COLOMBIA
(6) Colombia 1998
Do Columbii jechałeś z mieszanymi uczuciami. To
właśnie tam miała twoja firma problem z porwanymi przez partyzantów FARC
pracownikami. Konflikt w Columbii nie był nowy. FARC powstał przecież już w
1964 roku, jako zbrojne ramie Kolumbijskiej Partii Komunistycznej. Już od
początku swojej działalności ta organizacja zdobywała środki na cele militarne
i społeczne poprzez porywania dla okupu, głównie polityków i miejscowe elity. W
latach siedemdziesiątych doszedł do tego handel narkotykami.
Sprawa siedmiomiesięcznego pobytu twoich dwóch
kolegów u partyzantów i zapłacenie okupu była w dalszym ciągu świeża w twojej
pamięci.
Jednego z nich, Anglika, znałeś osobiście.
Poznałeś go przecież na swoim pierwszym projekcie w Anglii, gdzie on był wtedy
jednym z operatorów w fabryce. Potem byleś z nim w Hiszpanii i we Włoszech. Ten
drugi, Duńczyk, napisał potem książkę o tym porwaniu.
Tak więc jechałeś do Columbii trochę z
duszą na ramieniu. W Medellin zostałeś przyjęty przez przedstawiciela
firmy i zawieziony do hotelu. Następnego dnia zostałeś zawieziony na lotnisko,
gdzie czekał na ciebie helikopter. Drugim pasażerem był młody fabryczny
inżynier, Diego. Wyglądało na to, że transport samochodowy przez zalesiony
obszar miedzy Medellin a fabryką był w dalszym ciągu bardziej niebezpieczny niż
drogą powietrzną. Ten transport wprowadzono właśnie po tym, jak twoi koledzy,
pracujący przy uruchomieniu nowej linii produkcyjnej, pojechali samochodem i
wpadli w ręce partyzantów FARC.
Ale w samej fabryce nic takiego się nie
odczuwało. Owszem, fabryka leżała gdzie czort dobranoc mówi. Robotnicy byli
miejscowi a wyższy sztab techniczny był dowożony i pracował na fabryce w
tygodniowych turnusach. W trakcie twego pobytu na fabryce przeżyłeś zmianę
turnusu i związane z tym problemy przerwanej komunikacji.
Z tego powodu nie mogłeś przeprowadzić pełnego
zakresu swoich testów, a twój wyjazd został przyspieszony przez niezaplanowany
postój pieca cementowego, o którym się dowiedziałeś właśnie wtedy, kiedy
próbowałeś przedstawić plan dodatkowych testów.
Turnusowy sztab inżynierski trzymał się razem
także po godzinach pracy. Kompleks mieszkalny znajdował się na terenie fabryki
i tam kwitło również życie towarzyskie przeplatane wspólnymi posiłkami i
wieczorami z muzyka i tańcami.
To tam się dowiedziałeś, że ten młody inżynier
Diego był jednym z tych czterech porwanych przez FARC. On sam nie wspomniał o
tym ani słowa. Całą historię, jak to ona wyglądała od strony fabryki, dostałeś
od Senior Rodrigo, jednego z członków zarządu fabryki, który przyjechał
na inspekcję.
Wasi specjaliści czekali na transport do fabryki
w Medellin. Wiadomo było, że droga przez zalesiony teren, kontrolowany przez
partyzantów z FARC, była nie za bardzo bezpieczna. Dlatego powiedziano waszym
specjalistom, że muszą czekać, bo fabryka próbowała zorganizować transport
drogą powietrzną. Ale waszym specjalistom znudziło się czekanie w Medellin.
Wiadomo było, że niższy personel administracyjny i techniczny jeździ do fabryki
autobusem. Więc czemu nie można pojechać samochodem? W drogę wybrało ich się
czterech. Dwóch z twojej firmy, Denis i Ulrik, niemiecki specjalista z firmy
Schenck i fabryczny inżynier, Diego. Samochód został zatrzymany przez jakichś
żołnierzy, ale po kontroli dokumentów zezwolono im jechać dalej. Dopiero po
zakończeniu całej afery, jeden z inżynierów powiedział, że trochę go zdziwiło,
że ci żołnierze nie mieli na sobie butów, tylko chodaki, ale z niczym sobie
tego nie skojarzył. Samochód został zatrzymany kilka kilometrów dalej i wtedy
się okazało, że to partyzanci. I tak się zaczął ich siedmiomiesięczny pobyt u
partyzantów. Nie dla wszystkich. Niemiec został zwolniony po miesiącu. Wygląda
na to, że Niemcy zatrudnili w tej sprawie jakaś dziwną niemiecką firmę, która
specjalizowała się w kontaktach z grupami podobnymi do FARC i to nie tylko w
Columbii. Ten niemiecki specjalista po powrocie do Niemiec został od razu
wysłany "na wakacje" poza granice Niemiec i zabroniono mu jakichkolwiek
kontaktów z prasą. Cała ta sprawa z tą niemiecką firmą mającą kontakty z
porywaczami różnej maści śmierdziała na odległość, a ten uwolniony Niemiec nie
miał zamiaru trzymać gęby na kłódkę. Jego historię usłyszałeś od jednego z
twoich kolegów, który był w Chinach w tej samej fabryce, do której posłano tego
Niemca po tej całej kolumbijskiej aferze. A kolega opowiedział ci tę historię
tylko dlatego, że przyszła wiadomość o nagłej śmierci tego Niemca. Podobno z
powodu nadmiernej dawki narkotyków, choć żona tego Niemca twierdziła, że mąż
nigdy narkotyków nie używał.
Ale ci pozostali trzej inżynierowie zostali
zwolnieni dopiero po siedmiu miesiącach. Moja firma zdecydowała się przekazać
sprawę specjalistom od porywania, co właścicielom fabryki bardzo się nie
podobało. Fabryka była szantażowana przez partyzantów od samego początku, ale
nigdy nie uległa temu szantażowi. Ile moja firma zapłaciła okupu, nigdy nie
ujawniono, ale wspomniana była suma dwóch milionów dolarów.
Z powodu tego porwania wprowadzono w firmie nowe
przepisy bezpieczeństwa. Wasze niebieskie torby podróżne z olbrzymim firmowym
logo wymieniono na torby w szarawym odcieniu bez jakichkolwiek napisów, a każdy
z jeżdżących specjalistów musiał wypełnić formularz ze specyficznymi prywatnymi
informacjami, które można było użyć w takich przypadkach jako "proof of life".
Senior Rodrigo opowiedział ci dalszy ciąg tej historii. Pomimo wieloletnich
nacisków fabryka nigdy nie zgodziła się na płacenie partyzantom haraczu.
Dlatego też fabryka była przeciwna płaceniu okupu za porwanych pracowników i
chciała tę sprawę załatwić w inny sposób. Po zapłaceniu okupu partyzanci
zapowiedzieli, że teraz fabryka będzie musiała się wypłacić, bo inaczej oni
uniemożliwią produkcję cementu. Fabryka nie chciała nawet z nimi rozmawiać. No
i pewnej nocy partyzanci wysadzili trzy maszty wysokiego napięcia. Co oznaczało
odcięcie prądu do fabryki. Co zadecydowali w zarządzie fabryki? Ano zamknęli ją
na cztery spusty i posłali całą załogę na zielona trawkę!
Kiedy analizowałeś w fabryce problemy z
produkcja twojego młyna do przemiału węgla, poprosiłeś o chemiczny certyfikat
dostaw węglowych. Fabryka zużywała ponad tysiąc ton węgla, więc liczyłeś
na to, że dostawca musi mieć analizy chemiczne i fizyczne dostarczanego
produktu. Dowiedziałeś się jednak, że takiego dokumentu nie ma, bo cały węgiel
jest dostarczany lokalnie przez wiele małych kopalni odkrywkowych, a dostawy są
rzędu kilku ton! Te kopalnie, to była cześć pośredniego zatrudnienia, które ta
fabryka cementu dawała tej okolicy. Jej istnienie stanowiło podstawę bytu dla
około 30 tysięcy mieszkańców. Decyzja zamknięcia fabryki z powodu działalności
partyzantów spowodowała gwałtowny spadek poparcia dla nich. A po 6 tygodniach
do siedziby zarządu w Medellin przybyła delegacja ludności z miejscowym alcalde
na czele. Delegaci powiedzieli, że jeżeli fabryka wznowi swoją działalność, to
partyzanci będą się trzymać od niej z daleka. I w ten sposób fabryka pracuje
nadal bez opłacania się partyzantom.
Nadszedł czas do opuszczenia fabryki. Poprosiłeś
o rezerwację biletu powrotnego. Trochę skomplikowane, bo z Medellin miałeś
lecieć do Bogoty. Stamtąd do Miami, skąd miałeś mieć samolot do Frankfurtu i
potem do Kopenhagi. Ale to miało przecież załatwić biuro klienta, wiec za dużo
o tym nie myślałeś. Musiałeś czekać do piątku, bo wtedy była zmiana turnusu
sztabu technicznego. Trochę cię zdziwiło, że autobus pojechał w kierunku
przeciwnym niż Medellin. Okazało się, że po godzinie jazdy znaleźliście się na
wojskowym lotnisku, gdzie czekała na was 24-osobowa Cessna. Tak. Personel
techniczny był w dalszym ciągu transportowany drogą powietrzną. Niższy personel
administracyjny jechał, tak jak zwykle, przez te lasy, ale nikt przecież nie
będzie porywał ludzi, za których nikt nie zapłaci złamanego szeląga!
Przelot do Bogoty i Miami bez problemów. Za to w
Miami niespodzianka! Byleś numer 50 na tak zwanej "waiting list"! A twoja
SAS-owska Golden Card nie zrobiła na tej zołzie z Luftwaffe żadnego wrażenia!
Zdenerwowałeś się i chciałeś polecieć inna linia lotniczą. A tu druga
niespodzianka. Twój business class bilet był "refundable", ale nie
"transferable"!
Postanowiłeś kupić mimo wszystko bilet innej
linii lotniczej i polecieć do domu tego samego dnia. Cena biletu 3000 dolców!
Trochę więcej niż kosztował cały twój bilet business class w tę i z powrotem na
całą podróż! Ale furda! Raz się żyje, a firma płaci!
Koniec kłopotów? Nie! Nowa pani w okienku
najmocniej przeprasza, ale twoje miejsce w business class jest zajęte, bo
sprzedano je już przedtem! Ale możesz polecieć na ten sam bilet w klasie
turystycznej! Za te pieniądze? Nie! To może będzie miejsce w samolocie na
jutro? OK! Zobaczymy! Na razie do hotelu i odpocząć!
W hotelu ciągle jeszcze podenerwowany. Ta
cholerna Luftwaffe i ta idiotka w PanAm. I jeszcze ten bagażowy cieć, który
cyckał cię w każdą stronę. Od odbioru bagażu do Lufthansy, od Lufthansy do
PanAm, od PanAm do Lufthansy. I z powrotem do PanAm i do wyjścia. Że niby za
każdym razem nowa tura. A ty nietutejszy i płaciłeś. Z tego wszystkiego
obudziłeś się w środku nocy i zadzwoniłeś do swojej firmy, bo tam już była 10
rano. A pani z działu rezerwacji od razu wyczarowała dwie możliwości. Przelot
następnego dnia z Miami do Newark i samolot do Kopenhagi albo samolot z Miami
na trzeci dzień. Postanowiłeś się poświecić i zostać w Miami trzy dni.
I tak się skończył twój kolumbijski wyjazd.
Alex Wieseltier
Grudzień 2017