CZYTAM KSIĄŻKĘ 6a
CZYTAM KSIĄŻKĘ 6a - Tykocin
„Między
Białymstokiem a Łomżą leży miasteczko Tykocin, które po żydowsku nazywało się
Tiktin. Który pobożny Żyd nie znał tego
rabinackiego, pobożnego miasteczka? To stara żydowska gmina położona w
krzyżowym ogniu częstych pogromów.
W pierwszej połowie osiemnastego wieku Tykocin był miastem nie byle
jakim, tu obradował sejm podlaskiej Galilei, który kierował życiem wielu gmin.
Później zdjęto koronę z Tykocina. Żył własnym życiem z dala od wielkich
szlaków tego świata, ale wydawał własnych rabinów. Rodzina Abrahama ben
Gedalii, autora Petach ha-bajt (Wejście do domu), nosiła nazwisko Tiktin, co
pozwala się domyślać, że przodkowie tego rabinackiego rodu pochodzili właśnie
stąd. Tykocin wydał pokolenia uczonych i geniuszy. Miał nawet własnych tęsknoty
zbudzone w tykocińskiej jesziwie. Chaim Siemiatycki, liryk religijny, wyniósł z
Tykocina najczulsze obrazy i niguny poświęcone Najwyższemu, który później tak
bezwzględnie opuścił swoją tykocińską trzódkę.
Mieszkali tam uczciwi rzemieślnicy, pobożni Żydzi, którzy przy szyciu
butów i sukman dla chłopów śpiewali „Adon olam". Żadnych bogaczy w Tykocinie
nie było. Kiedy inni w szynkach przepijali zarobione grosze, tykocińscy Żydzi
zbierali je na posag dla córek i prezenty ślubne dla wnuków. Przez setki lat
Tykocin zbierał grosz do grosza, ziarnko do do ziarnka i stawał się coraz
bardziej zasiedziałą żydowską gminą.
W dwudziestoleciu przed wybuchem wojny Tykocin przeszedł tę samą drogę,
co wszystkie żydowskie miasteczka w Polsce — drogę do kultury świeckiej.
Tykocińska żydowska młodzież rwała się do świeckiego życia i lepszego
świata. Wyostrzone talmudyczne głowy, żądni wiedzy młodzieńcy pędzili do
tamtejszej biblioteki po książki jak spragnieni do źródła. Byli bowiem wielkimi
marzycielami. Wierzyli, że dzięki świeckiej kulturze przyczynią się do
zbawienia świata, że będzie im dane szczęście budowania wolności i sprawiedliwości
razem ze wszystkimi narodami i że tutaj, w tykocińskich lasach, narodzi się
homo novus i wyciągnie rękę do narodu żydowskiego, i że przekute zostaną miecze
na lemiesze, a włócznie na noże do przycinania gałązek. I żaden naród nie
podniesie miecza na inny naród, i nikt już nie będzie się uczył używania broni.
Niepoprawnymi marzycielami byli tykocinianie.
Razem z nową wiarą w człowieka i świat istniała stara wiara w
najwyższego. W jego ręce oddawali się tykocińscy Żydzi i byli przekonani, że tylko
drogi, które oni wybrali, są drogami sprawiedliwości i prawdy.
Obie wiary bezlitośnie zawiodły tykocińskich Żydów.
W naszej epoce pogardy i nienawiści nie ma miejsca dla żadnej z tych
wiar. Wróciliśmy do epoki dzikości, do epoki nagich instynktów nastawionych na
jedno: nienawidzić i mordować, pogardzać i niszczyć.
Gdybyście jechali ze mną autobusem do Tykocina, usłyszelibyście, jakim
językiem Polacy do dziś mówią o Żydach, których oni sami, tykocińscy chłopi,
wymordowali tysiące. Religia, chrześcijaństwo, socjalizm — tym wszystkim
karmili się tykocińscy chłopi. Tysiąc lat są chrześcijanami, w ich domach
znajdziecie wizerunki Chrystusa z sercem krwawiącym z powodu ludzkiego cierpienia — ale oni są dzisiaj jeszcze bardziej dzicy i wyuzdani niż w czasach
pogaństwa. Ci sami chłopi, których widzieliście kiedyś na lewicowych
demonstracjach, dzisiaj należą do komunistycznych chłopskich organizacji, ale
stan ich ducha to nienawiść i żądza krwi.
Oni, chłopi, wymordowali wszystkich Żydów z powiatu tykocińskiego,
wyrżnęli ich w wioskach i na drogach, a teraz, gdy w tej okolicy nie ma już ani
jednego żywego Żyda, kpią sobie i rechoczą w autobusie, demonstrując, jak Żydzi
krzyczą, kiedy ich się bije.
Dwa miesiące po zajęciu Tykocina przez Niemców pojawiła się grupa
esesmanów i Ukraińców. Cztery kilometry za miastem, na skraju lasu kazali
chłopom wykopać trzy doły długości dwunastu metrów, szerokości sześciu i
głębokich na pięć. Jednocześnie rozkazali, by żadnego Żyda nie wypuszczać z
miasta. Następnie spędzono Żydów na rynek. Esesmani wybrali spośród nich ośmiu
rzemieślników potrzebnych polskiej ludności — żeby tykocińscy chłopi nie
zostali bez zegarmistrza i krawca. Żydów ustawiono po czterech w szeregu. Na
przedzie czterech klezmerów. Niemcom zachciało się widowiska, wesołego
widowiska, więc kazali tykocińskim klezmerom iść przodem z harmoniami w rękach.
Tłum Żydów musiał maszerować w rytmie Ha-Tikwy. W ten sposób całą tykocińską gminę
wygnano do miejscowości Zawady i zapędzono do budynku szkoły, skąd grupami wyprowadzano
ludzi do lasu na rozstrzelanie.
Tykociński chłop zawiózł mnie furmanką do lasu, żebym zobaczył groby.
Wóz wlókł się prawie godzinę, a przez cały ten czas chłop nie przestawał
opowiadać o marszu do Zawad z czterema klezmerami na przedzie, z harmoniami i
Ha-Tikwą. „Tym ich hymnem — mówi chłop- - Myśleli, że prowadzi się ich na
letnisko. To mają teraz wieczne letnisko w lesie".
Widziałem trzy groby na skraju lasu: dwa płaskie wzgórki porosłe bujną
trawą i trzeci, otwarty, porośnięty trawą dół z walającymi się czaszkami i
piszczelami. Ten grób stoi otworem dla rabusiów i wiejskich psów. Pięć
tysięcy Żydów — mężczyzn, kobiet i dzieci, niemowląt tak maleńkich i
niewinnych, gdy je razem z rodzicami zapędzono na śmierć, jak leśne kwiatuszki
rosnące na ich grobie. Teraz kosteczki naszych dzieciaczków walają się w leśnym
dole. A błękitne niebo nad lasem jest tak niemiłosiernie spokojne, a ptaki w
lesie ćwierkają i hałasują jak na wielkim jarmarku. Okrutnie zielony jest ten
las. Tylko nad tymi trzema grobami unosi się bezbrzeżna, tak smutna cisza,
cisza nad wygasłym wulkanem.
Chłop mówi do mnie:
-Dziwaczny naród ci Żydzi. Kiedy ich pędzili, nie chcieli zostawić
swoich pieniędzy i biżuterii. Dopiero jak do nich strzelali, to oddawali
pieniądze. Niemcy i Ukraińcy wszystko zabrali. Ale to byli bandyci, wszystko
pozabierali.
W czasie gdy Żydów wyprowadzana z miasta miejscowa ludność rzuciła się
do rabunku. Niemcy chcieli ten dobytek zatrzymać dla siebie, strzelali więc
walili karabinami po głowach, ale żądza rabunku była silniejsza. Jak dzika
zgraja rzucili się chłopi, część domów rozebrano do fundamentów.
Na synagogę też się rzucono z siekierami, łopatami i młotami.
Stara tykocińska synagoga była koroną i dumą gminy. Została zbudowana
jak twierdza, o grubych kamiennych ścianach i mocnych fundamentach, jakby miała
przetrwać wojny. I tykocińska naprawdę przetrwała ciężką wojnę; tę z Niemcami i
tę z okoliczną ludnością. Bóżnica więc wciąż stoi, ale jej los jest niepewny,
tak jak niepewny jest los wszystkich naszych świętości gdzieniegdzie jeszcze w miasteczkach
polskich ocalałych.
Podczas grabieży w mieście do synagogi również biegano z siekierami i
łopatami. W ciągu kilku godzin wyrąbano bimę, aron ha-kodesz, pozrywano
podłogi, ukradziono pulpity i ławki, wyrąbano schody prowadzące na babiniec i
na dach. I to właśnie wyjaśnia zagadkę, dlaczego synagoga jeszcze stoi.
Kiedy złodzieje wynieśli schody i podest, zauważyli, że stało się wielki nieszczęście — zapomnieli zerwać dach. A wejście na dach bez schodów to przecież
zadanie zbyt trudne dla rabusiów przyzwyczajonych do łatwych łupów.
Stoi zatem tykocińska synagoga jak ociemniała latarnia, bez drzwi, bez
okien. Nie ma dzisiaj w Polsce nikogo, kto zaopiekowałby się tą starą bóżnicą.
Także tutaj, w Tykocinie, cmentarz jest zniszczony, a macewy zużyto do
budowy schodów i fundamentów pod chłopskie domy”.