DANIEL
SWOI ZA GRANICĄ - DANIEL
Wiedziałem, że się do mnie też przyczepisz. To co chcesz wiedzieć? Przecież
to już inni wałkowali do nieprzytomności.
Dlaczego wyjechałem? Prosta odpowiedz to z
powodu Marca 68. Chociaż to nie jest cała prawda. Rodzice nosili się zamiarem
wyjazdu przez wiele lat. Pamiętam, że pod koniec lat pięćdziesiątych ojciec
wysłał nawet całą skrzynię do Izraela. I na tym się skończyło. Jak po Marcu 68
zaczęły się wyjazdy, to ojciec powiedział, że on już jest na to za stary.
A ja? Ja miałem swoją turystykę i reszta mnie
nie obchodziła. Nawet jak mi "podziękowali" za prace na uczelni, to zacząłem
robić karierę w przemyśle. Dyrektorem, co prawda, nigdy nie zostałem, ale byłem
na stanowisku piętro niżej od dyrektorskiego. Jak to jeden z moich kolegów
(dyrektorów) powiedział "Jeszcze nie dyrektor, a już świnia".
Co mnie skłoniło do wyjazdu? Atmosfera. Nie to,
że środowisko, w którym się obracałem, było antysemickie. Problem był, że
znakomita większość Polaków przyjmowała nagonkę na Żydów jako coś zupełnie
normalnego. Nie to, że głośno popierali, ale to im wcale nie przeszkadzało. A
niektórzy się dziwili, że jeszcze jestem, chociaż mam możliwości wyjazdu.
No i rzecz najważniejsza. Moje dzieci. Ja niby
byłem do tego przyzwyczajony od dziecka. Mama mi zawsze mówiła, żebym się nie
wychylał ze swoim żydostwem. Jakby moi znajomi i przyjaciele tego nie
wiedzieli. Ale czy ja miałem narażać na to samo moje dzieci?
Dlatego wyjechałem, chociaż zrobiłem to z dosyć
dużym opóźnieniem.
Dlaczego do Danii? Bardzo prozaiczne. Brat moje
żony tam wyjechał. Więc niby w ramach "łączenia rodzin". Dlaczego niby? Bo
miesiąc przed naszym przyjazdem szwagroszczak z całą rodziną wyniósł się do
Szwecji! Nie. Nie to, że uciekł przed nami. Ale skończył właśnie studia i w
Danii były problemy z dostaniem pracy. A Szwecja potrzebowała takich jak on i
dawała wspaniale warunki.
Jak się zasymilowałem? To było i łatwe i trudne.
Łatwe, bo dostaliśmy pomoc i zapewniono nam możliwość nauczenia się języka i
przyzwoite warunki mieszkaniowe. Nawet pracę w swoim zawodzie dostałem dosyć
szybko.
Trudne, bo wszystko było inaczej. Język niech to
szlag trafi. To wiadro samogłosek prześladuje mnie do dzisiaj. Sama praca też
była swojego rodzaju przeżyciem. W Polsce trzeba było sobie "radzić". Jak nie
mogłeś sprawy załatwić tak, to próbowałeś siak. Jak cię wywalali przez drzwi,
to próbowałeś od okna. Pamiętam moje pierwsze zadanie jako inżynier. Szef
posłał mnie do jakiejś fabryki, gdzie miałem skonstruować jakiś przyrząd. Ja
oczywiście zacząłem robić rysunki wykonawcze części, a tu mówią mi, że takie
rzeczy się kupuje! Kupuje? W Polsce w moim zakładzie robiliśmy rysunki zwykłych
śrub, bo ich nie można było dostać w handlu. A tutaj tylko napisz numer
katalogowy i ci wszystko jutro przyślą! Cały mój system myślenia się załamał!
To samo ze świętami. W Polsce przygotowanie
wieczerzy świątecznej to była ekwilibrystyka wykorzystywania znajomości, a
połowa wieczoru schodziła na rozpamiętywaniu jak się poszczególne dania
wieczerzy "załatwiło". A tutaj, tak jak moja szwagierka kiedyś powiedziała: "My
idziemy do sklepu mięsnego, a on już na nas czeka!" Połowę przyjemności
świątecznych szlag trafił!
Druga sprawa to to, że dla Duńczyków byłem
Polakiem. Ja, który z Polski wyjechał z powodu swojego niepolskiego pochodzenia!
Skąd pochodzisz? Z Polski. No to jesteś Polakiem! Koniec. Kropka. Powoli się do
tego przyzwyczaiłem, bo podświadomie to było w dalszym ciągu lepiej niż mówić,
że się jest Żydem.
Moje kontakty z innymi na tym samym wózku? Raz,
że miałem już dzieci i z jednej strony byłem za młody dla tych, co przyjechali
z dorastającymi lub prawie dorosłymi dziećmi, a z drugiej strony byłem za stary
dla tych, co przyjechali i właśnie wchodzili w dorosłe życie, Poza tym
przyjechaliśmy zdrowe parę lat po nich, więc oni wszyscy byli już w innej fazie
asymilacji. Tak więc nasze znajomości ograniczyły się do znajomych z Polski,
którzy także tu przyjechali i tej grupy, która chodziła razem z nami na naukę
języka. Inna sprawa, że po kilku latach dostałem pracę, która nosiła mnie po
świecie przez dwadzieścia parę lat. To też spowodowało, że moje kontakty z
innymi były dosyć sporadyczne, bo wracając do domu po wielomiesięcznej
nieobecności, byłem bardziej zainteresowany byciem z rodzina niż z innymi
ludźmi. Tych miałem do obucha za granica.
To się trochę zmieniło, jak przestałem jeździć, ale
krąg naszych znajomych i przyjaciół był zawsze mały. A zawierać jakieś nowe
przyjaźnie na starość to trochę trudno.
Polska? Niby trochę kontaktów przez moją
teściową, która miała tam rodzinę. Ale jedyne co pamiętam, to naszego
znajomego, co miał rodzinę w Gdańsku i w grudniu 82 kupił ładunek proszków do
prania, pasty do zębów, mydła i Bóg wie czego jeszcze i miał jechać
półciężarówką do Polski, bo tam można było na tym dobrze zarobić. A tu dzień
przed jego wyjazdem wprowadzono stan wojenny!
To rozlecenie się komuny w Polsce docierało do
mnie, ale to już nie był mój kraj. Dobrze się stało, że się ten stary ustrój
rozleciał. Wałęsa był potrzebny, bo naród potrzebował człowieka z ludu, żeby
zrzucić "ludowe" kajdany. Cześć mu za to i chwała. Tylko niepotrzebnie ubzdurał
sobie, że on prowadzi polski statek ku wolności jako kapitan, a nie jako
dziobowa figura. I najgorsze, że nikt mu tego nie powiedział.
Co się tam teraz dzieje? Dochodzą mnie okruchy
tych przepychanek, ale, prawdę mówiąc, mało to mnie interesuje. Nie. Nie mam do
Polski i Polaków jakichś tam pretensji. Było, przeszło. Nowe pokolenie nie ma
przecież z tym nic wspólnego. A prawdziwego Żyda, to wielu widziało tylko na
obrazku.
Odrodzenie żydostwa w Polsce? Trochę za późno i
taka czasowa moda. Najbardziej śmieszą mnie ci chasydzi latający w starodawnych
chałatach. Ale jak to miejscową ludność bawi i przynosi trochę gotówki, to
czemu nie? Upamiętnianie historii Żydów w Polsce owszem. Ale restaurowanie
starej mykwy, kiedy każdy ma w mieszkaniu swój własny prysznic i gorącą wodę,
to już przesada.
Polska jest zresztą w tym sensie krajem
kontrastów. W niektórych kręgach kwitnie moda na hołubienie Żyda. W innych
odradza się antysemityzm Dmowskiego. Faktem jest, że polski antysemityzm jest
słowny. To nie tak jak u mnie w Kopenhadze, gdzie przed synagogą stoją
uzbrojeni policjanci i wszyscy uważają to za normalne. I tylko w Polsce, nie
licząc Izraela, zapala się w narodowym parlamencie chanukowe świece. Ale
również tylko w Polsce jak się chce komuś zepsuć karierę, to się mu wyciąga
albo przypisuje żydowskie pochodzenie.
Tak. Odwiedzam od czasu do czasu Polskę. Mam tam
kilku przyjaciół. I Polaków i Żydów. No i mam grób mojego ojca, a żona ma grób
swoich rodziców. Ale moje życie to Dania, moje córki i moje wnuki. Interesuje
mnie przede wszystkim to, co się dzieje tutaj.
No i oczywiście Izrael, który ma w moim sercu specjalne miejsce. To jest
kolebka mojego ludu, Tam się to wszystko zaczęło. I chociaż nie jestem
religijny, to nie mogę być obojętny na to, co się tam dzieje. Znam mój naród od
podszewki. Chociaż nie lubię tych, których zachowanie woła o pomstę do nieba.
Żydzi to naród pełen kontrastów. Pełen ludzi wybitnych i mądrych. Ale także
naiwniaków i cwaniaków. Ludzi światłych i ludzi zasklepionych w przedpotopowych
ideach. Jedyny naród, gdzie jednostki w imię jakiejś idei gotowe są zniszczyć
samych siebie jako naród i kraj. Ale czego innego można się spodziewać od ludzi,
którzy zostali wybrani przez samego Boga i puszczeni samopas, nawet w ich
największym nieszczęściu, Holokauście?
Kim się czuję? Jak się mnie pytają, kim jestem, to
mówię, że pochodzę z Danii. Nie, że jestem Duńczykiem, jakby to powiedziały
moje dzieci i moje wnuki. Wewnętrznie czuję się przede wszystkim Żydem. Potem
Żydem z Polski. A potem Duńczykiem. A tak na co dzień normalnym człowiekiem,
który o tym w ogóle nie myśli.
Alex Wieseltier
Czerwiec 2020