DANIEL

2020-06-24

SWOI ZA GRANICĄ - DANIEL

Wiedziałem, że się do mnie też przyczepisz. To co chcesz wiedzieć? Przecież to już inni wałkowali do nieprzytomności.
Dlaczego wyjechałem? Prosta odpowiedz to z powodu Marca 68. Chociaż to nie jest cała prawda. Rodzice nosili się zamiarem wyjazdu przez wiele lat. Pamiętam, że pod koniec lat pięćdziesiątych ojciec wysłał nawet całą skrzynię do Izraela. I na tym się skończyło. Jak po Marcu 68 zaczęły się wyjazdy, to ojciec powiedział, że on już jest na to za stary.
A ja? Ja miałem swoją turystykę i reszta mnie nie obchodziła. Nawet jak mi "podziękowali" za prace na uczelni, to zacząłem robić karierę w przemyśle. Dyrektorem, co prawda, nigdy nie zostałem, ale byłem na stanowisku piętro niżej od dyrektorskiego. Jak to jeden z moich kolegów (dyrektorów) powiedział "Jeszcze nie dyrektor, a już świnia".
Co mnie skłoniło do wyjazdu? Atmosfera. Nie to, że środowisko, w którym się obracałem, było antysemickie. Problem był, że znakomita większość Polaków przyjmowała nagonkę na Żydów jako coś zupełnie normalnego. Nie to, że głośno popierali, ale to im wcale nie przeszkadzało. A niektórzy się dziwili, że jeszcze jestem, chociaż mam możliwości wyjazdu.
No i rzecz najważniejsza. Moje dzieci. Ja niby byłem do tego przyzwyczajony od dziecka. Mama mi zawsze mówiła, żebym się nie wychylał ze swoim żydostwem. Jakby moi znajomi i przyjaciele tego nie wiedzieli. Ale czy ja miałem narażać na to samo moje dzieci?
Dlatego wyjechałem, chociaż zrobiłem to z dosyć dużym opóźnieniem.
Dlaczego do Danii? Bardzo prozaiczne. Brat moje żony tam wyjechał. Więc niby w ramach "łączenia rodzin". Dlaczego niby? Bo miesiąc przed naszym przyjazdem szwagroszczak z całą rodziną wyniósł się do Szwecji! Nie. Nie to, że uciekł przed nami. Ale skończył właśnie studia i w Danii były problemy z dostaniem pracy. A Szwecja potrzebowała takich jak on i dawała wspaniale warunki.
Jak się zasymilowałem? To było i łatwe i trudne. Łatwe, bo dostaliśmy pomoc i zapewniono nam możliwość nauczenia się języka i przyzwoite warunki mieszkaniowe. Nawet pracę w swoim zawodzie dostałem dosyć szybko.
Trudne, bo wszystko było inaczej. Język niech to szlag trafi. To wiadro samogłosek prześladuje mnie do dzisiaj. Sama praca też była swojego rodzaju przeżyciem. W Polsce trzeba było sobie "radzić". Jak nie mogłeś sprawy załatwić tak, to próbowałeś siak. Jak cię wywalali przez drzwi, to próbowałeś od okna. Pamiętam moje pierwsze zadanie jako inżynier. Szef posłał mnie do jakiejś fabryki, gdzie miałem skonstruować jakiś przyrząd. Ja oczywiście zacząłem robić rysunki wykonawcze części, a tu mówią mi, że takie rzeczy się kupuje! Kupuje? W Polsce w moim zakładzie robiliśmy rysunki zwykłych śrub, bo ich nie można było dostać w handlu. A tutaj tylko napisz numer katalogowy i ci wszystko jutro przyślą! Cały mój system myślenia się załamał!
To samo ze świętami. W Polsce przygotowanie wieczerzy świątecznej to była ekwilibrystyka wykorzystywania znajomości, a połowa wieczoru schodziła na rozpamiętywaniu jak się poszczególne dania wieczerzy "załatwiło". A tutaj, tak jak moja szwagierka kiedyś powiedziała: "My idziemy do sklepu mięsnego, a on już na nas czeka!" Połowę przyjemności świątecznych szlag trafił!
Druga sprawa to to, że dla Duńczyków byłem Polakiem. Ja, który z Polski wyjechał z powodu swojego niepolskiego pochodzenia! Skąd pochodzisz? Z Polski. No to jesteś Polakiem! Koniec. Kropka. Powoli się do tego przyzwyczaiłem, bo podświadomie to było w dalszym ciągu lepiej niż mówić, że się jest Żydem.
Moje kontakty z innymi na tym samym wózku? Raz, że miałem już dzieci i z jednej strony byłem za młody dla tych, co przyjechali z dorastającymi lub prawie dorosłymi dziećmi, a z drugiej strony byłem za stary dla tych, co przyjechali i właśnie wchodzili w dorosłe życie, Poza tym przyjechaliśmy zdrowe parę lat po nich, więc oni wszyscy byli już w innej fazie asymilacji. Tak więc nasze znajomości ograniczyły się do znajomych z Polski, którzy także tu przyjechali i tej grupy, która chodziła razem z nami na naukę języka. Inna sprawa, że po kilku latach dostałem pracę, która nosiła mnie po świecie przez dwadzieścia parę lat. To też spowodowało, że moje kontakty z innymi były dosyć sporadyczne, bo wracając do domu po wielomiesięcznej nieobecności, byłem bardziej zainteresowany byciem z rodzina niż z innymi ludźmi. Tych miałem do obucha za granica.
To się trochę zmieniło, jak przestałem jeździć, ale krąg naszych znajomych i przyjaciół był zawsze mały. A zawierać jakieś nowe przyjaźnie na starość to trochę trudno.
Polska? Niby trochę kontaktów przez moją teściową, która miała tam rodzinę. Ale jedyne co pamiętam, to naszego znajomego, co miał rodzinę w Gdańsku i w grudniu 82 kupił ładunek proszków do prania, pasty do zębów, mydła i Bóg wie czego jeszcze i miał jechać półciężarówką do Polski, bo tam można było na tym dobrze zarobić. A tu dzień przed jego wyjazdem wprowadzono stan wojenny!
To rozlecenie się komuny w Polsce docierało do mnie, ale to już nie był mój kraj. Dobrze się stało, że się ten stary ustrój rozleciał. Wałęsa był potrzebny, bo naród potrzebował człowieka z ludu, żeby zrzucić "ludowe" kajdany. Cześć mu za to i chwała. Tylko niepotrzebnie ubzdurał sobie, że on prowadzi polski statek ku wolności jako kapitan, a nie jako dziobowa figura. I najgorsze, że nikt mu tego nie powiedział.
Co się tam teraz dzieje? Dochodzą mnie okruchy tych przepychanek, ale, prawdę mówiąc, mało to mnie interesuje. Nie. Nie mam do Polski i Polaków jakichś tam pretensji. Było, przeszło. Nowe pokolenie nie ma przecież z tym nic wspólnego. A prawdziwego Żyda, to wielu widziało tylko na obrazku.
Odrodzenie żydostwa w Polsce? Trochę za późno i taka czasowa moda. Najbardziej śmieszą mnie ci chasydzi latający w starodawnych chałatach. Ale jak to miejscową ludność bawi i przynosi trochę gotówki, to czemu nie? Upamiętnianie historii Żydów w Polsce owszem. Ale restaurowanie starej mykwy, kiedy każdy ma w mieszkaniu swój własny prysznic i gorącą wodę, to już przesada.
Polska jest zresztą w tym sensie krajem kontrastów. W niektórych kręgach kwitnie moda na hołubienie Żyda. W innych odradza się antysemityzm Dmowskiego. Faktem jest, że polski antysemityzm jest słowny. To nie tak jak u mnie w Kopenhadze, gdzie przed synagogą stoją uzbrojeni policjanci i wszyscy uważają to za normalne. I tylko w Polsce, nie licząc Izraela, zapala się w narodowym parlamencie chanukowe świece. Ale również tylko w Polsce jak się chce komuś zepsuć karierę, to się mu wyciąga albo przypisuje żydowskie pochodzenie.
Tak. Odwiedzam od czasu do czasu Polskę. Mam tam kilku przyjaciół. I Polaków i Żydów. No i mam grób mojego ojca, a żona ma grób swoich rodziców. Ale moje życie to Dania, moje córki i moje wnuki. Interesuje mnie przede wszystkim to, co się dzieje tutaj.
No i oczywiście Izrael, który ma w moim sercu specjalne miejsce. To jest kolebka mojego ludu, Tam się to wszystko zaczęło. I chociaż nie jestem religijny, to nie mogę być obojętny na to, co się tam dzieje. Znam mój naród od podszewki. Chociaż nie lubię tych, których zachowanie woła o pomstę do nieba. Żydzi to naród pełen kontrastów. Pełen ludzi wybitnych i mądrych. Ale także naiwniaków i cwaniaków. Ludzi światłych i ludzi zasklepionych w przedpotopowych ideach. Jedyny naród, gdzie jednostki w imię jakiejś idei gotowe są zniszczyć samych siebie jako naród i kraj. Ale czego innego można się spodziewać od ludzi, którzy zostali wybrani przez samego Boga i puszczeni samopas, nawet w ich największym nieszczęściu, Holokauście?
Kim się czuję? Jak się mnie pytają, kim jestem, to mówię, że pochodzę z Danii. Nie, że jestem Duńczykiem, jakby to powiedziały moje dzieci i moje wnuki. Wewnętrznie czuję się przede wszystkim Żydem. Potem Żydem z Polski. A potem Duńczykiem. A tak na co dzień normalnym człowiekiem, który o tym w ogóle nie myśli.

Alex Wieseltier
Czerwiec 2020

Alex Wieseltier - Uredte tanker
Alle rettigheder forbeholdes 2019
Drevet af Webnode Cookies
Lav din egen hjemmeside gratis! Dette websted blev lavet med Webnode. Opret dit eget gratis i dag! Kom i gang