"A Serious Man" - Recenzja
"A Serious Man"
W ramach
festiwalu kultury żydowskiej w Kopenhadze bylem wczoraj na projekcji filmu
braci Joela i Ethana Cohenów "A Serious Man". Przed filmem poczęstowano nas
koszernym winem, a komunikator kulturalny Dennis Jackob Rosenfeld wprowadził
nas w nastrój filmu. I chyba te dwie rzeczy spowodowały, że odebrałem ten film
jako jeden z najbardziej żydowskich filmów, jakie kiedykolwiek w życiu
oglądałem.
Bo jeżeli nie potraficie do tego filmu uruchomić swojego wewnętrznego Żyda, to
pójście na ten film będzie dla was tylko stratą czasu. Bo film trzeba oglądać
przez pryzmat braci Cohen, którzy wprowadzają nas w nierealne realia swojej
młodości z późnych lat 60, gdzie Larry, żydowski wykładowca uniwersytecki stoi
nagle w środku życiowego kryzysu. Z normalnego życia wykładowcy mającego dom,
żonę, córkę i syna, który akurat przygotowuje się do bar-micwy, wprowadzają
bracia Cohen tego biednego Larrego w coraz większe tarapaty, jakby się
licytowali, co jeszcze tego biednego człowieka może spotkać. Nagle się
dowiadujemy, że żona znalazła sobie innego mężczyznę w osobie jego najlepszego
przyjaciela, Sy Ablemana, który jest od niego o wiele starszy i na dodatek
pisze na niego donosy. Nastoletni syn bardziej interesuje się zażywaniem narkotyków
niż przygotowaniem do bar-micwy. Sąsiad zaczyna używać części trawnika jak
swoją własną. Larry zaczyna być szantażowany przez jednego ze swoich studentów.
Jakaś firma domaga się zapłaty za dostawę płyt, które Larry nie zamówił, bo
brak odmowy pierwszej przesyłki jest automatycznie traktowany jako przyjęcie
abonamentu. Żona domaga się żydowskiego rozwodu, Larry jest zmuszony
przeprowadzić się do hotelu razem ze swoim zwariowanym bratem, bo Sy Ableman
wprowadza się do jego domu. Jego próby znalezienia odpowiedzi na pytanie,
dlaczego się tak dzieje, prowadzą do dyskusji z miejscowymi rabinami, którzy
zbywają go nic niemówiącymi frazami. Wszystko wygląda nie tak, jakby się
myślało. Tak jak Larrego matematyczny wywód o Kocie Schrödingera pokazuje
tylko, że stwierdzenie czy ten kot jest martwy, czy żywy jest możliwe dopiero
po otwarciu pudelka, które jest dla widza zamknięte.
Bracia Cohen wprowadzają nas w świat absurdu, gdzie odnajdujemy Kafkowskie
elementy w próbach Larrego uzyskania audiencji u rabina Marshaka, który jako
jedyny nie jest tytułowany rabinem, bo wszyscy wiedza kim on jest. Za to świeżo
upieczony rabin, to rabin Scott (imę), a starszy rabin to rabin Nachter
(nazwisko). Że w poczekalni Marshaka znajdujemy portret "dybuka" z początkowej
sekwencji filmu, która rozgrywa się w XIX wieku i jest utrzymana w
chagallowskich kolorach i gdzie słyszymy dialogi po żydowsku, nie powinno już
nikogo dziwić. Tak samo, jak Larry, znajdujący się na dachu, nie po to, żeby
broń Boże grać na skrzypcach, tylko obserwować sąsiadkę opalającą się nago w
swoim ogródku.
Myślicie, że to wszystko? A co kopertą pieniędzy, które nieprzyjęte nie
stanowią w zasadzie łapówki, ale i tak stają się częścią szantażu? Co z tymi 20
dolarami, które Larrego syn, Danny, jest winny za narkotyki? Te 20 dolarów,
które zostają skonfiskowane przez nauczyciela hebrajskiego razem z radiem
słuchanym w czasie lekcji? Te 20 dolarów, które nie są Dannego, bo on wziął je
od swojej siostry, która ukradła je Larremu, bo zbiera pieniądze na operację
nosa? Co z nagłą śmiercią absztyfikanta zony, niepowodującej automatycznego
powrotu Larrego (i jego zwariowanego brata) do domu? Co z faktem, że na żadne
pytanie nasuwające się w tym filmie widz nie dostaje odpowiedzi?
Chcecie wiedzieć? To pójdźcie na film!
Alex Wieseltier
Wrzesien 2020
https://www.youtube.com/watch?v=mDKHWRbK2_Q