CZWARTE DNO
CZWARTE DNO
Ostatnio „zmęczyłem” wreszcie książkę Barbary
Engelking „Jest taki piękny słoneczny dzień...”, a tytuł wpisu jest nawiązaniem
do poprzednio zamieszczonych dywagacji spowodowanych czytaniem tej książki.
Tej książki nie polecam ani masochistom jak ja
sam, ani nawet ludziom z silnymi nerwami. Napisałem, że książkę „zmęczyłem”, bo
byłem zmuszony ją czytać „na raty". Tego się nie da czytać „ciurkiem". Bo
człowiek w pewnym momencie przerywa albo przytłoczony uczuciem przygnębienia
(moja reakcja), albo nagromadzonej irytacji czy oburzenia (prawdopodobna
reakcja moich adwersarzy).
Autorka od razu zastrzega, że będzie się głównie
zajmowała tematem cierpień i zagłady Żydów na polskiej wsi w czasie okupacji.
Uprzedza również, że wspominając bardzo sporadycznie o pomocy i ratowaniu Żydów
na polskiej wsi, jej celem będzie udokumentowanie czegoś właśnie odwrotnego. A
mianowicie ogólnej znieczulicy, niechęci i strachu chłopa przed udzielaniem
Żydom pomocy, z naciskiem na współpracę w wyłapywaniu i dostarczaniu Żydów na
pewne stracenie, nawet za cenę życia swoich polskich sąsiadów, którzy mieli to
nieszczęście być zauważeni przy udzielaniu tejże pomocy, oraz na bezpośredni
udział w zabijaniu Żydów.
Autorka podkreśla również, że takie zachowanie
chłopów na okupowanej wsi nigdy nie miałoby miejsca w normalnych warunkach
praworządnego państwa. To niemiecka polityka odczłowieczenia Żydów, jako
elementu przeznaczonego tylko do unicestwienia, powiązana z zachęta i
nagradzaniem za uczestniczenie w tym procederze, przy jednoczesny bezlitosnym
karaniu za przekroczenie zakazu udzielania pomocy, obudziła w części polskiego
chłopstwa instynkty zwierzęce a w reszcie samoobronny instynkt izolowania się
od problemów powiązanych z obecnością ukrywających się Żydów.
Pomimo tej wiedzy, która powinna przygotować
czytelnika do opisywanego tematu, czytanie tej książki, a może właśnie dlatego,
nie jest łatwe. Większość bezpośrednich przekazów to relacje ludzi, którzy
przeżyli okupację na wsi. Pomimo tego, ogólny wydźwięk tych wypowiedzi stwarza
bardzo negatywny i przygnębiający obraz polskiej wsi w czasie okupacji. Te
sporadyczne przypadki „nadludzkiej” dobroci polskich chłopów, narażających
życie własne, swojej rodziny i całej wsi, określają uratowani Żydzi nie jako
ludzi, ale jako „aniołów”, powodując wrażenie zetknięcia się bardziej z cudem
niż z ludzką dobrocią.
Jeszcze gorzej ma się z opisami wydawania i
bezpośredniego mordowania Żydów, które to przypadki są wyciągnięte z aktów procesów
sądowych, bo żydowskie ofiary, ze zrozumiałych względów, świadectwa swojego
unicestwienia dać nie mogły.
Jak już wspominałem w którymś z moich
poprzednich artykułów, wsi jako takiej nie widać. Kościół katolicki na wsi jest
też zupełnie niewidoczny. Jedyne przypadki to ksiądz, który zostaje wydany
przez innego księdza za ukrywanie kilkunastu Żydów oraz kościół, z którego
parafianie idą bezpośrednio na obławę i łapanie Żydów. Autorka, co prawda,
wspomina, że brak księży i kościoła w opisach Ocalonych czy protokołach
sądowych może wynikać z faktu, że miejscowy kler nie był zamieszany w ten
niecny proceder, ale odczucie pustki w dalszym ciągu pozostaje.
Dlatego tez, w dalszym ciągu uważam, ze brak
monografii dotyczącej polskiej wsi w czasie okupacji powinien być bodźcem dla
polskich historyków do zapełnienia tej luki.
Po przeczytaniu książki Barbary Engelking,
zadałem sobie pytanie, czemu takowe opracowanie może służyć? Czy naprawdę było
konieczne zamieszczenie 500 relacji losów żydowskich Ocalonych oraz ofiar i
sprawców unicestwiania Żydów w czasie wojny z 300 procesów sądowych? Takowych
było przecież dziesiątki tysięcy, Czy opis kilkunastu przypadków nie byłby
wystarczający? Przecież, wulgarnie mówiąc, wszystkie inne opisane przypadki,
pomijając miejscowość i nazwiska, to prawie COPY PASTE?!
I nagle zrozumiałem. Albo przynajmniej wydaje mi
się, że rozumiem, dlaczego Engelking, Grabowski i Gross "międlą" ten temat w
nieskończoność.
Tu nie chodzi wcale o to, ilu Żydów zostało
wydanych na pewną śmierć lub zostało zamordowanych przez Polaków. To nie chodzi
nawet o to, ilu Polaków trudniło się tym procedrem w czasie okupacji. Wszystko
to ma przecież niewiele albo nic wspólnego z nowymi pokoleniami Polaków
urodzonych po wojnie. Oni nie mogą przecież odpowiadać za coś, co się działo
przed ich przyjściem na świat.
Problem polega na tym, że społeczeństwo polskie
tak naprawdę nigdy nie rozliczyło się z okresem okupacji w tym zakresie. Za
czasów PRL-u było to ze względu na komunistyczny reżim niemożliwe. A od czego
zaczęto w IIIRP?
Od żołnierzy wyklętych. Mieszając niestety
prawdziwych bohaterów ze zwykłymi bandytami typu "Ognia" i "Burego".
„Rewelacje” Grossa, zapoczątkowane jego
„Sąsiadami” były bardzo bolesnym przebudzeniem dla nowego pokolenia Polaków,
które okres wojny dostały zaserwowany, zgodnie ze stanem faktycznym, jako okres
martyrologi narodu polskiego i podziemnej walki z okupantem.
Historie o szmalcownikach były dobrze znane, ale obnażenie historii bezpośredniego udziału w zagładzie obywateli polskich żydowskiego pochodzenia, było jak splunięcie w twarz i splamienie wizerunku nowej, wolnej Polski. Odkrycie tej mało chwalebnej karty spowodowało z jednej strony nadreakcję ze strony polskich władz, które przepraszając za czyny szubrawców kalających dobre imię Polaków, spowodowały kontrreakcję nacjonalistycznie nastawionej części społeczeństwa. Piszę celowo o polskim społeczeństwie, chociaż aktywne kontrreakcje kierowane są przez stosunkowo małą grupę. Bo ta grupa ma niestety o wiele większe poparcie społeczeństwa, niż to by się mogło wydawać. Bo komu może się podobać wyciąganie niechlubnych zaszłości, które wykrzywiają wizerunek Polski na świecie. Gdzie czarno na białym można stwierdzić, że niemiecka okupacja obudziła drzemiące instynkty chciwości, nienawiści i zwierzęcej chęci mordu, obojętne czy to byli zwykli chłopi, wójtowie, granatowi policjanci, partyzanci AK, BCh, NSZ, NSW, AL czy bezideowi bandyci. I chociaż ten bakcyl zaraził może promile okupacyjnej polskiej populacji, to trudno jest normalnym ludziom mówić o tych szumowinach, nie mogąc się pozbyć uczucia, że to byli jednak ich rodacy.
Uczuciowe trudności z
wykluczeniem tych ludzi, którzy przez swoje postępowanie stali się niegodni
miana Polaka, powodują reakcje obronne. Stąd pośrednie lub bezpośrednie
zaprzeczenia, ataki na dane o ilości ofiar, podawanie w wątpliwość
wiarygodności książek i opracowań związanych z tym tematem. Te próby negacji
spowodowały otworzenie się jeszcze większego worka publikacji pokazującego, jak
wielki był zakres współudziału niektórych grup społecznych w zagładzie polskich
Żydów. Książka wspomnianej tu Barbary Engelking jest tylko jedną z nich. To
wzmocniło również kontrreakcje „patriotów”, którym trudno zrozumieć, że ich
poczynania są odbierane jako obrona okupacyjnych morderców Żydów, psując
jeszcze bardziej i tak nadwyrężoną opinię Polski.
Polacy muszą sobie powiedzieć, że w czasie
okupacji niemiecka machina śmierci skorumpowała i wyzwoliła najniższe instynkty
wśród promili podatnych na to Polaków, którzy brali czynny udział w
unicestwianiu swoich żydowskich pobratymców i że prawda o tym jest integralną częścią
okupacyjnej historii Polski, razem z historią szlachetnych, ryzykujących i
płacących swoim życiem, polskich Sprawiedliwych.
Ta prawda nie uwłacza
dzisiejszym pokoleniom Polaków, których nie reprezentuje żaden Bubel, Międlar
czy Rybak. Akceptacja zaszłości okupacyjnych i szacunek dla ofiar Szoa, przy
jednoczesnej pamięci o martyrologi polskiego narodu, powinny przyczynić się do
normalizacji stosunków polsko-żydowskich w tym zakresie.
Bez powyższej zmiany nastawienia w polskim
społeczeństwie, publikacje typu „Dalej jest noc” będą potrzebne i będą się
ukazywały.
PS. Dla tych, co dziwi wspominanie o promilach, a nie o procentach, chciałbym dodać, że 1% polskiej populacji w czasie okupacji odpowiadał mniej więcej tym 250 tysiącom polskich Żydów, którzy uniknęli niemieckich obozów śmierci i szukali ocalenia na polskie wsi.
Alex Wieseltier
Marzec 2019