Camp David Summit 2000
Camp David Summit 2000:
Tło i przegląd
Autor: David Shyovitz
Szczyt w Camp David odbył
się w dniach 11-24 lipca 2000 w rezydencji prezydenta Stanów Zjednoczonych w
Camp David, Maryland. Obecni byli prezydent Bill Clinton, premier Izraela Ehud
Barak i przewodniczący PA Jaser Arafat. Intencją spotkania było rzekomo
wynegocjowanie ostatecznego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego
zgodnie z porozumieniem z Oslo z 1993 roku. Strony nie były jednak w stanie
dojść do porozumienia, a wkrótce po tym ogarnęła Izrael fala ataków
palestyńskich.
Kolejna runda rozmów odbyła się następnie w Białym Domu w dniach 19-23 grudnia
2000 r., ponownie mając na celu wynegocjowanie ostatecznego porozumienia. 20
grudnia izraelski minister spraw zagranicznych Shlomo Ben-Ami i negocjator AP
Saeb Erekat spotkali się z prezydentem Clintonem, aby spróbować wypracować
warunki akceptowane przez zleceniodawców.
Ponieważ kadencje Clintona i Baraka dobiegały końca, osiągniecie ostatecznego
porozumienia, a nie tylko tymczasowej umowy, było postrzegane jako kluczowe.
Niemniej negocjacje w Białym Domu zakończyły się niepowodzeniem.
Barak zaproponował wycofanie się z 97 procent Zachodniego Brzegu i 100
procentowe wycofanie ze Strefy Gazy. Ponadto zgodził się na likwidację 63
odizolowanych osiedli izraelskich. W zamian za 3-procentową aneksję Zachodniego
Brzegu Izrael zwiększyłby obszar Gazy o mniej więcej jedną trzecią.
Barak poszedł także na poprzednio nie do pomyślenia ustępstwa w sprawie
Jerozolimy, zgadzając się na to, że arabskie dzielnice Wschodniej Jerozolimy
staną się stolicą nowego państwa. Palestyńczycy zachowaliby kontrolę nad swoimi
świętymi miejscami i mieli "suwerenność religijną" nad Wzgórzem Świątynnym.
Propozycja gwarantowała również palestyńskim uchodźcom prawo powrotu do państwa
palestyńskiego i reparacje z międzynarodowego funduszu o wartości 30 miliardów
dolarów, stworzonego w celu tej rekompensaty.
23 grudnia Clinton przedstawił stronom swoje warunki ostatecznej umowy, która
niemal odzwierciedlała propozycję Baraka.
Prezydent zobowiązał każdą ze stron do odpowiedzi w terminie do 27 grudnia.
Barak zgodził się na warunki, ale Arafat je odrzucił.
Podczas gdy Clinton jasno
dał do zrozumienia, że Barak był gotów do zawarcia pokoju, apologeci Arafata
twierdzili, że jedyną propozycją złożoną przez Baraka było rozdrobnienie
państwa podzielonego na cztery "kantony", z których żaden nie był powiązany ze
Strefą Gazy; że Arafat ostatecznie przyjął ofertę porozumienia, ale ta oferta
została wycofana, kiedy Ariel Szaron został wybrany na premiera; i że ta
ostateczna oferta nigdy nie była na serio i nigdy nie została przelana na
papier ani przez USA, ani przez Izrael.
Te mity, w różnych formach, stały się podstawa dla palestyńskich rewizjonistów,
popieranych najgłośniej przez dziennikarkę New York Times Doborach Sontag,
przez amerykańskiego negocjatora Roberta Malleya, współautora porozumień,
Husseina Agę oraz samą Autonomię Palestyńską.
Jednak relacje z pierwszej
ręki innych urzędników potwierdziły ogólną opinię i poddały w wątpliwość
twierdzenia rewizjonistów.
Mowa tu o ambasadorze Dennisie Ross, głównym negocjatorze USA; Shlomo Ben-Ami,
głównym negocjatorze Izraela oraz o samym prezydencie Clintonie i premierze
Baraku.
Ross powiedział, że w Camp David nie zaoferowano kompleksowego ostatecznego
rozstrzygnięcia. Negocjatorzy izraelscy i amerykańscy przedstawili propozycje
dotyczące granic, Jerozolimy i transferu obszarów. Jedną z nich było państwo
palestyńskie składające się z czterech kantonów. Arafat odrzucił te sugestie,
ale sam nie przedstawił żadnego innego pomysłu.
Ben-Ami, który prowadził skrupulatne dzienniki negocjacji, powiedział, że
Clinton wściekł się na Palestyńczyków z powodu ich odmowy złożenia kontroferty.
"'Celem szczytu", powiedział Clinton, "jest prowadzenie dyskusji opartych na
szczerych intencjach, a wy, Palestyńczycy, nie przybyliście na ten szczyt ze
szczerymi intencjami". Potem wstał i wyszedł z sali.
Według Ben-Ami, Izrael próbował znaleźć rozwiązanie dla Jerozolimy, które
byłoby "podziałem w praktyce... który nie wyglądałby na podział"; oznacza to, że
Izrael był skłonny do kompromisu w tej sprawie, ale potrzebował formuły, w
której nie straciłby twarzy. Palestyńczycy nie byli jednak zainteresowani
pomaganiem Izraelczykom; wręcz przeciwnie, "chcieli ich upokorzyć". Niemniej
jednak Ben-Ami powiedział, że Izrael rezygnował z negacji podziału Jerozolimy i
akceptował "pełną suwerenność palestyńską" na Wzgórzu Świątynnym i chciał od
Palestyńczyków tylko o uznanie tego miejsca za święte dla Żydów.
Jedynym wkładem Arafata było stwierdzenie, że w rzeczywistości na Wzgórzu
Świątynnym nigdy nie istniała żydowska świątynia, tylko obelisk; prawdziwa
Świątynia istniała w Nablusie. Ross powiedział, że Arafat nie tylko nie uczynił
żadnych ustępstw dla Izraela, ale "zaprzeczył podstawie wiary żydowskiej". Ta
zadziwiająca uwaga ilustrowała, w jaki sposób Arafat zaplątał się w mit, który
sam stworzył, i unaocznił Amerykanom, że nie jest w stanie dokonać niezbędnego
psychologicznego skoku - tego, który dokonał Anwar Sadat - do osiągnięcia
pokoju. W rezultacie, na po szczytowej konferencji prasowej prezydenta
Clintona, winą za rezultat został głownie oskarżony Arafat.
Malley i Agha w artykule,
który zdefiniował pogląd rewizjonistów, przypisywali błędy taktyczne
Izraelczykom i Amerykanom, a także Palestyńczykom. Błędy te dotyczyły
zlekceważenia kilku umów przejściowych i przekazu gruntów przeprowadzonego
przez Baraka, który był zanadto zajęty poszukiwaniem trwałego porozumienia. W
wyniku tych błędów, jak twierdzili Malley i Agha, Arafat zaczął traktować Camp
David jako "pułapkę" i nie ufać ani Barakowi, ani Clintonowi. Zapędzony w róg i
obawiając się utraty wszelkich dotychczasowo osiągniętych korzyści, Arafat
powrócił do pozycji biernego uczestnika.
Ale Ross, szef zespołu negocjacyjnego, którego członkiem był Malley,
stwierdził, że obrona Arafata przez Malleya ignoruje szerszy kontekst
negocjacji:
Relacja [Malleya] o "tragedii błędów" w Camp David - choć poprawna pod wieloma
względami - rażąco przemilcza błędy przewodniczącego Arafata. Odnosi się
wrażenie, że tylko Barak nie wywiązał się ze zobowiązań. Ale to jest zarówno
błędne, jak i niesprawiedliwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę mierne wyniki Arafata
w zakresie przestrzegania prawa... Czy premier Barak popełnił błędy w swojej
taktyce, priorytetach negocjacyjnych i traktowaniu Arafata? Absolutnie. Czy
strona amerykańska popełniła błędy w przygotowaniu i prezentacji pomysłów?
Absolutnie. Czy premier Barak i prezydent Clinton są odpowiedzialni za brak
zawarcia porozumienia? Absolutnie nie. Zarówno Barak, jak i Clinton byli gotowi
zrobić to, co było konieczne do osiągnięcia porozumienia. Obaj sprostali
wyzwaniu. Żaden z nich nie unikał ryzyka związanego z konfrontacją z historią i
mitami. Czy to samo można powiedzieć o Arafacie? Niestety nie - a jego
zachowania w Camp David i potem nie można wytłumaczyć jedynie jego podejrzeniami,
że zastawiono na niego pułapkę.
Malley i Agha przyznali, że "Barak był chętny do zawarcia umowy, chciał ją
osiągnąć za kadencji Clintona i był otoczony najbardziej pokojowo nastawionymi
politykami Izraela. Już w lipcu 1999 roku, podczas ich pierwszego spotkania,
Barak przedstawił Clintonowi swoją wszechstronną wizję pokoju". Relacjonowali
również, że Clinton był wściekły na Arafata i powiedział mu: "Jeśli Izraelczycy
mogą pójść na kompromis, a ty nie, to ja nie mam tu nic do roboty. Jesteś tu
czternaście dni i na wszystko powiedziałeś nie".
Abu Mazen (Mahmoud Abbas), jeden z czołowych palestyńskich negocjatorów,
powiedział jeszcze przed szczytem, że Palestyńczycy "jasno dawali Amerykanom do
zrozumienia, że strona palestyńska nie jest w stanie iść na ustępstwa w żadnej
sprawie". Utrzymywał również, że całe przedsięwzięcie było swego rodzaju
pułapką.
Po niepowodzeniu szczytu
Arafat poprosił o kolejne spotkanie i w ramach przygotowań stworzył kanał
komunikacji między własnymi negocjatorami a Izraelem. We wrześniu 2000 roku,
według Rossa, Arafat wiedział, że Stany Zjednoczone przygotowują się do
przedstawienia swoich pomysłów na nową konferencję, i dlatego zarządził nową
intifadę. Stany Zjednoczone, po wizycie Sharon na Wzgórzu Świątynnym, zwróciły
się do Arafata o zapobieżenie przemocy, a on "nie ruszył nawet palcem".
Niemniej jednak ci trzej przywódcy spotkali się w Białym Domu w grudniu i
zaproponowana została ostateczna propozycja umowy. Amerykański plan
zaproponowany przez Clinton i poparty przez Baraka dawałby Palestyńczykom 97
procent Zachodniego Brzegu (albo 96 procent Zachodniego Brzegu i 1 procent
właściwego Izraela albo 94 procent Zachodniego Brzegu i 3 procent właściwego
Izraela), bez podziału na kantony, z pełną kontrolą Strefy Gazy, z połączeniem
lądowym między nimi; w rezultacie Izrael musiałby się wycofać z 63 istniejących
izraelskich osiedli. W zamian za trzyprocentową aneksję Zachodniego Brzegu
Izrael zwiększyłby obszar Gazy o mniej więcej jedną trzecią. Arabskie dzielnice
Wschodniej Jerozolimy stałyby się stolicą nowego państwa, a uchodźcy mieliby
prawo powrotu do państwa palestyńskiego i otrzymaliby reparacje z, w tym celu
zebranego, międzynarodowego funduszu o wartości 30 miliardów dolarów.
Palestyńczycy zachowaliby kontrolę nad swoimi świętymi miejscami i otrzymaliby
instalacje odsalania, które zapewniliby im odpowiednią ilość wody. Jedynymi
ustępstwami, jakie musiał poczynić Arafat, była izraelska kontrola nad
religijnie ważnymi dla Żydów częściami Ściany Płaczu (tj. niecałym Wzgórzem
Świątynnym) oraz trzema stacjami obserwacyjnymi w dolinie Jordanu, z których
Izrael wycofałby się po sześciu latach.
Oferta, co prawda, nigdy
nie została spisana. Powodem tego było, według Rossa, że zarówno USA, jak i
Izrael znały podstawową taktykę negocjacyjną Arafata, polegającą na wykorzystaniu
wszystkich ustępstw jako punktu wyjścia do przyszłych negocjacji. Obawiając
się, że przywódca może ponownie powrócić do przemocy i oczekiwać, że przyszłe
oferty ugodowe będą oparte na hojnych ustępstwach oferowanych mu teraz,
prezydent Clinton nie dał mu żadnej pisemnej wersji. Zamiast tego przeczytał go
delegacji palestyńskiej z prędkością dyktowania, "aby mieć pewność, że nie
będzie to podstawa do [przyszłych] negocjacji... To nie miał być sufit. To był
dach".
Palestyńscy negocjatorzy chcieli zaakceptować umowę, a Arafat początkowo
powiedział, że również ją zaakceptuje. Ale 2 stycznia "dodał zastrzeżenia,
które w zasadzie oznaczały odmowę każdego warunku, które miał spełnić". Nie
godził się na izraelską kontrolę nad żydowskimi świętymi miejscami, ani nie
zgodził się na ustalenia dotyczące bezpieczeństwa; nie chciał nawet pozwolić
Izraelczykom przelatywać nad palestyńską przestrzenią powietrzną. Odrzucił
również ofertę o uchodźcach.
Powodem odrzucenia ugody
przez Arafata, zdaniem Rossa, była klauzula krytyczna w umowie mówiąca, że
porozumienie oznacza zakończenie konfliktu. Arafat, który żył tym konfliktem,
po prostu nie mógł go zakończyć. "Dla niego zakończenie konfliktu oznaczało
koniec jego samego" - powiedział Ross.
Ben-Ami zgodził się z tą charakterystyką: "Bezwzględnie wierzę, że Arafat
stanowi problem, jeśli to, co staramy się osiągnąć, ma być trwałą umową.
Wątpię, czy uda się z nim dojść do porozumienia".
Daniel Kurtzer, były ambasador USA w Izraelu i Egipcie, potwierdził to:
"Porażka Camp David jest w dużej mierze przypisywana temu, że Arafat nawet nie
negocjował... Nie miało żadnego znaczenia to, co on postawi na stole
przetargowym; on tam nic nie postawił". Kurtzer dodał, że nigdy nie zrozumie,
dlaczego Arafat wycofał się z rozmów, nie oferując nawet swoich maksymalnych
żądań.
Ross ujawnił później, że
poinformował o propozycjach Bandara bin Sultana, saudyjskiego ambasadora w
Ameryce, i zachęcił go, by przekonał Arafata do zaakceptowania propozycji
Clintona. Bandar powiedział Rossowi: "Jeśli Arafat to odrzuci, to nie będzie
pomyłka, to będzie przestępstwo".
Zamiast tego Arafat poszedł ścieżką terroru w nadziei, że w oczach świata
Palestyńczycy będą postrzegani jako ofiary. "Nie mam wątpliwości", powiedział
Ross, "że myślał, że przemoc wywrze presję na Izraelczyków i na nas, a może i
na resztę świata". Ta ocena okazała się słuszna.
Kadencja Clintona wkrótce
miała się skończyć i przy kończącej się kadencji premiera Baraka zgodził on się
na spotkanie z Palestyńczykami w Tabie w Egipcie. Spotkanie to zakończyło się
wydaniem wspólnego optymistycznego komunikatu, ale bez praktycznej ugody lub
porozumienia.
Palestyńczycy i niektórzy komentatorzy twierdzili później, że w Tabie dokonano
przełomu, szczególnie w kwestii uchodźców; było to jednak zakwestionowane przez
jednego z głównych izraelskich negocjatorów, Yossi Beilina. Według niego
"Dyskusje w Tabie obracały się głównie wokół» narracji «, dotyczącej historii
powstania problemu uchodźców i liczby uchodźców, których Izrael zgodziłby się
wchłonąć". "Nie doszliśmy do żadnych porozumień... W sprawie liczby uchodźców,
wybuchł oczekiwany spór, ale kiedy dyskusja przeszła na kwoty, nie mówiliśmy
już o »prawach«. Liczby, na które się zgodziliśmy, były symboliczne i uwzględniały
problemy humanitarne i kwestie łączenia rodzin. Liczby zaproponowane przez
Palestyńczyków były znacznie wyższe".
Beilin powiedział, że Palestyńczycy powinni powiedzieć uchodźcom, że po
osiągnięciu pokoju i ustanowieniu ich państwa "będą mogli wyemigrować do
[państwa palestyńskiego] i godnie żyć w nim. Nie w Hajfie".
Barak został potem
zastąpiony na stanowisku premiera przez Ariela Szarona, a wraz z nasileniem się
przemocy i terroryzmu palestyńskiego negocjacje zostały zawieszone na rzecz
ustaleń dotyczących bezpieczeństwa. Barak potępił potem swojego "pokojowego
partnera" i publicznie poparł zaostrzoną taktykę bezpieczeństwa Sharona.
Na zakończeniu swojej prezydentury Clinton także zmienił stosunek do Arafata.
W swojej ostatniej rozmowie z Clintonem, na trzy dni przed końcem jego
kadencji, przewodniczący PA powiedział Clintonowi, że jest "wielkim
człowiekiem".
"Jak do diabła mam nim być", odpowiedział Clinton. "Jestem kolosalnym fiaskiem,
a ty mnie nim zrobiłeś".
Polskie tłumaczenie Alex Wieseltier
https://www.jewishvirtuallibrary.org/background-and-overview-of-2000-camp-david-summit