(8) SAM SOBIE STEREM...
(8) SAM SOBIE STEREM...
Znowu w domku letnim. Krótki spacer z Tiną na pobliską plażę.
Leżenie martwym bykiem na przytaskanych z domku
leżakach.
Leniwe obserwowanie promów między Rødby a
Puttgarten.
Statki płynące farwatrem między Lolland i
Femern. I sylwetki jachtów.
Co ci to przypomina?
Zaczęło się przypadkową wizytą na przystani
AZS-u. Ktoś cię namówił na spróbowanie przejażdżki Optymistą. Jak was trzech
wlazło na tą małą łajbę? Nie pamiętasz.
Pamiętasz tylko początkową ekscytację bycia na
wodzie. Żaden z was nie miał pojęcia o żeglowaniu. Ty siedziałeś bezczynnie a
ci dwaj bawili się w żeglarzy. Jeden udawał, że steruje a drugi udawał, że
obsługuje ten maciupki żagiel. Potem zmieniliście się rolami i dostałeś
„pozwolenie" na obsługę żagla. Nawet ci się to spodobało i wydawało ci się, że
już wiesz, jak reagować na zmianę siły wiatru. Tylko cholera, dlaczego
oddalaliście się w dalszym ciągu od lądu? Zaproponowałeś zawrócenie, ale twoja
reakcja na gwałtowny zwrot wykonany przez „sternika” była za wolna. Łódka
przechyliła się gwałtownie akurat na ten bok, na którym „sternik” i ty
siedzieliście, a „pasażer” stracił równowagę i poleciał na waszą stronę. Przechył
się zwiększył na tyle, że wpadliście wszyscy do wody a Optymista obrócił się
żaglem do wody! To było na szczęście lato więc oprócz zaskoczenia przewrotką
nic wam się nie stało. Obrócenie Optymisty udało się w trzecim podejściu, które
trzeba było powtórzyć, bo nie wiedzieliście, że włażenie na łajbę wszyscy trzej
z jednej strony nie jest najlepszym rozwiązaniem. Po wylaniu wody zaczęliście
żmudną "żeglugę" pod wiatr do przystani. Trwało wieczność, zanim trzy zmokłe
kury wydostały się na brzeg.
A ty, zamiast mieć dosyć tego dobrego,
zachciałeś się nauczyć sztuki żeglowania.
Zośka była członkiem klubu i miała uprawnienia
do prowadzenia małych jachtów.
Pamiętasz waszą pierwszą wycieczkę we czwórkę
„Kaczorkiem"?
Zosia, Kasia, Krzyś i ty. Słońce, słaby wiatr,
wyjście na zalew, przybicie gdzieś do brzegu i kolacja przy ognisku. Pierwszy
nocleg na łajbie i śpiąca na wachcie Kasia, która nie zauważyła, że cuma
dziobowa puściła i mało brakowało żebyście dryfowali w nieznane.
Całodzienna leniwa żegluga i wieczorny zwrot w
kierunku domu.
Nocna wachta na Zalewie. Cisza i prawie bez
wiatru. Poczucie samotności w jachcie płynącym bez świateł pośrodku kanału
żeglownego. I nagły dźwięk zbliżającego się statku. Gwałtowny zwrot sterem i
widok stalowego kolosa przesuwającego się za rufą w odległości 50 metrów.
Pierwsze regaty na jeziorze Dąbskim. Załogant na Słonce z Romkiem, który robił wszystko, żeby dorównać bez skutku Busoniemu i Andrzejowi, którzy płynęli na drugiej Słonce. Koniec pierwszego dnia regat, gdzie nie miałeś siły ściągnąć sam sztormiaka.
Pamiętasz przejażdżkę Omegą z Mariolą?
Ty sterowałeś a ona miała trzymać foka. To był
jej pierwszy pobyt na łodzi. Wszystko był dla niej nowe, ciekawe i prawie
wspaniałe. Słońce, woda, wiatr we włosach, jej chłopak sterujący w siną dal...
Gwałtowny podmuch wiatru wyrwał jej linę z ręki
i łódź niebezpiecznie się przechyliła. Wrzasnąłeś na nią: "Łap linę!" A ona,
zamiast to zrobić, obróciła się do ciebie i obrażonym głosem: "Dlaczego na mnie
krzyczysz?" Miałeś dużą ochotę jej przyłożyć, ale musiałeś ratować łajbę od
wywrotki i skończyło się tylko na milczącym powrocie na przystań.
Dostałeś z klubu Horneta, na którym brałeś
udział w regatach po Kiekrzu (woj. Poznańskie). Byłeś tam najstarszym członkiem
ekipy, bo reszta to byli juniorzy poniżej 18 lat. Łodzie zostały posłane na
regaty wagonem kolejowym a ty i twoi koledzy musieli rozładować wagon na
bocznicy i przenieść je na przystań.
Byłeś również odpowiedzialny za zakup bonów
stołówkowych dla całej ekipy. Rozdając te bony podkreśliłeś konieczność
pilnowania ich jak oka w głowie. „Kto ten bon zgubi, będzie przez resztę pobytu
żył o suchym pysku!”
No i kto ten bon posiał w trakcie treningu na
jeziorze? Na twoje szczęście kucharki zlitowały się nad łamagą i przeżyłeś
regaty na resztkach zupy.
Pamiętasz pierwszy trening na Dąbskim zaraz po
powrocie z regat?
Wiatr był silny i bardzo zmienny. Twój załogant
po kilku wywrotkach i przymusowych kąpielach zrezygnował z zabawy, a ty
złapałeś innego młodziaka do zabawy. Nawet wam dobrze szło do momentu wyjścia z
przystani "Swantewita". Ten zabrał wam na chwilę wiatr, a gdy go odsłonił
gwałtowny podmuch złamał wam maszt. Tak więc twoja kariera sternika skończyła
się, zanim się naprawdę zaczęła, bo z finansami w klubie nie było najlepiej, a
maszt dla twojej łajby nie miał najwyższego priorytetu.
Regaty na Zalewie Szczecińskim. Ty byłeś znowu
załogantem a Romek sternikiem.
Trzy biegi w jeden dzień i dwa w następny. Do
ośmiu godzin na wodzie. Mokro, zimno a Romek znalazł jedyne suche miejsce na
łodzi dla swoich papierosów. Kieszeń na twojej koszuli. A że był nałogowym palaczem,
więc często do tej kieszeni sięgał.
Problem polegał na tym, że ty właśnie byłeś w
trakcie odzwyczajania się od palenia!
Dlaczego? Jako prawie „zawodowy” koszykarz
(nawet zagrałeś kilka meczów w drugiej lidze, dopóki odnowiona kontuzja kolana
nie zakończyła twojej, i tak ograniczonej wzrostem, kariery sportowej) musiałeś
chodzić co trzy miesiące na badania do przychodni sportowej. W czasie jednego z
takich badań lekarz usłyszał jakieś niereglamentowane rzężenia i posłał cię
ciupasem na Roentgena płuc. Tam zostałeś przez lekarza płucnego opieprzony z
góry do dołu za zajmowanie kolejki ludziom, którzy są naprawdę chorzy. W
płucach nic nie było.
Poleciałeś więc z powrotem do sportowej
przychodni, żeby opieprzyć tego lekarza, co cię wysłał na badanie. W przychodni
był oczywiście zupełnie inny lekarz. Osłuchał twoje płuca jeszcze raz i
rzeczywiście nic nie usłyszał. Zapytał się ciebie czy palisz. Ty na to, że tak.
Na to on wyciągnął z kieszeni nową paczkę Silesii, otworzył ją, wyjął jednego
papierosa, zapalił i powiedział, że ...powinieneś skończyć z paleniem!
Poszedłeś do Hani, oddałeś jej prawie całą
paczkę Carmen i powiedziałeś, że właśnie rzuciłeś palenie! Uśmiała się jak
norka. No i zrobiliście zakład. Za każdego zapalonego papierosa miałeś jej
postawić ptysia, a ona to samo, tylko że za każdy miesiąc niepalenia.
Teoretycznie wygrałeś dwa ptysie, ale ona ich
nigdy ci nie kupiła.
To pierwsze niepalenie skończyło się w drugim
dniu regat, gdzie się nie wyrobiłeś i też sięgnąłeś do swojej kieszeni.
Do dzisiaj masz dyplom pierwszego miejsca, które
w tych regatach zdobyliście.
Co jeszcze pamiętasz z twojego żeglarstwa?
Żegluga folkboatem prowadzonym przez Idziego
przez kanał Szczecin-Zalew Szczeciński i nagły widok barki płynącej kolizyjnym
kursem z na przeciwka. I twój skręt łajby nie w tę stronę co trzeba i milimetry
brakujące do zderzenia i zamiany jachtu w kupkę zapałek.
Regaty na Zalewie i Baśka początkowo
rozentuzjazmowana pobytem na jachcie.
I ta sama Baśka po czterech godzinach pierwszego
biegu, leżąca na podłodze w kabinie i niereagująca na zmiany halsu.
NRD-owskie łodzie patrolowe goniące startujące w
regatach jachty z niemieckich wód terytorialnych.
Regaty
Świnoujscie-Falsterborev-Christansø-Świnoujscie.
Poszedłeś się przespać w forpiku. Obudziłeś się
nagle, bo jacht zmienił hals, twoje nogi znalazły się na górze a głowa na dole,
a te szprotki co zjadłeś na kolację chciały na gwałt wyjsć.
Ledwo zdążyłeś się wydostać z forpiku przez
kajutę na dek.
Nocna żegluga i wypatrywanie skałek na
wzburzonej wodzie koło Christiansø.
Flauta przy Bornholmie i jachty obwieszone
suszącymi się po burzliwej nocy sztormiakami.
Trening na Barce z Romkiem i egzamin na sternika
jachtowego w HOM-ie.
Praktyczny bez problemu. Teoretyczny z semafora
prawie oblany. Na szczęście egzaminatorka semaforowała „Jakie masz oczy?”, więc
cię nie oblała.
Dyplom sternika wykorzystałeś tylko raz.
Pracując na Politechnice jako asystent
naukowo-dydaktyczny pojechałeś z szefem na sympozjum naukowe, które odbywało
się w ośrodku turystycznym na Pojezierzu Kaszubskim. Przy ośrodku była przystań
jachtowa, gdzie można było wynająć jacht. Wiedziałeś o tym przed wyjazdem, więc
miałeś książeczkę żeglarską przy sobie. Korzystając z programowej przerwy
przedpołudniowej poszedłeś na przystań i wziąłeś jedną z łodzi. To, że musiałeś
zabrać do łodzi szefa i jeszcze jednego uczestnika sympozjum jakoś ci nie
przeszkadzało.
Wypłynęliście z przystani. Podciągnąłeś żagiel i
łódź zaczęła lecieć przez jezioro z kością w pysku. „Hoooo!” Twój radosny,
upojony szybkością, krzyk leciał z przechyloną łodzią po jeziorze! Twój szef
zaczął nagle też krzyczeć! Nie. Nie z radości. Przechył łodzi spowodował
wlewanie się wody na dno a szef był w krótkich spodenkach! Musiałeś poluzować
żagiel i wrócić do „grzecznego” żeglowania.
To było ostatnie żeglowanie przed wyjazdem z
Polski.
W Danii jedyne co miałeś wspólnego z żeglarstwem
to odwiedziny przystani jachtowej kolo Langeline, kiedy Olek Frąckowski kiedyś
tam zawitał.
No i oglądanie jachtów z nabrzeża w pobliżu
domku letniego...
Alex Adelist
September 2015