ALA 2
SWOI ZA GRANICĄ - ALA 2
Czyli "Singer"
jedzie do Izraela
Jak to się stało, że pojechałam do Izraela? Czasami
mam wrażenie, że to zasługa starej maszyny do szycia marki "Singer". Albo to
musiało już być z góry postanowione. Chyba od czasów mojej prababki. Tyle
tylko, że jak w każdej żydowskiej historii, z przeszkodami i z niewyraźnym
happy-endem.
Kiedy mój pradziadek umarł, moja prababka została z czworgiem synów i z
mizernymi widokami na przyszłość. W tymże krytycznym czasie poznała jakiegoś
młodego chalucnika z Eretz Yisrael i uciekła z nim do Palestyny
zostawiając swoje dzieci, czyli mojego dziadka i jego trzech młodszych braci,
na opiece gminy żydowskiej. Gmina prędko uwolniła się od odpowiedzialności za
opuszczone dzieci, wydając bardzo młodego dziadka za jeszcze młodszą 13-letnią
dziewczynkę, moją babcię. I tak powstała nowa rodzina, a babcia, zanim jeszcze
urodziła pierwsze swoje dziecko miała pod opieką troje małych braci swojego męża.
To było chyba w połowie lat dwudziestych zeszłego wieku.
Dziadek musiał się dorobić pewnej pozycji w
tejże gminie, bo to właśnie jemu powierzyła gmina zbadanie sytuacji w
Palestynie. To on, na koszt gminy, pojechał do Palestyny, żeby na własne oczy
stwierdzić, jak tam żyją Żydzi. Dlaczego wybrano mojego dziadka? Gmina była
biedna, a dziadek miał przecież rodzinę w Palestynie, wiec można było
zaoszczędzić na hotelu.
Więc dziadek znalazł się w Jerozolimie, przyjęty
z miłością przez matkę i jej rodzinę. Ale rozczarowanie dziadka było ogromne.
Rodzina w Jerozolimie prowadziła niekoszerną restaurację, niereligijny tryb
życia, mieszkali w dzielnicy arabskiej i nie wiem nawet, czy odwiedzili
synagogę w czasie jego pobytu! Prędko więc wrócił do domu, do żony, za którą
tęsknił i oświadczył gminie, że nie ma co jechać do Izraela, bo tam nie ma
Żydów!
To było zdaje się w 1936 roku. I tak przeszła
mojej rodzinie przed nosem pierwsza możliwość wyjazdu do ziemi Izraela.
Rodzina dziadka rozrosła się. Dziadek wysłał
swoich braci w latach kryzysu do Ameryki. Jeden z nich wylądował na Kubie skąd,
kiedy komuniści doszli do władzy, jego synowie przenieśli się do Izraela.
Dziadek dorobił się ośmiorga dzieci. Z czego
dwójka już była pożeniona i miała własne dzieci. Moja mama mieszkała z moim
ojcem we Lwowie. Były tam również dwie moje ciotki. To ta część rodziny
uratowała się w Sojuzie. Dziadek i reszta zginęli w Majdanku. Chociaż on miał
możliwość uratowania się. W jaki sposób?
Kiedyś dziadek znalazł portfel z ogromną ilością
pieniędzy. Napisał o tym ogłoszenie i wywiesił je na drzwiach karczmy. Tego
samego wieczoru zapukał do drzwi jakiś zapity ukraiński chłop. Dziadek
powiedział mu, żeby poszedł spać i przyszedł następnego dnia, kiedy
wytrzeźwieje. Ten chłop położył się na progu i spal do rana. A rano opowiedział
dziadkowi, że właśnie sprzedał dom, bo chce się przenieść z cala rodzina do
miasta. Ale upił się i zgubił portfel z wszystkimi pieniędzmi! Dziadek oddal mu
portfel i zapomniał o całej historii.
Ale kiedy Niemcy przyszli i kazali wszystkim
Żydom przenieść się do getta, przyszedł do dziadka ten ukraiński chłop i
zaproponował mu, aby dziadek się przeniósł do niego z całą swoją rodziną. Ale
dziadek czul się odpowiedzialny za całą żydowską gminę i powiedział temu
chłopu, że co będzie ze wszystkimi Żydami, to będzie także z nim. Może dlatego,
że to przez niego żaden Żyd z tej gminy nie wybrał się do Palestyny?
W każdym razie wszyscy Żydzi z tej gminy zginęli
w Majdanku.
I tu się zaczyna historia maszyny do szycia
marki "Singer"
Moja Mama, ze swoimi dwoma siostrami była we
Lwowie, więc uniknęły losu dziadka i reszty rodziny. Kiedy Niemcy napadły na
Związek Radziecki mój ojciec posłał Mamę ze mną i jej dwiema siostrami ze Lwowa
do Odessy, bo według niego ta wojna miała się skończyć w jakieś dwa tygodnie.
Prosta pomyłka w kalkulacji zakończona
wielomiesięczną wędrówką do Kirgizji i Uzbekistanu. Trzy kobiety, małe dziecko
i maszyna do szycia marki "Singer". Ciężki klamot na pedały z rozkładanym
stołem. To Mamy najstarsza siostra wpadła na pomysł zabrania "Singera" do
Odessy. Ten w gruncie rzeczy poroniony pomysł pomógł nam przeżyć w tych
głodnych i chłodnych czasach. Bo krawcowa z maszyną była tam na wagę złota.
Droga i podróż była okropna. Głodno i chłodno. W pociągu było brudno, ale moje
trzy mamy trzymały mnie w idealnej czystości. Do tego stopnia, że cały czas
byłam na rękach którejś z nich. Na jednej ze stacji Mama zeszła ze mną pierwsza
i usiadła na ławce czekając na siostry. W międzyczasie jakaś milicjantka
chciała jej zabrać mnie pod zarzutem, że ukradła dziecko. A Mama nie miała
żadnych dokumentów. Była awantura, ale na szczęście na czas przyszły siostry z
bagażem i z dokumentami. Mama i ciotki wyglądały w tych warunkach jak kocmołuchy,
a ja byłam najlepiej ubraną dziewczynką w świecie i okolicy. Podróż skończyła
się pobytem w uzbeckiej chacie, gdzie mieszkaliśmy najpierw same. W jednym
pokoju, który dostał nazwę "komuna". Komuna była widocznie znana z przyjmowania
każdego szukającego dachu nad głową, bo zaraz dołączyli się goście. Najpierw
jakieś bardzo młode małżeństwo (z Łodzi!). Ona miała 18 lat, a on 17. Aha. I
mieli niemowlę, które prędko umarło. Potem doszło jeszcze jakieś młode
małżeństwo, też koło tych 20 lat, jakaś matka z córką i na ostatku pani z
dwojgiem nastoletnich dzieci. Ta ostatnia, to Mamy znajomość sprzed wojny. Tej
pani maż był sympatykiem partii komunistycznej i reprezentował więźniów
oskarżonych o przynależność do partii komunistycznej, między innymi mojego ojca.
Ona została sama, bo jej maż, jak się przekonał czym jest sowiecki raj, to się
zagłodził na śmierć. Jak ona odnalazła w tym Sojuzie moją matkę, nie wiem, ale
wiem co jej powiedziała: "mój mąż uratował twojego męża, teraz twoja kolej nas
ratować". I tak nasza rodzina została wzbogacona o Panią Babcię, która włączyła
się w naszą komunę. W 1946 roku Pani Babcia przyjechała z dziećmi do Polski i
zamieszkała w naszym mieszkaniu. To był jeden pokój na Pradze, w którym ciągle
mieszkali różni ludzie. Pamiętam, że ktoś spał nawet w wannie. Ale po tym
kolektywie w Sojuzie to jakby nie robiło wrażenia. Pani Babcia mieszkała z nami
(nawet jak dostaliśmy większe mieszkanie) aż do swego wyjazdu do Australii.
Córka Pani Babci wyjechała do Izraela i czekała rok w obozie na Cyprze. Do jej
paszportu dopisali dwie dziewczynki, żeby one też mogły się dostać do Izraela.
No tak, panna, nie panna, pisz pan dwoje dzieci! To ona odnalazła mnie w
Izraelu i zabrała mnie z kibucu mówiąc "masz dom". Nie dosyć, że zabrała mnie
do siebie, załatwiła mi Ulpan niedaleko jej mieszkania, ale nawet wydala
mnie za mąż! To, że rozwiodłam się po pól roku, to już inna historia. Po Pani
Babci została tylko portmonetka z wytłoczonym kangurem. Nic więcej.
Ale wracajmy do kolektywu. W czasie dożynek
komuna pracowała w pobliskim sowchozie przy zbieraniu zboża z pola.
Wynagrodzenie nie było wysokie a w komunie było już troje dzieci. Więc na
ogólnym zebraniu, na którym roztrząsano to pod każdym kątem, postanowiono nie
wytrzepywać do końca ziaren z butów pod koniec dnia pracy. Groziła im za to
kara śmierci, gdyby ich na tym złapano. Na szczęście nikogo nie złapano, może
to wszyscy robili i nikt nikogo zbyt dokładnie nie sprawdzał, a ja i jeszcze
dwoje dzieci może żyjemy dzięki kaszce z kradzionych ziaren.
Pewnego razu ciocia, za jakieś usługi krawieckie
(a jakże, "towarzysz Singer"!) dostała małego prosiaka. Prosiak był przywiązany
(w tym pokoju z tyloma mieszkańcami) do mojego łóżka i wszyscy tuczyli go,
odmawiając sobie jedzenia. Kiedyś prosiakowi zachciało się spaceru i sobie
poszedł. Razem z łóżkiem! Wyobraź sobie taką scenę: Himalaje, prosiak biegnący
z łóżkiem dziecinnym, a za nim moja Mama!. Biegli tak długo, aż prosiakowi się
zachciało do domu i wrócił. A za nim, na ostatnich nogach, Mama. Gdyby go
zgubiła, nie znalazłaby drogi powrotnej. Cud, że nie stoczyli się po jakimś
zboczu, bo prosiak pewnie nie szukał dróg. Może ich tam w ogóle nie było?
Obok mieszkała rodzina uzbecka z niewiele ode
mnie starszym chłopczykiem. Pamiętam również matkę tego chłopczyka, ale tylko
jako postać w długiej sukni, zawsze z daleka, obserwująca jak się razem bawimy.
Mama mi opowiadała, że ta uzbecka pani pożyczyła
od niej łyżki i siedziała nad kanałem wodnym i tarła je piaskiem. Na pytanie
Mamy, dlaczego to robi, powiedziała, że czyści te łyżki, bo my pewnie jesteśmy
chorzy, bo wszy się nas nie trzymają.
Z tymi chorobami to była prawda. Ja przeszłam
chyba wszystkie choroby dziecięce, bo szczepiona przecież nie byłam. Kiedyś
zachorowałam i Mama zabrała mnie do szpitala. W bramie spotkała ją lekarka i
powiedziała: "Uciekaj stąd z dzieckiem. Jeśli jest silna, przeżyje, bo tutaj w
szpitalu na pewno umrze". No i wówczas, na ulicy, Mama spotkała kurę. Mama po
prostu ją skonfiskowała. Tak się dzieje z uczciwymi ludźmi w nieuczciwych
warunkach. Miałam wówczas dezynterię i bulion z tej kury uratował mi życie.
Jak widzisz, to, że jestem w Izraelu to
przypadek i częściowo zasługa Bogu ducha winnej kury i kolektywnej kradzieży
ziarna. Ale przede wszystkim maszyny do szycia "Singer", która nie tylko
przeżyła podróż ze Lwowa do Odessy, tułaczkę po Sowiecie do Kirgizji i
Uzbekistanu, ale nawet wróciła z nami do Polski. I pewnie cię nie zdziwi jak ci
powiem, że ten "Singer" znalazł się również w Izraelu. W bagażu mojej Mamy!
Już w Izraelu dowiedziałam się od jakiegoś pana,
którego spotkałam u córki mojej Pani Babci, że mogliśmy tutaj wylądować
znacznie wcześniej. W czasie, gdy ja z mamą i ciotkami przebywaliśmy w
Uzbekistanie, szedł całą parą przemyt Żydów przez chińską granicę do Persji.
Ten pan był wysłannikiem Eretz Yisrael i kiedyś spotkał moje trzy mamy i
zaproponował im "wycieczkę" do Teheranu. Żadna z nich na tę propozycję nie
poleciała i gdyby nie spotkanie z tym panem nigdy bym nie wiedziała, jak blisko
byłyśmy od skrócenia tej singerowskiej odysei do Izraela.
Alex Wieseltier
Sierpień 2020