez te lata, kiedy mordowano Żydów, wywołała szaleństwo. Tysiące chłopów
rzuciły się na pola śmierci w poszukiwaniu skarbów. Przekopywali ziemię,
szukali w popiołach — i faktycznie znajdowali. Wystarczyło, że jeden coś zalazł — pierścionek, brylant — a gorączka rosła i nadciągała nową falę poszukiwaczy
złota.
Żydzi do ostatniej chwili przed śmiercią nie wierzyli w swój straszny
los, rozbierając się w niby-łaźniach, połykali brylanty albo małe kawałki złota.
Chłopi znajdowali je potem w prochu na polach. Zauważyli, że popiół, który
Niemcy rozrzucili na ich polach, by zatrzeć ślady swojej zbrodni, jest
doskonałym nawozem; zauważyli, że bydło, które pasie się na tych polach, robi
się tłuste i daje więcej mleka. Popiół jest czymś w rodzaju manny z nieba,
przynosi bogactwa i wzmacnia chłopską gospodarkę. Zaczęli więc chłopi
„uprawiać” worki z popiołem. „Towar” miał swoją cenę, cenę giełdową rosnącą z
dnia na dzień. Zaczął się dziki handel ludzkimi prochami. Jednocześnie zaczęto
rabować latryny w obozach śmierci, bo w ludzkich odchodach też można było
znaleźć brylanty i złoto. Zanim przyjechałem do Polski, cena worka ludzkich
prochów wynosiła pięćdziesiąt tysięcy złotych, za skrzynkę ludzkich odchodów
żądano więcej.
Handel żydowskimi prochami jest jednym z najbardziej ponurych skutków
ubocznych tego, co się stało w naszej epoce nienawiści. Na podstawie materiału,
jaki zebrałem wśród chłopów mieszkających w pobliżu obozów śmierci w Polsce,
mógłbym o tym koszmarze napisać książkę pod tytułem Handel ludzkim prochami
i ekskrementami. Ale pisanie o tym to nie jest na siły Żyda. Chciałem to
tylko odnotować. Może, kiedy ten koszmar się oddali, w następnych pokoleniach
znajdzie się jakiś autor, historyk, który będzie w stanie opracować ten
rozdział i go opisać — jako dokument straszliwego upadku człowieka w
dwudziestym wieku.
Nowe polskie władze podjęły stanowcze kroki przeciwko złodziejom
prochów. Na polach Treblinki i Oświęcimia rozstawiono strażników, którzy mieli
nie dopuścić do rabowania prochów i odchodów. Ale strażnicy są też tylko
dziećmi tego marnego pokolenia. Zbyt wielkie to było szaleństwo, by mogło im
się nie udzielić. I właśnie strażnicy doszli do perfekcji w eksploatowaniu
prochów.
W trakcie mojego pobytu w Polsce odbył się w Wadowicach proces
osiemnastu polskich stróżów obozów w Oświęcimiu i Birkenau. Był to pierwszy
taki proces w historii ludzkości.
Ci, którzy siedzieli na ławie oskarżonych, byli wyznaczeni do pilnowania
obozu koncentracyjnego Oświęcim-Birkenau. Mieli nie dopuścić, by ktoś z
zewnątrz wszedł na teren obozów i wyniósł prochy. Komendantem straży był
niejaki Jan Piotrowski. Komendant surowo bronił dostępu do mas popiołu. Często
zdarzało się, że chłopów usuwano stamtąd siłą. Tymczasem Piotrowski doszedł do
wniosku, że skoro to on pilnuje prochów, to przede wszystkim on powinien coś z
tego mieć. Zwołał swoich pomocników i razem wymyślili plan eksploatacji
obozowych prochów.
Zebrawszy duże ilości prochów z okolicznych pól i odchodów z latryn,
banda zbudowała duży piec między barakami Birkenau. Z dwóch żelaznych wagoników
osadzonych na podmurówce z cegieł zrobiono kotły. Kiedy piec był gotowy,
przystąpiono do właściwej eksploatacji tego, co zostało z milionów ludzi.
Sposób eksploatacji „surowca” został opracowany przez doświadczonych fachowców.
Zdaje się, że niemiecka szkoła mordu i rabunku wywarła wielki wpływ na plany
tej bandy, piec był bowiem krematorium drugiej generacji. Było to krematorium
„mokre". Kiedy woda w kotłach-wagonikach zaczynała wrzeć, szuflami wsypywano
popiół. W gotującej się wodzie lekkie cząsteczki wypływały na powierzchnię, a
ciężkie opadały na dno. Wtedy wodę odlewano, a z tego, co zostało na dnie,
wybierano kawałeczki złota, złote monety, brylanty i złote zęby. Rezultaty płukania
prochów i odchodów były zaskakujące. Banda Piotrowskiego gromadziła skarby. W
pobliskich miasteczkach i wioskach zorganizowano sprzedaż wypłukanych zdobyczy.
W Katowicach powstała nawet specjalna giełda krematoryjnych brylantów.
Nowy „przemysł” wywołał poruszenie wśród chłopów z okolicy. Każdy
zazdrościł bandzie i starał się wejść do spółki. Ale Piotrowski pilnował
interesu, nikogo więcej nie dopuszczał. Płukanie prochów szło pełną parą. Mokre
krematorium nie było w stanie wypłukać całego materiału, chociaż banda wzięła
do pomocy niemieckich jeńców, wykorzystywanych do prac w obozach. Wtedy
Piotrowski zaczął sprzedawać worki popiołu na zewnątrz, tym, którzy grozili, że
ujawnią ten proceder, jeśli im coś nie skapnie. I dokładnie tak, jak na wielką
skalę działało mokre krematorium w Birkenau, wielu chłopów zorganizowało małe
mokre krematoria we własnych domach, w swoich kuchniach — płukali prochy
naszych najbliższych, naszych krewnych.
Władze odkryły ten proceder. Winnych ukarano. Ale po procesie handel
prochami nie ustał. W naszej epoce człowiek się zagubił. Śmiechu wart jest taki
odosobniony proces, gdzie chora jest psychika człowieka, niebezpiecznie chora.
Kiedy policja znajduje u chłopa worek z ludzkimi prochami, ten tłumaczy, że nie
ma, uchowaj Boże, żadnych zbrodniczych zamiarów. Pola dookoła były zasypane
ludzkim prochami, on nie chciał, żeby nadmiar nawozu wypalił mu pola, musiał
usunąć chociaż jedną warstwę tych prochów. A poza tym, co za różnica, co się
stanie z prochami, czy będą użyźniać pola, czy on trochę tych prochów dosypie
do paszy dla bydła — od tego krowy dają tłuściejsze mleko i sierść mają
błyszczącą. Co by nie było, życie z tych prochów nie powstanie.
I nie ma nikogo, kto zebrałby te prochy jako wieczny akt oskarżenia
niemieckiego narodu zbrodniarzy — dla potomnych ku przestrodze. Nikogo dziś nie
interesują takie akty oskarżenia. Państwa i narody chcą zapomnieć. Grany jest
wielki historyczny spektakl i potrzebny jest doświadczony niemiecki partner.
Lepiej zapomnieć, wymazać wszystko z pamięci. Zresztą przecież to tylko
żydowskie prochy. A skoro żydowskie życie nie miało żadnej wartości, to
dlaczego prochy Żydów miałby spotkać lepszy los?
.........”